W perspektywie czasu, wydaje się to być niewiele. Zwłaszcza w piłkarskiej perspektywie, kiedy mija sezon za sezonem, a w LM ciągle widzimy te same zespoły, puchary ciągle wznoszą kapitanowie tych samych drużyn, a struktura ligi wciąż jest taka sama. No cóż, normalny świat wygląda tak, że jak już klub jest w czołówce, to jest w czołówce, a jak jest słabszy i biedniejszy, to walczy o niższe cele, i te cele się z zasady nie zmieniają, nie każda liga jest taka jak polska, gdzie Lechia Gdańsk cudem ratuje się przed spadkiem po to, żeby już od początku nowego sezonu atakować miejsca w europejskich pucharach, a to wszystko bez większych zmian kadrowych. A tymczasem okazuje się, że nawet w czasie jednego roku i nawet w najnormalniejszych zachodnich ligach, ba! nawet w LM wszystko może się zmienić i wywrócić do góry nogami.
Nie wierzycie? Spytajcie Roberto Di Matteo, który nawet nie rok, a niewiele ponad pół roku temu był geniuszem, który doprowadził Chelsea do upragnionego triumfu w Champions League, a dziś jest bezrobotny. Spytajcie kibiców The Blues, którzy jeszcze świeżo czują, jak to jest być najlepszą drużyną kontynentu (fanom Realu, którzy zdążyli już zapomnieć, potwierdzam - cudowne uczucie :). No dobra, już przestaję być wredna...), a teraz nie dość, że odpadli z tych elitarnych rozgrywek już w fazie grupowej, to jeszcze "udało" im się nawet przegrać Klubowe Mistrzostwa Świata z Corinthians. Z Corinthians! Z klubem, w którym gra były zawodnik ŁKS-u, tego, który teraz ledwo utrzymuje się w naszej I lidze! Z klubem z Brazylii! Nie brazylijską kadrą, która renomę ma niesamowitą - z klubem z ligi brazylijskiej! Tak, tej ligi brazylijskiej, o której mówi się, że niemalże nie ma w niej obrońców i jest niczym w porównaniu z Europą. Bo generalnie jeśli chodzi o futbol klubowy, to on właściwie jest dyscypliną tak zeuropeizowaną, że do tej pory mówiło się często, że KMŚ to taki tytuł bonusowy za zwycięstwo w LM, taka jest różnica poziomów między czołowymi klubami starego Kontynentu a nawet tymi południowoamerykańskimi, które w porównaniu do afrykańskich czy azjatyckich przecież prezentują się jeszcze nie najgorzej. Zresztą niedowiarkom przypominam finał zeszłoroczny i szybkie 4:0 Blaugrany nad Santosem w składzie z och ach genialnym Nejmarkiem (błagam Barco, nie kupuj go, nie kupuj go, nie kupuj go, nie kupuj go...), gdzie sprawa została rozstrzygnięta jeszcze przed przerwą, a całą 2 połowę Duma Katalonii właściwie tylko dreptała sobie po boisku. Londyńczykom nawet to udało się przegrać - przypominam, że jeszcze w maju byli oficjalnie najlepszą klubową drużyną Europy, ba! przecież obecny sezon Premier League zaczęli rewelacyjnie i byli pewnym liderem, dopiero potem - wraz z problemami w LM - także i w ich ligowych meczach wszystko zaczęło się sypać. Jedni mogą mówić, że teraz wreszcie widać, że te zeszłoroczne sukcesy The Blues to wszystko fuksem i przypadkiem. A inni, że to jest kolejny dowód, ile może się zmienić w zaledwie jeden rok.
Zresztą i w innych ligach też mamy odmiany. O polskiej może nawet nie będę wspominać, bo że tam wszystko się kręci i obraca gorzej niż w kolejce górskiej, to już wszyscy wiemy, ale takie międzysezonowe zmiany mamy tez i na zachodzie. O, popatrzmy choćby na taka Borussię Dortmund, o której wszyscy mówią, że ma za wąska kadrę, żeby skutecznie rywalizować na trzech frontach. Ta na przykład w tym roku pozmieniała, ale swoje priorytety. Rok temu chciała koniecznie obronić mistrzostwo Niemiec, proszę bardzo, Bayern dwa razy pokonany, punkciki ładnie gromadzone, tytuł jest? Jest. No to tak dla zabawy może teraz co innego, rok temu LM nam fatalnie wyszła, czas to nadrobić - i okazuje się, że nawet Real Madryt da się pokonać. Dziwne stworzenie z tej Borussii - może zdobyć praktycznie wszystko, co chce, pod warunkiem, że wybierze tylko jeden front, na którym się skupia, i jak się skupi, to przychodzi jej bez problemu, ale jak tylko odpuści, to wygląda jak ostatnie... hmmm... czy "żółtodzioby" w odniesieniu do BVB nie zostanie odebrane jako ironia? Albo, patrząc na ostatnie realia, nie daj Boże rasizm? Ten klub jest jak taki magiczny dżin, który nie ma problemu ze spełnianiem życzeń, ale ich liczba jest ograniczona - tyle że on oferuje tylko jedno zamiast trzech. Ale efektem tego są, w zależności od tego, jakie będzie, że tak powiem, doroczne życzenie - odpowiednie zmiany w światowym futbolu. Na przykład kolosalna przewaga Bayernu nad BVB w Bundeslidze, co w większym bądź mniejszym przybliżeniu, patrząc na to, z jaką pewnością i równością wygrywają kolejne ligowe spotkania monachijczycy, oznacza, że tyle było z Bundesligi w tym sezonie. Bayern to taki klub, który jest przyzwyczajony do absolutnej dominacji, więc nie będąc aktualnym posiadaczem tytułu jest podrażniony - a Bayern podrażniony to Bayern groźny. Bayern zaś bez mistrzostwa drugi rok z rzędu to Bayern groźny podwójnie - a możliwości na papierze nie można długo oszukiwać. Klub z tak potężną kadra nie może tyle czasu pozostawać bez tytułu i w tym sezonie powinno im się udać. Wybory Borussii odciskają się też na rynku międzynarodowym - bo magiczny dżin z Dortmundu tym razem, zamiast karać non stop klub z Allianz Arena, może denerwować inne zespoły - i nie będę tu już nawet wspominać Manchesteru City, który chyba nadal nie zrozumiał zasad Champions League, ale przede wszystkim denerwuje Real Madryt, który po przegraniu z niemieckim klubem dwumeczu skończył fazę grupową na zaledwie 2 miejscu w grupie, przez co teraz mogę oczekiwać losowania 1/8 i modlić się o parę Real - Manchester United. Czerwone Diabły koniecznie muszą zatrzeć kibicom wpadkę z zeszłego roku, dla Realu - o czym więcej później - LM to już ostatnia szansa uratowania sezonu, w związku z czym żaden z tych klubów absolutnie i pod żadnym pozorem nie może pozwolić sobie na polegnięcie już na pierwszym wiosennym rywalu. Dlatego w takim meczy wypruwałyby sobie żyły, byleby tylko zwyciężyć, a że umiejętności mają - mecz byłby, podejrzewam, nieziemski. Do tego przy moich sympatiach kibicowskich w takim przypadku byłabym zachwycona niezależnie kto z tej pary by odpadł :). No niestety, pary są losowane, a rachunek prawdopodobieństwa nie jest po mojej stronie, ale zawsze można mieć nadzieję. A wszystko dzięki niespodziewanym zmianom w Borussii Dortmund :).
Ano właśnie, wspominałam już coś o Realu? Bo to chyba oni obok Chelsea są tym klubem najbardziej zdumionym, ile może się zmienić w jeden rok. Przypominają mi się teraz moje rozważania o rozpoczynającym sezon Gran Derbi w Superpucharze Hiszpanii, kiedy to najbardziej w całym meczu zszokowała mnie pewna nieoczekiwana zamiana miejsc między Barcą a Realem - a przynajmniej tak mogłoby się wydawać na podstawie stylu gry obu zespołów. No to zamiana miejsc trwa nadal. Rok temu Barca przegrała tytuł mistrzowski. Czy była gorsza? Być może, w końcu jedno z bezpośrednich starć przegrała - w drugim jednak zwyciężyła, więc jeśli mamy mówić o całym sezonie, nie da się wyraźnie powiedzieć, który z tych klubów miał w sobie większą jakość. Można jednak wyraźnie powiedzieć, że Blaugrana nie grała w tamtym sezonie regularnie, co chwila gubiąc jakieś punkty na meczach wyjazdowych - co zdecydowanie nie dotyczyło Realu konsekwentnie zgarniającego komplety na niemal wszystkich stadionach, jakie odwiedzał, w efekcie dając triumf w lidze z rekordowa ilością punktów. Minął jeden rok, nawet niecały - i wszystko jest dokładnie na odwrót. Tym razem to Real co i rusz traci jakieś punkty, jeszcze bardziej pogłębiając swój dystans do Barcy - bo ta aż za bardzo wzięła sobie do serca słowo "konsekwencja" i poza zremisowanym Gran Derbi zwyciężyła we wszystkich dotychczasowych meczach. Wszyściusieńkich. W wyniku czego ma obecnie 13 punktów przewagi nad Królewskimi i generalnie rzecz biorąc, przy utrzymaniu takiego poziomu gry, tytuł w kieszeni. Wcześniej nie lubiłam tak mówić, wolałam powtarzać, że jeszcze może się to dalej rozstrzygnąć, ale wtedy przyszedł mecz, który miał mi służyć jako zamiennik do El Clasico - bo ktoś tu podszedł poważnie do zamieniania miejsc i przy okazji pozamieniał też oba Madryty. Tak, miejscami. Miejscami w tabeli, dokładniej rzecz biorąc, bo Atletico wciąż okupuje dotąd zarezerwowaną dla kogoś z dwójki Real-Barca drugą pozycję (dokładniej, dla tego z tej dwójki, kto nie jest akurat liderem). Niestety, czego doświadczyliśmy zarówno podczas derbów hiszpańskiej stolicy, jak i meczu Los Colchoneros na Camp Nou, niekoniecznie umiejętnościami. Jak już wspomniałam, Los Blancos w tym sezonie porażają niekonsekwencją. Ich lokalny rywal właśnie tej konsekwencji w meczach z potencjalnie słabszymi się nauczył i stąd ich zaskakująco wysoki dorobek punktowy - wyższy od bardziej utytułowanej ekipy zza miedzy, nawet, jeśli w starciu bezpośrednim nadal widoczna jest różnica klas. Niestety, ta różnica oznacza najprawdopodobniej, że nie ma jednak szans, że Rojiblancos powalczą z Blaugraną o mistrza tak zacięcie, jak to zwykle robi Real. Innymi słowy - koniec sezonu. Taka zmiana.
Ale największa zmiana, z jaką wiąże się taki układ sił w La Liga, zaszła chyba we mnie samej, i to mnie dziwi. Jak już rozprawiam o starciu Barcy z Atletico, to od niego zacznę, chociaż to podczas niego doszło właściwie do podsumowania wszystkich tych zmian, jakich doświadczyłam. A wszystko zaczęło się, gdy zorientowałam się, że zapomniałam wcześniej sprawdzić wyniku Realu, i to dokładnie w chwili, kiedy komentator poinformował mnie, że Los Blancos stracili punkty z Espanyolem. Kiedyś ucieszyłabym się jak szalona, a dziś? Dziś zamyśliłam się i zaczęłam zastanawiać, komu w takim wypadku lepiej byłoby kibicować w tym meczu! Taaaak, w meczu gra Barca, moja kochana Barca, a ja nie wiem, komu kibicować! Co więcej, wcale się nie niepokoję, kiedy Los Colchoneros zaczynają tak, jakby naprawdę komuś się pomyliły Madryty, jakby to miało być to prawdziwe Gran Derbi. A już szczyt był, kiedy Falcao strzelił bramkę, a ja... ucieszyłam się. Nawet nie dlatego, że była śliczna, a swoją grą Atletico zdecydowanie na nią zasłużyło. Paradoksalnie, to wszystko dla Barcy. Dla jej dobra. Dlatego, ze miałam olbrzymią nadzieję, że Atletico jeszcze nadgoni dystans do Katalończyków i okaże się dla nich mimo wszystko godnym rywalem w starciu o tytuł. Tyle razy powtarzałam przecież, że Barca z Realem mogą się nienawidzić, ale w rzeczywistości bez jednego nie ma drugiego, bo to wzajemna rywalizacja napędza oba kluby i mobilizuje do stawania się jeszcze lepszym. Teraz, gdy rywala chwilowo zabrakło, może to okazać się największą krzywdą zarówno dla samej Barcy i jej motywacji, jak i kibiców, którzy po prostu tracą powody, by oglądać taką dominację, tracą emocje, co może powodować zaniki uczucia do klubu - a tego bym sobie nigdy nie wybaczyła. Dlatego miałam olbrzymią nadzieję, że Atletico zastąpi godnie Real w tym sezonie (a w przyszłych najlepiej jakby w ogóle do niego dołączyło). Bo przecież mnie to też dotyka.
To wszystko jest bardzo proste i toczy się już od kilku tygodni, a dokładniej, od serii ostatnich meczów Barcy. A wszystko zaczęło się od chwili, kiedy zaczęłam wielbić świat, że mamy w La Lidze taką drużynę jak Betis. Nie, nie dlatego, że pokonał Real. Dlatego, że był - z wszystkich meczów kilku ostatnich miesięcy - najbliżej, by taki sam wynik powtórzyć z Barcą. Tuż przez starciem z klubem z Sewilli Duma Katalonii zanotowała bowiem - jeśli dobrze pamiętam - chyba trzy mecze pod rząd wygrane stosunkiem pokroju 5:0 czy 5:1, a ostatnim z nich było starcie z Athletikiem Bilbao, kiedy przyglądałam się tej miazdze, jaką Blaugrana urządza Baskom i tak patrzyłam beznamiętnie w telewizor, wreszcie stwierdzając, że wygrywanie jest co prawda fajne, ale to się zaczyna robić naprawdę nudne i jeszcze jeden taki mecz, a zacznę mieć Barcy chyba dość. I wtedy przyjechał taki Betis Sewilla, po którym nie spodziewałam się za wiele, i który faktycznie niby nic nie grał, stracił dwa gole, ale potem strzelił bramkę kontaktową, która wydawało się, że okaże się honorową... Tymczasem całą drugą połowę odpierali ataki Barcy tak zaparcie, że byłam niemal pewna, że w końcu i ich kontry się udadzą i Verdiblancos będą pierwszym po Realu klubem, który urwie w tym sezonie Barcy punkty w lidze. Zwłaszcza, że kolory koszulek bardzo przypominały mi te Celticu, a to już było skojarzenie z ruchem oporu :P. Tak czy siak, przez taką grę Betisu napięcie trzymało się mnie do końca spotkania, które faktycznie przeżyłam pod innym względem, niż tylko liczenia kolejnych bramek w pogoni Messiego za kolejnym rekordem. Niestety, Atletico, choć wicelider i wszystkich mniejszych rozjeżdża czasem używając do tego samego Falcao (5 goli z Deportivo), tylko pół godziny postawiło Blaugranie taki opór, jak malutki Betis, w związku z czym przy braku poważnej konkurencji chyba już tylko historyczne rekordy pozostały jako rywale Barcelonie. Ech, to ja już wolałam te bramki w ostatnich minutach i dreszczowce z początku sezonu...
Ewentualnie trzeba szukać rywali poza Hiszpanią... Ligo Mistrzów, wróć....
Dobrze, a więc po długiej przerwie powracam do komentowania! Muszę Ci powiedzieć, że wszystkie Twoje wpisy czytałam, ale głównie z telefonu, bo nazbierała mi się masa kar, szlabanów (:D) i nauki, więc czasu nie starczało na skomentowanie. ;/ Tak czy siusiak już jestem! ;D
OdpowiedzUsuńO Realu to ja już nawet za bardzo nie chcę wspominać, bo wciąż ich uwielbiam i mimo że jestem tylko i wyłącznie ich sympatyczką, nie zagorzałą kibicką, to i tak uświadomienie sobie właściwie już przegranego mistrzostwa zabolało bardzo. Nie aż tak, jak gdy Legia przegrała w Gdańsku 0:1, bo wtedy to już w ogóle świat mi się zawalił, ale Real jednak gdzieś tam w moim sercu siedzi i o nim nie zapomnę.
Poza tym, w Ekstraklasie wielkich zmian nie ma, no może Wisła jeszcze mocniej obniżyła loty, a z dobrej strony zaprezentował się Górnik i Lechia, która jak wspomniałaś kilka miesięcy temu walczyła o to, by nie spaść. Poza tym transfer Milika też jednak świadczy o naszej lidze i młodych talentach (chociaż ja uważam, że Arek zdecydowanie za wcześnie do tego Bayeru poszedł, zdecydowanie).
I tak - Ligo Mistrzów, wróć. Nie tęskniłam za żadnym meczem CL tak jak teraz.
Alez moja droga, o tym że czytałaś nie wątpiłam ani przez chwilę (tak wiem, skromna jestem :D). Hymhymhym, ja się z sytuacji Realu akurat cieszę, ale gdzieś tam pamiętam, że rok temu to ja byłam w takiej sytuacji i wtedy też... a nie czekaj. Nikt mi nie odpuszczał, koledzy się wyśmiewali, dlaczego ja teraz miałabym być miła? :D Ale obiecuje, że sie postaram....
UsuńHmm, w sumie to zapomniałam tego dodać, ale właśnie między innymi po tym poście widać, że o dziwo obecnie na zachodzie zmiany chyba nawet jeszcze większe niż u nas (do twojej listy dorzuciłabym jeszcze obecną postawę Ruchu). Nieee, Milik zdecydowanie za wcześnie wywędrował, moim zdaniem wiosnę będzie grzał ławę bądź grał w 2 zespole, i niby rozumiem, bo trzeba go wprowadzać powoli do tak wysokiego poziomu jak szczyt Bundesligi, a to akurat Niemcy umieją robić, ale jakby posiedział w Górniku do dajmy na to końca przyszłego sezonu i został królem strzelców Ekstraklasy albo chociaż był wysoko w tej klasyfikacji, to byłby już od razu niemal gotowy (zwłaszcza, że latem doszedłby mu do tego obóz przygotowawczy w Bayerze). Ale dobra, czas pokaże, czy to był dobry ruch.
A jeśli o LM chodzi... hm... ciekawe czy po losowaniu 1/8 nadal czekasz na nia tak niecierpliwie jak teraz :D Aczkolwiek ja się mogę cieszyć, JEST MOJA WYMARZONA PAAAAARA!!!!!!!!! Marzenia czasem się spełniają... ^^
Po losowaniu mam wrażenie, że wszystko idzie pod Barcę. :<
UsuńWciąż czekam niecierpliwie, z małym wyjątkiem - boję się najgorszego...
Eeeeeeeej, nie przesadzaj, pamiętaj że mimo wszystko "przeciw Realowi" i "pod Barcę" to nie zawsze to samo - Milan to też nie był szczyt moich marzeń, może w słabszej formie są ale nadal groźni i lepiej błoby natrafić na nich później. A w ogóle, to nie mielibyście takiego problemu, jakbyście zajęli 1 miejsce w grupie :P (brawo BVB! ^^)
UsuńA propos BVB - trochę przesadą jest napisanie, że odpuścili ligę :) zauważ, że trzymają się na pudle i z pewnością zakończą rozgrywki w pierwszej trójce, więc czy można w takim wypadku mówić o nie przykładaniu się do rozgrywek ligowych? Moim zdaniem Jurgen Klopp doskonale wszystko pogodził, priorytetem jest LM, ale nie zapomniał o Bundeslidze i Pucharze. Pamiętam jak w 2001 roku Leeds United postawiło wszystko na Chamipions League, co skutkowało walczeniem o utrzymanie w Premier League. A w LM dotarli aż do półfinału.
OdpowiedzUsuńCo do Corinthians to nie umniejszałbym temu zespołowi. Jasne, Chelsea była zdecydowanym faworytem, ale brazylijska liga jest coraz lepsza, o czym świadczy chociażby to, że Neymar jeszcze stamtąd nie wyjechał. Jest to pokłosiem tego, że gospodarka w kraju kawy doskonale prosperuje i jest chyba najbardziej rozwijającą się na świecie. Dlatego kluby mogą sobie pozwolić na wysokie pensje właśnie dla Neymara, Ronaldinho, czy Seedorfa. Zobaczysz, że tamtejsza Serie A będzie rosła w siłę ;)
Co do Realu i Barcelony ujmę sprawę krótko - uważam, że jak Mou odejdzie z Królewskich (a odejdzie) to Realowi jeszcze ciężej będzie nawiązać walkę z blaugraną.
Jeszcze mi się przypomniało o tym Paulinho. Nie był jedynym piłkarzem, na którym w Polsce się nie poznano. Z tego co pamiętam to na testach w Polsce byli m.in. Michel Essien (Zagłębie), Milan Baros (Wisła), czy Claude Makelele (nie pamiętam gdzie dokładnie) i z nikim nie podpisano nawet kontraktu. Paulinho rozegrał jeden sezon w ŁKS-ie i nie mógł przystosować się do naszej rąbanki, teraz robi prawdziwą karierę. Może więc lepiej (na pewno dla niego), że nie błysnął w ekstraklasie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego w nowym roku.
No dobrze może trochę przesadziłam. Ale w porównaniu z zeszłym sezonem, kiedy kosili wszystkich na prawo i lewo i jeśli dobrze pamiętam krążyli koło klubowego czy tam nawet krajowego rekordu meczów bez porażki, to ich obecne regularne wręcz tracenie punktów czy przypadkowe remisy jednak o czymś świadczą (inna sprawa to mistrzowska forma Bayernu). Natomiast jeśli chodzi o ligę brazylijską to będę obstawiała przy swoim. Co z tego, że ich gospodarka sie rozwija? W Chinach jest tak samo i jakoś nie przekłada się na wzrost poziomu ligi, nawet Drogba nie pomógł i teraz chce uciekać. Pieniędzmi mogą co najwyżej z chyba najlepszego obecnie eksportera młodych talentów stać się kolejnym obok USA, Australii czy wspomnainego już Państwa Środka importerem półemerytów, natomiast sam poziom ligi generalnie może i się podniesie, ale niewiele i na pewno nie zmienni to hierarchii lig światowych, która generalnie jest chyba najstabilniejsza rzecza w futbolu i nawet jakieś tam wahnięcia między angielską i hiszpańską czy regularne pięcie się w górę Bundesligi tego zbytnio nie zmieni. A Neymar jak dla mnie jest tylko przereklamowanym produktem mediów na siłę go lansujących, który nie pokazał zbyt wiele nawet w finale olimpiady z Meksykem, że już zeszłorocznych KMŚ nie wspomnę. A no właśnie, KMŚ. Ja nadal mam aż za mocno w pamięci ten zeszłoroczny finał, kiedy to Blaugrana zjechała Santos jakby ktoś im podstawił po prostu kolejną Almerię czy Racing Santander do zaliczenia, i może dla tego tak cięzko mi uwierzyć w siłę klubów z Kraju Kawy. Nawet, jeśli przypomni mi się, że Barca była wtedy w takiej formie, że niejeden klub z europejskiej czołówki miałby z nią podobną przeprawę.
OdpowiedzUsuńPoświęć trochę na ligę brazylijską, oglądaj jakieś skróty, a jak znajdziesz czas zobacz cały mecz, gwarantuję, że się nei rozczarujesz. Serie A nie ma co porównywać do chińskiej Super Ligi, bo to po prostu przepaść. Jak sama słusznie zauważyłaś, Brazylia masowo produkuje uzdolnionych piłkarzy, którzy zaczynają właśnie w tym kraju, co samo w sobie podnosi poziom. Ponadto wysokie zarobki sprawiają, że nieco przygasłe gwiazdy chętnie wybierają największy kraj w Ameryce Południowej na piłkarską emeryturę, co wcześniej było rzadką praktyką, a właściwie w ogóle nie stosowaną. Pewnie, że piłka za oceanem nie będzie na tak wysokim poziomie jak w Europie, bo na Starym Kontynencie taki stan rzeczy budowano przez kilkadziesiąt lat. Niemniej zaryzykuję twierdzenie, że najlepsi z Brazylii i Argentyny będą w stanie nawiązać równorzędną walkę z krezusami z Europy.
UsuńA co do Neymara, to poczekajmy z jego oceną, aż przeniesie się do Europy. Pamiętaj, że Messi też bardzo długo był krytykowany za grę w reprezentacji. Wiem, że sam siebie lansuje na gwiazdę i jest arogancki (podobnie jak CR7), co irytuje, ale osobiście staram się zwracać uwagę tylko na umiejętności, a Neymar niewątpliwie je ma. W następnym sezonie będzie grał już na najwyższym z możliwych poziomów i zobaczy na ile naprawdę go stać. Z tego co mi wiadomo to najbliżej (niestety dla Ciebie) jest przejścia Barcelony, przykro mi ;p a może się do niego przekonasz? :)
Usuń