No dobra, ale ja sobie mogę pożartować o Hogwarcie, tymczasem faktem jest, że przed tym meczem Real w formie był tragicznej. 3 pierwsze mecze w sezonie, remis i 2 porażki, i to z kim! Z odwiecznym rywalem i, co chyba jeszcze gorsze, z Getafe, klubem, o którym krążyły dowcipy, że dopóki jest w Primera Division, Real ma zapewnione przynajmniej 6 punktów w sezonie! Jeśli więc nawet taki klub jest w stanie Real ograć, wydawało się, że zaledwie 3 dni później spokojnie zrobi to Barcelona, podbudowana zresztą prowadzeniem po pierwszym meczu i przewodzeniem w tabeli ligowej. Tymczasem w pierwszej połowie wczorajszego meczu było totalnie na odwrót, nie tylko jeśli chodzi o wynik, ale i styl: to Real prowadził grę, konstruował większość akcji, co rusz oddawał strzały na bramkę, a rola Barcy ograniczała się do prób przeszkadzania im, a jak jeszcze Adriano zszedł z czerwoną kartka, to już w ogóle można by zwariować. Dopiero pod koniec pierwszej połowy zaczęło się Katalończykom udawać przedostawać pod bramkę Casillasa, ale i tak całą ta część spotkania zastanawiałam się kto tam biega po boisku w koszulkach w kolorze blaugrana, bo na pewno nie była to moja Barca, która nigdy nie widziałam, żeby tak grała. Ironii dopełni fakt, że nawet tą swoją jedyną bramkę Messi strzelił z przepięknie wykonanego rzutu wolnego, elementu, który od zawsze był domeną i punktem popisowym Ronaldo! Innymi słowy, wszystko dokładnie tak, jak byśmy się spodziewali na podstawie poprzednich GD, tyle że dokładnie na odwrót, z Realem w roli Barcy i Barcą w roli Realu.
I całe szczęście, że ten wolny Leo wpadł do bramki, bo w przeciwnym wypadku pewnie całą przerwę spędziłabym gryząc wszystko, co jest pod ręką, denerwując się, co się stało z moją Barcą. To znaczy, i tak dokładnie tak było, ale przynajmniej mogłam sobie powtarzać, że może ta bramka wreszcie poderwie Dumę Katalonii do walki, w końcu wychodzili już z opresji wiele razy, a strzelić jedną bramkę to nie jest wyczyn przekraczający ich możliwości. A potem przypomniał mi się dwumecz z Chelsea w ostatnim półfinale LM, i sytuację, w jakiej The Blues się w pewnym momencie znaleźli: przegrywali 2:0, a ich zawodnik właśnie zszedł z czerwoną kartką... Wygląda znajomo? A jednak wszyscy wiemy, że udało im się, mimo gry w osłabieniu, ostatecznie wyrównać stan meczu. A że co los raz zabrał, musi kiedyś oddać, liczyłam na podobne rozstrzygnięcie, ale tym razem z korzyścią dla Barcy.
Fakt, ze trochę się przeliczyłam. Wyrównujący gol ostatecznie nie padł i puchar trafił do Madrytu. I co właściwie w związku z tym? Tak, zdaję sobie sprawę, że 2:1 to jest dokładnie ten wynik, jakiego się obawiałam po pierwszym meczu, po mojej analizie - jedyny z tych, które wydawały mi się prawdopodobne, który dawał Superpuchar Realowi. I tak, zdaję sobie sprawę, że gdyby nie błąd Valdesa z Camp Nou, to teraz Barca świętowałaby kolejne trofeum, a co więcej - tylko przez krótki czas w tym meczu jego trafienie do stolicy Katalonii mogło być kwestionowane. A gdyby mógł grać Alves, to Adriano nie dostałby czerwieni, bo nie byłoby go nawet na boisku. A gdyby zdrowy był Puyol, to pewnie powstrzymałby przynajmniej jedną z bramek Realu, jako że obie były wynikiem błędów stoperów. A gdyby Vilanova wpuścił Villę zamiast Tello, to ten ze swoim doświadczeniem pewnie trafiłby którąś z akcji prawym skrzydłem, jakie pojawiły się pod koniec meczu. Gdyby, gdyby. Gdyby Real grał jak Polonia Warszawa, to skończyłoby się manitą, ale nie gra, więc takie gadanie nie ma sensu niezależnie od tego, jakie fakty z przeszłości chcemy zmienić. A błąd Victorowi wybaczam, bo tyle strzałów Higuaina i Ronaldo, ile on obronił, to zdecydowanie zrekompensowało pomyłkę sprzed tygodnia. Vilanovie też postaram się jednak ufać, w końcu Guardiola też swego czasu podejmował wiele decyzji, których nie rozumiałam, a ostatecznie okazywały się one strzałem w dziesiątkę, nie znam też dokładnie sytuacji treningowej w Barcy, więc może Villa faktycznie nie był jeszcze gotowy na taki mecz. Chociaż... nawet na końcówkę?
Wybaczam jednak wszystkim, bo cokolwiek stało się przez te piętnaście minut, kiedy telewizor jako odpowiedź na moje nerwy miał tylko reklamy leków na wątrobę (może chociaż coś na serce? Plizzz, trochę wyczucia....), to chyba ktoś znalazł przeciwzaklęcie na dowcip Freda i George'a, bo na drugą połowę wreszcie wyszła Barca jaką znam. Może trochę słabsza, bo czasami wpuszczała madrytczyków pod swoje pole karne, ale znowu starająca się prowadzić grę, wymieniać krótkie, szybkie podania, konstruować kombinacyjne akcje, dokładnie jak w pierwszej połowie spotkania u siebie. Tak, wiem, to oznacza również, że bez goli. Zdarza się, widocznie obrona Realu dobrze wykonała w tym meczu swoje zadanie (powrót Ramosa przy akcji Alby... szacun!). Ale przynajmniej znowu grali swoje, grali w tym pięknym stylu, na który kocham patrzeć niezależnie od tego, czy to do czegoś prowadzi, czy nie, a do tego bardzo podobała mi się gra skrzydłami (Pedro chyba wreszcie wrócił do formy, no i Alba bardzo mi zaimponował, to będzie dobre wzmocnienie składu). Grali po prostu tak, że w żaden sposób nie dałoby się zauważyć, że Barca gra w osłabieniu. I prawdopodobnie dlatego na około 15 minut przed końcem meczu już wyczułam, że chociaż tego nie widać, to wiem, że bramki już nie będzie, pogodziłam się z tym, ze Superpuchar trafi do Madrytu, i po prostu dalej patrzyłam na akcje Blaugrany. Akcje, które wygadały na groźne, chociaż podświadomie czułam, ze i tak nic nie wpadnie, ale akcje będące przykładami na moją ukochaną odmianę futbolu. I co z tego, że nieskuteczne i ostatecznie kończące się porażką. Taki jest sport, nie da się wiecznie wygrywać. Przecież nie dla zwycięstw kibicuję Barcelonie, nie dla pucharów. It's because somehow, someway, Barcelona is one of the two places where I belong :). A taki dwumecz jak ten, oznacza tylko jedno - szykuje się pasjonujący sezon. Z jednej, i z drugiej strony.
Zresztą może to i dobrze, że Real wygrał ten Superpuchar... W końcu, jak twierdzi Mourinho, to i tak nic nieznaczące trofeum :) (chociaż odkąd go zdobył, mógł zdążyć już zmienić zdanie :P). Faktem jest jednak, że rok temu to Barca zdobyła pierwszy puchar sezonu, co nie przełożyło się na powalający sezon główny, a wręcz przeciwnie, utraciła mistrzostwo kraju. Ale bardziej męczyłaby mnie sytuacja z nieuznanym golem na 3:0. Nie sugeruję, ze sędzia chciał pomóc Barcy (gdyby tak było, nie wyrzuciłby kilka minut później jej zawodnika z boiska), niemniej jednak nie mam pojęcia, co on zobaczył w tym polu karnym, bo - przyznaję to z bólem serca - bramka była zdobyta w 100% prawidłowo, co oznacza, że ewentualna wygrana Barcy nie byłaby do końca uczciwa, a ja nie chcę w ten sposób wygrywać. I to mimo, że obiektywnie patrząc, Blaugrana optycznie jednak dominowała w tym meczu, zagrała jedna słabą połowę na 4 łączne, straciła bramki po pechowym rzucie rożnym, po błędzie bramkarza, który nie miał prawa się zdarzyć, po błędzie stopera, który nie powinien się zdarzyć i po błędzie drugiego stopera, który też nie miał prawa się zdarzyć, czyli praktycznie rzecz biorąc sama sprezentowała rywalom 3 z 4 goli. I co z tego. Ostatni dwumecz z Chelsea nauczył mnie jednak ostatecznie, że optyczna przewaga nic w futbolu nie znaczy, a zwycięża ten, kto strzeli więcej bramek. W tym dwumeczu, więcej bramek strzelił Real, więc zwycięża, proste. To znaczy, więcej włącznie z tą nieuznaną, bo tak to byłoby po równo... (zasada goli na wyjeździe jakoś nigdy do mnie szczególnie nie przemawiała. Gol to gol, a remis to remis, jak mamy remis, jest dogrywka, a nie jakieś kombinacje... ale co ja mogę w tej sprawie). Ale tak czy siak, według oficjalnych przepisów FIFA Real zwyciężył i twierdzenie, że jakby nie Hogwart w pierwszej połowie meczu, to Barca by spokojnie wygrała i to nawet skacząc na jednej nodze, jest zbyt w stylu Mourinho. Zwyciężył, więc był lepszy, taki logiczny wniosek, i taka jest mentalność Barcy. Postaramy się odegrać w kolejnym spotkaniu.
(źródło: http://kwejk.pl/obrazek/1387381)
A na zakończenie pozwolę sobie na chwilę odejścia od tej szlachetnej mentalności. Skoro kiedy przyszłam do szkoły po ostatnim 3:1 na Bernabeu, wszyscy madritistas z mojej dawnej klasy nic tylko jarali się bramką strzeloną w pierwszej minucie meczu, tak jakby tuz po tej pierwszej minucie spotkanie się skończyło, albo jakby wtedy wyłączyli telewizor, nie sprawdzali wyniku i nie mieli pojęcia, co było dalej, ja tez pozwolę sobie na małą podjarę tak, jakby to była jedyna akcja tego spotkania. Wspaniały, cudowny, niesamowicie podkręcony strzał z rzutu wolnego. Panie i panowie, Leo Messi:
hahah ooo kurczę, wchodzę sobie w to hiperłącze które wstawiłaś i widzę mojego bloga :D miło :D
OdpowiedzUsuńa tak poza tym to zgadzam się z Mou, bo w sumie co znaczy ten Superpuchar? bo organizatorom chyba chodzi o to, żeby na stadion i przed telewizję przyciągnąć jak najwięcej widzów. i wiesz co jest najlepsze w Twoich wpisach na temat Barcelony i Realu? Że wcale nie czuję nienawiści do tych pierwszych a już tym bardziej do Ciebie. ^^
No sorry, trzeba było jakoś Cię uhonorowac za ten cudowny cytat ^^ Hmmm, chcesz wiedziec co znaczy superpuchar? A nie rozwodziłam się nad tym przypadkiem 2 tygodnie temu? :D A bo wiesz, po prostu tak już mnie dobijają ci pseudonapinacze w necie co to tylko visca el farsa i chała madrid że staram sie być jednym z obiektywnych głosów, jak a tym o to zamieszczonym slicznym obrazku ^^ I oby jak najwięcej takich ludzi na tym świecie ^^
Usuń