Szukaj na tym blogu

piątek, 14 grudnia 2012

Gdy zarządy mają pomysły

Różne są na tym świecie pytania bez odpowiedzi. Nie zamierzam się nad nimi rozwodzić, bo nie jestem filozofem, a to oni się głównie nimi zajmują, zresztą każdy chyba wie jak one mniej więcej wyglądają. Czy istnieje Bóg, czy jest życie po śmierci, dlaczego Liverpool z pieniędzy za Torresa kupił Andy Carrolla, takie tam... Jest jednak takie, które mnie nurtuje chyba najbardziej: dlaczego ludzi cały czas ciągnie do zmieniania rzeczy, które już są dobre. Doświadczenie i prawo Murphy'ego wyraźnie pokazują, że dużo bardziej prawdopodobne jest to, że zmiana będzie na gorsze, niż na jeszcze lepsze - tymczasem coraz to częściej musimy sobie radzić z niepotrzebnymi "udogodnieniami". Niestety tego prostego faktu nie zrozumiała także UEFA. Wymyślił sobie Platini "Euro dla Europy". Za 8 lat nie będziemy mieli kraju gospodarza. Euro przyjedzie do każdego z nas. Piękna teoria, zresztą wszyscy oficjele się nią zachwycają, ach, cóż to za genialny pomysł? Otóż nie. Nie, nie i jeszcze raz nie. Co prawda patrząc na wszelkie opinie wydawane przez mniejszych i większych ekspertów, wszyscy sią wniebowzięci. No cóż, być może więc przyszło mi być jedynym głosem w sieci (łał, cóż za szeroki zasięg!), który zechce wyrazić negatywną opinię. Mam nadzieję, że moje argumenty pokażą choć jednej osobie - to będzie katastrofa.

No dobra, z tą katastrofą to może przesadzam. Euro to Euro i zawsze jest wielkim świętem ze swoim charakterystycznym klimatem. Ale nie mam zielonego pojęcia, jak miałoby to zafunkcjonować organizacyjnie. Na podstawie czego dobrane zostaną miasta-gospodarze? Po prostu konkurs taki jak zwykle, tyle że zamiast całych państw zgłaszają się poszczególne ośrodki miejskie? To jak wtedy zostanie załatwiona sprawa eliminacji? Przecież nie będziemy zwalniać z nich kilkunastu krajów - cała impreza straciłaby sens sportowy, może od razu wybierzmy mistrza w głosowaniu działaczy. Z drugiej strony gospodarz obiektu musi występować na mistrzostwach i rozegrać na tym obiekcie choć jeden mecz - w przeciwnym razie już boję się, jak bedzie wyglądała frekwencja, zwłaszcza w krajach, w których miłość do futbolu nie przyjmuje aż tak fanatycznego kalibru jak w Polsce. Padła więc propozycja, aby po jednym mieście wystawił każdy kraj z powiedzmy czołowej piętnastki rankingu UEFA. Kolejny bezsens. Po pierwsze, o organizowaniu nawet jednego meczu mistrzostw kraj powinien dowiedzieć się z wyprzedzeniem, a przez ten czas ranking może wywrócić się do góry nogami i z powrotem, po drugie, jest to zabijanie wyjątkowości i nieprzewidywalności futbolu i usunięcie wszelkich niespodzianek - a to przecież głównie one są zapamiętywane i przechodzą do historii dyscypliny. Wreszcie jest pomysł, chyba najbardziej sensowny, żeby to rozegrać metodą "na Ligę Mistrzów", czyli z drużyn, które dostaną się do eliminacji, każda wystawia swój stadion, a potem w każdym meczu jedna jest gospodarzem. Jednakże Platini stwierdził, że stadion gospodarz w każdym przypadku musi mieć przynajmniej 50 tysięcy miejsc, i "chcemy wykorzystać istniejące już obiekty". Nie każdy kraj takowe posiada, natomiast każdy może i chce na turnieju zagrać, a rozwój infrastruktury nie zawsze odpowiada poziomowi. To co z dobrymi zespołami, które nie mają odpowiednich obiektów? Będą wypożyczać stadiony od sąsiadów? Jakoś mi się to nie widzi. A, dodajmy jeszcze, że bycie gospodarzem jednak sprzyja danej reprezentacji, zwłaszcza na turniejach międzypaństwowych, jak Euro, gdzie kibice mocniej chyba zbierają się wokół swojej drużyny. A o ile w LM dla usunięcia tej nieprawidłowości organizuje się dwumecze, o tyle Euro takiej możliwości nie przewiduje. I nawet nie chcę myśleć o jej wprowadzeniu, bo pomijając już efekt tradycji (zawsze kluby grały dwumecze, reprezentacje - nigdy), oznaczałoby to podwojenie liczby meczów - a przypominam, że wtedy już liczba uczestników wynosić będzie 24. Jedynym chyba sposobem, żeby zmieścić tyle spotkań we w miarę racjonalnym czasie, jest - jak to się dzieje i w LM - granie kilku meczów jednocześnie. Ale to byłoby rownież zagęszczenie liczby meczów graną przez jedną drużynę, tak więc dana reprezentacja grałaby z dnia na dzień albo przy łucie szczęścia co dwa dni. Przypominam, że chcecie wozić te zespoły po całej Europie - to teraz wyobraźcie sobie, jak będzie grała taka reprezentacja: w poniedziałek w Londynie, w środę w Warszawie, w piątek w Lizbonie. Taaak, genialny pomysł. To może w ogóle nie róbmy turnieju finałowego? Niech dwa lata trwają mecze razem z kwalifikacjami, rozciągnijmy te Euro w ogóle w czasie. To prawie jak likwidacja całego turnieju.

A no właśnie, prawie jak kwalifikacje. A ile osób się nimi właściwie przejmuje? Nikogo by one nie obchodziły, jakby nie to, że trzeba je rozegrać, żeby zagrać w turnieju finałowym. Dla tych silniejszych zespołów to tylko mecze, które trzeba odklepać, żeby się dostać do etapu, który wreszcie jest ważny. A czy ktoś z was zastanawiał się, dlaczego jest takie rozgraniczenie w prestiżu eliminacji i głównego turnieju? Dlaczego kwalifikacje nie są traktowane po prostu jako pierwszy etap ME? A nie może przypadkiem z powodu ich innego formatu? Format jeżdżenia po całym świecie w mnóstwo czasu jest dobry, kiedy trzeba rozegrać bardzo dużo niezbyt ważnych meczów. Ale kiedy przychodzi ten najważniejszy moment, turniej finałowy, to to wszystko musi być w jednym miejscu. Dlaczego? Ze względu na wszystko to, czym Euro jest, na jego klimat, atmosferę, tą specyficzną, w której przecież zakochałam się, gdy zawitała do Polski w czerwcu.

Czym jest bowiem Euro? Euro jest to przede wszystkim europejskie święto futbolu. Nad jego magicznym działaniem nie będę się tu rozwodzić, bo wszystko to możecie sobie przeczytać w wyżej wymienionym linku. I naprawdę polecam, zwłaszcza końcówkę, bo uważam, że to jeden z najlepszych postów, jakie kiedykolwiek napisałam. Tamte słowa najlepiej oddają, czym jest właściwie dla mnie Euro. Jest jedynym w swoim rodzaju dowodem na to, jak piłka nożna potrafi łączyć ludzi i narody. Jest to największy cud świata, a takiego zjednoczenia, jakie było w Polsce w czerwcu 2012, nie widziałam nigdy w życiu i być może w naszym kraju już więcej nie zobaczę. A teraz powiedz mi przemądry panie Platini i reszto inteligentnej UEFY - jak my się do jasnej cholery mamy jednoczyć, jak każdy naród będzie siedział na dupie u siebie i czekał, aż Euro przyjdzie do nich? Zresztą, nawet jakby nie chcieli czekać, a wiernie jechać za swoją kadrą, przypominam zdanie sprzed dwóch akapitów. W poniedziałek w Londynie, w środę w Warszawie, w piątek w Lizbonie. I taki kurs aż do odpadnięcia, w ekstremalnym wypadku ponad miesiąc. Pomijając już fakt, że takie życie na walizkach naprawdę nie jest przyjemne, to jeszcze naprawdę większości kibiców w ogóle nie będzie na to stać - i proszę mi tu nie gadać o żadnych tanich liniach lotniczych, bo to naprawdę żadna obniżka w porównaniu do siedzenia w jednym mieście. A wiem co mówię, bo już zbieram pieniądze na wyjazd do Francji za 4 lata - atmosfera na Euro 2012 była tak niezwykła, że obiecałam sobie, że będę na każdym Euro aż dopóki wiek mi bedzie na to pozwalał. I co? I na tym sie skończyły moje plany. Na przelot i zakwaterowanie w jakimś małym pokoiku gdzieś w Marsylii czy innym francuskim mieście jeszcze może fundusze wyciągnę. Na latanie co dzień do innego miasta Europy - w życiu. A właśnie tak bym musiała zrobić, bo generalnie - w tym wyjeździe wcale nie chodzi mi o chodzenie na mecze. Nie muszę być na żadnym, przecież na tym polsko-ukraińskim też nie udało mi sie dostać na stadion. Biletu nie wylosowałam, a drugi obieg chodził w takich kwotach, że nigdy bym nie była w stanie sobie na to pozwolić, zwłaszcza w wieku 16 lat. Ale to nie ma znaczenia. Przynajmniej nie, odkąd pierwszy raz zobaczyłam eurowe centrum Warszawy, a zwłaszcza strefę kibica. I szczerze mogę powiedzieć, że oglądanie meczu na wielgachnym telebimie wśród tysięcy ludzi, gdzie z prawej stoi Chorwat, z lewe Włoch, z przodu dwóch Hiszpanów, a za tobą gromada Francuzów, jest równie niezwykłym przeżyciem, co wizyta na stadionie. Wtedy najbardziej czuje się tą wielokulturowość, to zjednoczenie, to, że ludzie z wszystkic zakątków świata (bo w strefie warszawskiej widziałam i Meksykanów, i Kanadyjczyków...) nagle stają się podobni nam we wspólnej pasji - piłce. Gdzie to będzie teraz? Jak bedzie wyglądało to wasze "Euro dla Europy"? Kibice z krajów organizujących mecze będą przychodzić tylko na mecze u nich, i to pewnie głównie swojej reprezentacji, a ci, których kraje na mistrzostwa się nie dostaną? W Polsce było takich wbrew pozorom całkiem dużo, przyjechali żeby poczuć z bliska to wydarzenie. Gdzie pojadą teraz? Jakie miejsce sobie znajdą? Integracja narodów, zbliżenie różnych ludzi, to co dla mnie najważniejsze, nie jest możliwa w takim rozproszeniu. Żeby do niej doszło, wszyscy oni muszą zebrać się w jednym miejscu. Miejscu, którego w 2020 nie będzie, bo UEFA je likwiduje. Że nie wspomnę już o tym, że kraj gospodarz jest inspiracją do maskotki, logo, wzoru piłki, wszystkich tych gadżetów, które mimo wszystko kojarzą się z mistrzostwami. Kraj gospodarz jest po prostu jednym z symboli mistrzostw, i to chyba największym, biorąc pod uwagę, że cały czas jak widzę kogoś wspominajacego przeszłe mistrzostwa - czy to świata, czy to Europy - choćby odbyły się dziesiątki lat temu, zawsze są określane jako "mistrzostwa w... ". Tym razem nie będzie państwa gospodarza. Paradoksalnie, nie będzie nawet miasta gospodarza. Będą tylko stadiony gospodarze. Ot, zorganizują sobie mecz lub dwa, części ludzi mieszkających blisko niego może nawet uda się na niego przyjść. Ale reszta mieszkańców miasta nie odczuje tego Euro ani trochę. Podejrzewam, że ekscytacja pomysłem Platiniego wywodzi się z tego, że każdy chciałby mistrzostwa zorganizować, a "Euro dla Europy" wydaje się, że daje taką szansę wszystkim naraz. W rzeczywistości, jeśli popatrzymy na Euro jak na coś więcej niż tylko kilka meczów po kolei, w takiej konfiguracji nie zorganizuje ich nikt. Ale z tego co widzę, wszyscy ci ludzie przekonają się o tym dopiero po mistrzostwach i mam tylko nadzieję, że wystarczy to, by przywrócić dawny format.

I na tym właściwie miał się mój dzisiejszy post skończyć. Jego tytuł miał brzmieć "Gdy Platini ma pomysły". Skąd się wzięły więc te zarządy? Otóż okazuje się, że nie tylko Platini wpada na chore pomysły zmieniania dobrego na beznadziejne. Zarząd Ekstraklasy SA wkrótce ma przedstawić PZPN-owi propozycję "uatrakcyjnienia rozgrywek" poprzez wprowadzenie w ich formacie podziału na grupy. God, please no, please no, please no... Ostatnio dyskusja na ten temat pojawiła się i na "Poligonie", toteż i ja postanowiłam go podjąć. Większość moich argumentów przeciwko jest zawarta i tak w wyżej wymienionym linku, więc nie będę ich powtarzać, grunt, że zamiast zmniejszyć - jeszcze dodatkowo dorzuci meczów o nic i zmniejszy nieprzewidywalność. Do tego mam jeszcze swój, niewymieniony tam argument, który jest chyba najważniejszym, jaki można podjąć - automatycznie zabija to połowę niespodzianek i dorzuca niesprawiedliwości, a już zwłaszcza jest to bez sensu znając specyfikę Ekstraklasy! Przecież w naszej lidze nie zdziwiłabym się, widząc drużynę, która pierwszą rundę kończy na szóstym miejscu, a w rewanżowej nie wygrywa meczu i spada z ligi - podział na grupy to uniemożliwia. Zresztą, po co hipptetyczne przykłady - pamiętamy, co zrobiło rok temu Zagłębie, a czego najpewniej nie dokonałoby, gdyby ktoś po fatalnej jesieni postawił przed nimi żelazną barierę nie do przekroczenia w pewnym miejscu tabeli. Zaraz, zaraz, jakie Zagłębie, a na którym miejscu był Lech dokładnie rok temu? Nie przypadkiem pod tą fikcyjną kreską? A skończył w europejskich pucharach. Podział na grupy jest najgłupszym, co można w tej chwili zrobić, bo zabija główną wartość, dla której jeszcze warto oglądać naszą ligę, czyli jej wywrotność i nieprzewidywalność. To samo zresztą tyczy się sugerowanej w komentarzach do zalinkowanego tekstu zmiany systemu na wiosna-jesień. Nie wiem co prawda, w czym miałaby ona pomóc, wiem natomiast, że byłby to gwóźdź do trumny w kwestii wyników naszych klubów w eliminacjach LM i LE. Przy tej zmianie bowiem sezon ligowy kończyłby się w zimie, natomiast eliminacje europucharów zaczynają się nadal jesienią. Oznacza to, że kluby przystępowałyby do nich pół roku po wywalczeniu prawa do tego - a wtedy ich forma mogłaby być już naprawdę różna. Chcielibyście, żeby to w tym miesiącu do walki o LE podchodził obecny Ruch Chorzów? Ja też nie.

Moim skromnym zdaniem jeśli mamy już zmieniać format ligi, to jest tylko jeden możliwy kierunek. Otóż nie wydaje mi się, żeby przypadkiem było to, że wszystkie najlepsze ligi - angielska, hiszpańska, włoska, niemiecka, portugalska, francuska itp. działają według tego samego systemu. Ooo, a jak już jesteśmy przy ligach, oto futbolowa ciekawostka dnia: wiedzieliście, że w obecnym rankingu UEFA liga portugalska jest lepsza od francuskiej? To o tyle szokujące, że nadal standardowo jako "5 lig Europy" rozumiemy Premier League, La Ligę, Serie A, Bundesligę i Ligue 1 właśnie. Na czym to ja... aaa, system. No więc wszystkie te ligi to zwykłe każdy z każdym 2 razy, z dość dużą liczbą zespołów - i to jest jedyne, do czego równałabym w Ekstraklasie, a zrobiłabym to zwiększając liczbę zespołów do 18 i zespołów spadających do I ligi do trzech. Ewentualnie, żeby zmniejszyć ilość meczów o nic pod koniec sezonu, zmniejszyłabym liczbę nic niedających miejsc - na przykład, jak to już było proponowane, poprzez wprowadzenie baraży dla klubów z miejsc 15-16 o ostatnie bezpieczne miejsce, albo o ostatnie miejsce w eliminacjach LE dla klubów z miejsc 3-6. Wszystkie pozostałe zmiany są kompletnie niepotrzebne i mogę tylko mieć nadzieję, że nie zostaną wprowadzone.


BONUS: Komentarz tygodnia
Czyli jak wykorzystać dziwne przepisy futbolu. Otóż była sobie dyskusja, czy właściwie większym osiągnięciem jest 86 (na dziś już 88) bramek Leo Messiego czy jednak to, co kiedyś strzelił Mueller, i mieszka sobie ta dyskusja tutaj. A potem przyszedł komentarz i rozwalił mój dzień :D.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz