Prawda jest taka, że wczorajszy dzień był tym, którego zostałam przed telewizorem najdłużej podczas całego turnieju. Z reguły było to tylko, jak zwykle, obejrzenie meczu, wysłuchanie krótkiej analizy w studiu pomeczowym i spać (wyjątkiem mecz Hiszpania-Portugalia, kiedy musiałam jeszcze godzinę wlec się do domu tramwajem ze strefy kibica - ale warto było :D). Tym razem wgapiałam się jak zahipnotyzowana w kolejne reklamy sponsorów, kolejne animacje UEFY będące z reguły czymś w stylu intro, kolejne powtórki najlepszych akcji finału, wsłuchiwałam się beznamiętnie we wszystko co gadali "eksperci" TVP, aż dopóki początek jakiegoś filmu na jedynce nie odebrał mi wszelkich nadziei i nie potwierdził ostatecznie, że to już naprawdę koniec. A nawet wtedy zaczęłam wchodzić na wszystkie portale sportowe w internecie i czytać wszelkie analizy finału, przeglądać, co moi znajomi piszą o nim na Facebooku, obserwować wszelkie obrazki o finale i o Euro, jakie zostały nagle w błyskawicznym tempie dodane na Kwejka, wszystko po to, by jak najbardziej przedłużyć tę chwilę, by ciągle mieć w sercu ten niesamowity nastrój Euro, by jak najdłużej jeszcze pozostać w tym niesamowitym świecie, jaki wytworzył się gdzieś w granicach naszego podczas turnieju, a który tak pokochałam...
Przedłużałam przede wszystkim dlatego, że sam z siebie był tak krótki, ze ani się nie obejrzeliśmy, a się skończył, a jego szybkie minięcie jest odczuwalne jeszcze bardziej dlatego, że jeszcze dłużej niż zwykle się na niego czekało. Przecież ja jeszcze mam przed oczami plakaty na ulicach miasta, promujące polsko-ukraińską kandydaturę do organizacji mistrzostw, kiedy jeszcze nawet nie zdawałam sobie sprawy, o co w tym wszystkim chodzi, co to będzie dla nas znaczyć i czy my właściwie mamy to Euro czy nie, i myśli "2012? Ale to przecież całe wieki, po co tak wcześnie się tym przejmować..." (miałam wtedy 10 lat i w ogóle nie interesowałam się piłką, miałam prawo!). Jeszcze pamiętam tą ekscytację w kraju, gdy jednak otrzymaliśmy organizację turnieju, i moje wrażenie, jakby to miało być za lat nie 5, tylko co najmniej 50, i poczucie jakbym miała tego turnieju nigdy nie doczekać. Pamiętam non stop pokazywanego w telewizji Platiniego z karteczką głoszącą "Poland-Ukraine". Pamiętam plany rządowe na temat co to oni nie zbudują na Euro. Pamiętam reportaże w gazetach na temat podziału miast-gospodarzy Euro, wizyty delegatów UEFY i ich oceny, pamiętam sprawozdania ze stopnia przygotowań, straszenie, że nie zdążymy, i zapewnienia, że uda się. Pamiętam nadzieję, że wreszcie powstanie autostrada A2 w całości (jeżdżę nią na święta do rodziny, więc dość często korzystam), i poczucie "jeszcze parę lat..", i nagłe niedowierzanie kiedy na ostatnie Boże Narodzenie nie kończyła się ona już tuż za Poznaniem, i to nagłe odczucie "zaraz, autostrada już jest? O kur**, no fakt, bo przecież już tylko pół roku do Euro! Ale to szybko minęło..." Pamiętam przechodzenie się starówką warszawską i widok miejsca, gdzie jak słyszałam miał powstać Stadion Narodowy. Pamiętam, jak powoli wznosiły się tam kolejne rusztowania, i moje poczucie, że jego budowa potrwa wieki, pamiętam, jak pojawiały się kolejne elementy, pamiętam swoje uczucie, jak pojawiła się na nim po raz pierwszy elewacja i zaczął wyglądać jak stadion, a nie jak kilka metalowych prętów. Pamiętam pokazy oświetlenia stadionu i kolejne sygnały, że staje się on gotowy do użycia, i kolejne sygnały, ze Euro faktycznie przestaje być tylko "hipotetyczną przyszłością". Pamiętam obserwowane w telewizji przenosiny kolejno Lechii i Śląska na nowe stadiony. Pamiętam odliczania w gazetach: "3 lata do Euro!" "Rok do Euro!", "100 dni do Euro!", i moje niekończące się myśli o tym jako o czymś tylko hipotetycznym, co niby nastąpi, ale nikt nie wie, czego się spodziewać. Pamiętam kolejne mecze towarzyskie polskiej kadry i rozważania, jak zagramy na turnieju, pamiętam dyskusje ze znajomymi obawiającymi się blamażu sportowego bądź piłkarskiego. Pamiętam ostatnie mecze eliminacyjne, baraże, pamiętam losowanie grup i euforię w kraju. Pamiętam wreszcie koleżanki nieznające się na piłce non stop trajkoczące, że zatańczą na ceremonii otwarcia. Na sam koniec, pamiętam zakończenie sezonu klubowego, kiedy ostatecznie do mnie dotarło, że "to już", pamiętam odliczanie kolejnych dni, 7, 6, 5, dni do Euro... pamiętam wreszcie ten słynny 8 czerwca i przeglądanie wszystkich gazet jakie były w domu, żeby jak najwięcej się dowiedzieć o Polsce i Grecji, i to ściskanie w żołądku kiedy siadałam przed telewizorem, żeby po zobaczeniu logo Euro na tym fioletowym tle wreszcie do mnie dotarło "EURO 2012 SIĘ ZACZĘŁO. To nie była bajka, ono faktycznie jest". Przecież mam wrażenie, jakby to wszystko było ledwo co wczoraj! A teraz? Ledwo się nie obejrzeliśmy, a Casillas po raz kolejny wznosił do góry puchar za triumf w mistrzostwach. Tyle czekania, a turniej minął jak w mgnieniu oka... I dręczy tylko jedno pytanie: Jak będzie wyglądał teraz świat?
Bo prawda jest taka, że to nawet nie sam brak meczów będzie tym, co mi w świecie po Euro będzie przeszkadzać najbardziej. Fakt, jest to dziwne uczucie "No i jak ja teraz będę spędzać wieczory? co będę oglądać?", po tym przyzwyczajeniu się, że co dzień mamy dwa, a w późniejszej fazie jeden mecz, ale sportowe rozgrywki przecież się nie kończą. W moje prywatnej analizie najbardziej lubianych przeze mnie dyscyplin, już teraz mamy od południa do samego wieczora, cały dzień, decydującą fazę tenisowego Wimbledonu, za kilka dni Final Six siatkarskiej Ligi Światowej, a jak naprawdę będzie brakować futbolu, to już wkrótce rozpoczynają się eliminacje do europejskich pucharów w piłce klubowej, które przecież też maja swój charakterystyczny klimat... No i żeby uzupełnić to naprawdę wielką imprezą, mamy przecież niecały miesiąc do rozpoczęcia Igrzysk Olimpijskich, tak więc sportowo to lato nie prezentuje się tak źle. Ale nie o same mecze tu chodzi.
Prawda jest taka, że największą mocą Euro była pewna niesamowita zmiana, jakiej dokonało w całym otaczającym nas świecie, w ludziach, w mediach, w miastach, na ulicach. Przez jeden miesiąc nagle wszyscy zapomnieli o tym, co się działo wcześniej, o wszystkim, co było złe, żeby wspólnie skupić się na piłce nożnej. Nagle całe miasta zaczęły żyć tylko Euro. Nagle wszystkie warszawskie tramwaje i autobusy udekorowały się w symbole Euro, nagle nie dało się wyjść na miasto bez zauważenia tej swoistej kwiatopiłki, nagle każda reklama w telewizji, internecie i na billboardach miała motywy piłkarskie, eurowe lub biało-czerwone, nagle w każdym sklepie promują się turniejem, nawet kiełbasa nie może być kiełbasą, tylko musi być "kiełbasą kibica". Nagle każdy w okolicy, choćby cały rok i cały sezon klubowy twierdził, że nie znosi futbolu, chodzi i gada o meczach, golach i rozgrywkach. Nagle wszyscy Polacy, choćby były to ich jedyne trzy obejrzane spotkania w ciągu ostatnich 4 lat, zasiedli przed telewizorami na mecze z Grecją, Rosją i Czechami. Nagle nikt nie wstydzi się przywiązania do kraju, nagle co drugi balkon jest biało-czerwony, nagle z co drugiego samochodu sterczy flaga, a w wersji hardkor mamy i pokrowce na lusterka, a nawet (osobiście się spotkałam) bak od benzyny. Nagle nawet nastolatki, których wiedza o piłce na co dzień ogranicza się do "którzy to nasi?" malują paznokcie w narodowe barwy, i to nie dlatego, że odkryły nagle, że Lewandowski ma "seksi klatę". Nagle czołowe strony gazet nie są już wypełnione kłótniami polityków, problemami, kryzysem, nagle wszystkie są zdobione przez piłkarzy i boiska. Nagle okazuje się, że nawet Polak z Rosjaninem czy Niemcem wcale nie muszą dawać sobie po mordzie - jest paru idiotów, ale znaczna większość z nas jednak odnosi się przyjaźnie do każdego bez znaczenia na barwy wymalowane na twarzy. Nagle okazuje się, że Polacy umieją coś więcej, niż tylko bezustannie narzekać na swój kraj, okazuje się że potrafią być z niego dumnym. Nagle okazuje się, że nie żyjemy w ciemnogrodzie, tylko wspaniałym miejscu, które zachwyca wszystkich gości zza granicy, ale co ważniejsze - zachwyca nas samych. Nagle okazuje się, że potrafimy coś zorganizować tak, żeby cała Europa chwaliła. Nagle okazuje się, że kiedy jesteśmy na oczach całego świata - bo przecież jak my Europejczycy oglądaliśmy Puchar Narodów Afryki czy Copa America, tak na innych kontynentach również śledzą Euro - to wcale nie dajemy plamy. Nagle ludzie stali się bardziej otwarci, nagle nikt nie boi się zagadać łamaną angielszczyzną do człowieka stojącego obok w strefie kibica i skomentować z nim mecz, mimo że wie, że najpewniej widzą się pierwszy i ostatni raz i potrwa to może 3 minuty, i to choćby towarzysz pochodził z drugiego końca świata. Nagle okazuje się, że pasja potrafi zawieźć człowieka we wszystkie zakątki kuli ziemskiej - w strefie widziałam gości z m.in. Meksyku i Kanady, kto wie, z jakich jeszcze części globu przybyli do nas niektórzy goście, a zdarzają się ludzie jeżdżący jeszcze wytrwalej. Nagle cały świat zapomniał o podziałach, biali, czarni, żółci, młodzi, starzy, kobiety, mężczyźni, wierzący, ateiści, zwolennicy Platformy i PiSu, ba! - nawet kibice Realu i Barcy! :D - wszyscy potrafili się zjednoczyć i stojąc ramię w ramię na stadionie, w barze, w strefie kibica, gdziekolwiek - krzyczeć ile sił w gardle, skakać z radości po zwycięstwie, uronić łzę po porażce, ale wszyscy w ten sam sposób, bez krzywych spojrzeń na siebie, a po zakończonym spotkaniu podać rękę jeden drugiemu i cieszyć się niesamowitym futbolowym świętem. Nagle nie ma już na świecie niczego, co było przedtem, nagle tworzy się jakby oddzielny wymiar, nagle wszystko odmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. A różdżka nazywa się Euro 2012. Tak, może to brzmi naiwnie, płytko, szablonowo i propagandowo, ale ja naprawdę to odczułam, naprawdę zauważyła, jak na ten miesiąc świat zmienia się absolutnie nie do poznania.
I właśnie to jest w końcu Euro najsmutniejsze. Nie brak meczy, nie sytuacji, nie bramek, nie pięknych kombinacyjnych akcji, szybkich kontr, celnych główek, wspaniałych parad bramkarskich, radości zwycięzców, łez pokonanych, dramatycznych rozstrzygnięć, niespodziewanych wyników, emocjonujących końcówek, nawet nie tego szczęścia triumfatora wznoszącego puchar po wygranym finale... Najsmutniejsze jest to uczucie, kiedy oglądając studio pomeczowe z naiwną nadzieją, że "eksperci" jakoś przedłużą tą niezwykłą chwilę, nagle widzę w tle, to, na co przestałam już zwracać uwagę - kwiatopiłkowe logo turnieju na fioletowym tle, i tak, jak to jego widok uświadomił mi przed meczem otwarcia, że Euro właśnie stało się rzeczywistością, tak jego widok po finale uświadomił mi, że przeszło ono do historii. Uświadomił mi, że ten symbol, tak często widywany wszędzie naokoło od momentu jego prezentacji bodajże w 2009, który umieszczony na dowolnym przedmiocie zwiększał jego wartość co najmniej dwukrotnie, właśnie stał się cieniem przeszłości, stał się bezwartościowy. I dotarło do mnie, że te wszystkie gadżety nim przyozdobione zaczną znikać ze sklepów, reklamy z jego użyciem - z anten. Że już wkrótce nie będzie po nim śladu na warszawskich tramwajach i autobusach, że dodatkowe znaki drogowe kierujące gości zza granicy na stadiony, zostaną zdjęte. Że kiedy następnym razem będę jechać do centrum miasta, nazwa przystanku ze "Stadion Narodowy" znów zmieni się na "Rondo Waszyngtona", że spiker w autobusie nie oznajmi mi stacji po angielsku - specjalnie dla gości z zagranicy - że Dworzec Centralny nie będzie obwieszony olbrzymim plakatem "Wszyscy jesteśmy gospodarzami", a w nim nie będą już sprzedawane biało-czerwone gadżety, że już nic w okolicy nie będzie napisane tą charakterystyczną euroczcionką, którą poznawałam z 2 km, no i że pod Pałacem Kultury nie będzie już jak dla mnie najpiękniejszego obecnie miejsca całej Warszawy, cudownej, ukochanej przeze mnie strefy kibica, a tylko pusty plac. Że biało-czerwone flagi zaczną znikać z domów, piłkarskie artykuły w gazetach znowu zostaną wyparte przez polityczne, ludzie, którzy wzajemnie ściskali się po porażce Polski z Czechami, znowu zaczną się wyzywać, bo okaże się, że jeden jest Legionistą, a drugi Lechitą, że "rusek" i "szwab" znowu staną się wrogami publicznymi numer 1, że nawet jedna z najbardziej zgranych par stoperów Euro - Sergio Ramos i Gerard Pique - najprawdopodobniej w swoim następnym meczu znowu będzie się okładać po twarzach (SuperPuchar Hiszpanii, Real Madryt - FC Barcelona.. wiadomo :D). Kibice z całego świata pojadą do domów i zabiorą ze sobą tą niezwykłą atmosferę, która przez pewien czas naprawdę zrobiła ze świata lepsze miejsce. I kiedy pomyślę o tym, że to już naprawdę koniec tego niezwykłego święta, to aż łzy mi ciekną po policzkach....
Ale wtedy zaczynam się zastanawiać nad tym, dlaczego - choć w piłkę ludzie grają cały czas - tylko takie turnieje wywołują podobne emocje? I wtedy widzę, co powoduje futbol klubowy, widzę wrogich sobie fanów obrażających się w przyśpiewkach, widzę ustawki między kibicami, widzę bójki na El Clasico - między piłkarzami, profesjonalistami! - widzę tą zaciekłą rywalizację między kibicami wszystkich drużyn, bo istnienie każdej z nich opiera się na rywalizacji. Ale wtedy spoglądam z drugiej strony i widzę u tych kibiców niesamowite oddanie, poświęcenie, pasję, przywiązanie, i widzę, że to też jest coś cennego, czego nie chciałabym stracić, mimo że czasami wywołuje przesadną wrogość. Wtedy widzę, że idealnie jest tak, jak jest, bo ta rywalizacja też jest cenna - ja sama przeżywam mecze Barcy z Realem pewnie bardziej niż większość meczy tego Euro - i ona jest potrzebna, również dlatego, że właśnie dlatego tak doceniamy chwile, kiedy ona znika. Właśnie dlatego kiedy raz na cztery lata (okej, dwa, bo są tez MŚ), nagle wszyscy zapominamy o klubowej rywalizacji i razem ramię w ramię stoimy w rzędzie za swoim krajem, to jest takie piękne. I to, co mamy teraz, to idealny balans miedzy rywalizacją a jednością, który sprawia, że w tej chwili ja czuję, że piłka nożna to najpiękniejsza, a zarazem najpotężniejsza rzecz na świecie. I kocham ją, właśnie taką, jaka jest.
A na zakończenie chciałabym wspomnieć po raz kolejny Euro sprzed 4 lat, i jego zakończenie. Wtedy jeszcze piłka nie była aż taką pasją dla mnie, jeszcze aż tak go nie przeżywałam, ale też wiele dla mnie ten turniej znaczył. I pamiętam, jak kilka dni po jego zakończeniu, byłam wtedy nad morzem, szłam deptakiem obok kiosku, wzięłam z wierzchu "Gazetę Wyborczą", odwróciłam na druga stronę, na tą sportową, którą tak często wtedy przeglądałam właśnie dzięki Euro, przeczytałam "11-kę turnieju" według dziennikarzy, i też pomyślałam "jak szybko takie turnieje się kończą.." Kilka dni później, oglądając z nudów Vivę (wtedy jeszcze słuchałam takiej muzyki), natrafiłam na coś, co podobno było oficjalną piosenką mistrzostw, i pomyślałam "No tak, mistrzostwa mistrzostwami, ale pod koniec to muzyka jest ostatnim co zachowuje pamięć po takich imprezach". I jak teraz, po tym Euro, pierwszy raz ja, dla której muzyka zawsze była wszystkim, stwierdzam, że piłka nożna naprawdę jest czymś jeszcze potężniejszym, tak jest jedna melodia, która na zawsze zostanie śladem po tym Euro. Sorry Oceana, nie o twojej nucie mowa, ona będzie mi się najwyżej kojarzyć ze "sponsorami programu są... tratatatata"....ale....
Taaak, teraz, w połączeniu z tym świętem, mogę powiedzieć tylko jedno: UEFA EURO 2012, KOCHAM CIĘ, BYŁO PRZECUDNIE. Dziękuję. Dziękuję Polsce, Rosji, Holandii, Danii, Irlandii, Chorwacji, Szwecji, Ukrainie, Czechom, Grecji, Francji, Anglii, Portugalii, Niemcom, Włochom, Hiszpanii. Dziękuję wszystkim krajom, która grały w eliminacjach. dziękuję wszystkim kibicom, którzy przyjechali, i tym, którzy zostali w domach, tym z Polski, i tym z drugiego końca świata, dziękuję ludziom, którzy to zorganizowali, którzy budowali stadiony i drogi i tym, którzy budowali reprezentacje, tym, którzy rozrabiali, i tym, którzy bronili przed rozrabianiem, tym, którzy się bawili, i tym, którzy byli smutni, tym, którzy realizowali to w telewizji i tym, którzy prowadzili strefy kibica, dziękuję każdej pojedynczej osobie która kiedykolwiek miała jakikolwiek związek z Euro, choćby było to zaledwie włożenie białej bluzki i czerwonej spódniczki w dniu meczowym. Każdy z was przyczynił się do stworzenia tego niesamowitego klimatu, tej atmosfery, tego święta, którego nie zapomnę do końca życia. Teraz już wiem na 10000%, choćbym miała przez to zbankrutować, będę jeździć do kraju organizatora każdego Euro od tej chwili, aż do starości, co każde 4 lata. To najpiękniejsze święto, jakie istnieje na tym świecie.
Ja się nie mogę pogodzić z tym, że to już koniec... i nawet nie wiem, co więcej napisać. Po prostu nie przyjmuję tego wszystkiego do wiadomości.
OdpowiedzUsuńNo wiesz co? to ja tutaj się produkuję na 3 strony, a twoje podsumowanie ogranicza się do 1 zdania? :P Kto wie, może też się powinnam tak nauczyć... :D
UsuńNie no, ja to wszystko chętnie czytam, ale ilekroć bym próbowała napisać coś podobnej długości, zawsze wyjdze mi coś 3/4 krótszego... :D
UsuńNo to masz bo ja mam właśnie na odwrót, staram sie tak nie rozwlekać bo to juz powoli pewnie nudne a potem patrze bach 3 strony drobnym druczkiem :P Zawsze sie tak rozpisuję, nie umiem sie streszczac i tyle :) ale w takim razie widze fajnie sie uzupełniamy xD
Usuń