Szukaj na tym blogu

sobota, 22 września 2012

Liga Mistrzów - gdzie niemożliwe staje się możliwe

Moja najukochańsza Ligo Mistrzów!
Cudownie jest móc znowu Cię zobaczyć. Nawet nie wiesz, jak tęskniłam za tobą podczas tej trzymiesięcznej rozłąki. Proszę, nie opuszczaj mnie już więcej na dłużej niż dwa tygodnie. Tylko Ty potrafisz robić tak niesamowite rzeczy, jak przez ostatnie dwa dni, Ty jedyna sprawiasz, że dzieją się rzeczy, które uznawałam za niemożliwe, bez Ciebie, świat wydaje się pusty i czegoś brakuje. Niesamowicie się cieszę, że wreszcie wróciłaś.....

Tak, wiem, że brzmi to psychicznie i to bardzo. Cóż jednak zrobić, to jest pierwsze, co przychodzi mi na myśl, gdy słyszę o LM. Już od dawna wiem, że jestem nienormalna i gdy moje rówieśniczki ganiają za chłopakami i im rzucają wyznania miłosne, ja mam tylko jedną opcję, żeby nie być forever alone:
A właściwie, to nawet nie chodzi o brak innych opcji, tylko o to, że i tak wydaje mi się ona najlepsza. No bo jak tu nie kochać Ligi Mistrzów, kiedy serwuje nam ona takie niesamowite mecze? Jak nie kochać rozgrywek, gdzie możemy spotkać wszystkie najlepsze zespoły Starego Kontynentu, które rzucają wszystkie swoje talenty i umiejętności w stworzenie wspaniałego widowiska? Jak nie kochać turnieju, w którym jest tak niesamowity, niemożliwy do podrobienia klimat? Jak nie kochać, jeśli tylko tu dzieją się rzeczy, na myśl o których w innych okolicznościach mogłabym co najmniej kręcić z niedowierzaniem głową, a najpewniej nawet wręcz zadławić się własną śliną z oburzenia? Jeśli najbardziej znienawidzona przeze mnie drużyna przegrywa 2:1 na 5 minut przed końcem meczu, który przegrać wręcz powinna, a mimo to wychodzi z tego starcia zwycięska, i wiem, że może to w jednej chwili całkowicie ich odmienić i zakończyć tą rajską sytuację ich kryzysu, a mimo to jestem po meczu zadowolona, po prostu z pięknego spotkania? Takie sytuacje przecież nie mają prawa się zdarzać! Jeśli więc jednak do nich dochodzi, to wiedz, że coś się dzieje wreszcie zaczęła się tak wytęskniona przeze mnie LM.

A tak właśnie było. I w sumie nic dziwnego - do pierwszego meczu LM w tym sezonie odliczałam wręcz dni, godziny i minuty, dzień, w którym wreszcie się miało zacząć, traktowałam jak święto narodowe. A do tego doszedł jeszcze na samo rozpoczęcie mecz, który na papierze wydawał się być najpewniej najmocniej obsadzonym w całej fazie grupowej, kwintesencją istoty Ligi Mistrzów. I można o nim powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że zawiódł oczekiwania kibiców. Był dokładnie taki, jaki wszyscy chcieliśmy zobaczyć - wyrównany, pełen emocji, toczony w niesamowitym tempie, z pięknymi akcjami i zagraniami na wysokim poziomie, a do tego mnóstwo zwrotów akcji i rozstrzygnięcie w samiusieńkiej końcówce. Dla fanów futbolu - spotkanie idealne. No chyba, że ktoś jest kibicem Man City - strata zwycięstwa w ostatnich minutach zawsze boli, a kiedy w 5 minut ze zwycięzcy stajesz się przegrywającym i to w grupie, gdzie każdy punkt może zaważyć o awansie lub nie (i to jeszcze jeśli na jego brak nie możesz sobie pozwolić, jeśli chcesz udowodnić, że coś znaczysz), to naprawdę może być tragedia. Tyle że kibiców Man City poza samym Manchesterem oczywiście nie ma zbyt wiele, bo nie jest to klub z olbrzymią tradycją globalną, a ludzi którzy przyszli po szejkach jako wielkich kibiców nie liczę. Ale przecież są ludzie, którzy mogą być niezadowoleni nie dlatego, że "The Citizens" przegrali, ale dlatego, że Real wygrał. A grono antimadritistów jest całkiem spore - zresztą sama się do nich zaliczam. I dla takich ludzi (oraz dla mnie) ten wynik jest wręcz tragedią: Real w kryzysie, po najgorszym starcie ligowym od lat, gra w Lidze Mistrzów i na inaugurację od razu podejmuje mistrza Anglii, drużynę napakowaną gwiazdami i kasą, jeden z najlepszych kandydatów na poradzenie sobie z kastylijską drużyną - a jednak mimo tak mocnego przeciwnika i beznadziejnej formy, potrafią zwyciężyć - ba, pokazać niezwykły charakter i w 5 minut wyjść z 1:2 na 3:2. W normalnym świecie takie mecze są przełomami dzielącymi najlepsze sezony klubów na "przed i po", na epokę kryzysu i epokę sukcesów. To zdecydowanie świetne wieści dla madritistów, dużo gorsze dla fanów ich największego rywala - teraz już raczej tak łatwo w lidze nie będzie, nie ma też już szans na dalsze korzystanie z zapaści formy "Królewskich". Wręcz powód do rozpaczy. Tyle że mamy tu jeden niezwykle znaczący wyjątek - to jest Liga Mistrzów. Tutaj największą wartością jest to, że spotykają się tak wielkie kluby, jakie nie miałyby szans się spotkać w żadnych innych okolicznościach. A to oznacza, że potrafią stworzyć niesamowite widowiska i to z nich trzeba się cieszyć przede wszystkim. I tak właśnie się stało, i tak oto - cudem uczynionym przez Champions League - mimo, że ten wynik jest z mojej perspektywy tragiczny, z meczu jestem zachwycona. Bo było to widowisko, jakich nie spotyka się często.

Zresztą inne kluby tego dnia też się popisały - najbardziej dumna jestem z Malagi, która wbiła aż trzy bramki ładowanemu ruskimi petrodolarami Zenitowi z Hulkiem i Witselem za 90 milionów w składzie. I tak, wiem, że Malaga też jest wspierana przez szejków, ale po pierwsze, jest hiszpańska (dla mnie to duży argument), a po drugie, zobaczcie sobie kiedyś jej skład i policzcie przepłacane gwiazdy wyciągnięte zielonymi papierkami z europejskich potęg. Zero. Zresztą ci szejkowie zastanawiają się nad rezygnacją ze sponsorowania Andaluzyjczyków, więc już w ogóle nie powinno się jej traktować na równi z bogatymi potęgami. A jednak wygrała, i to bardzo przekonująco. Niestety losu rosyjskiego potentata nie podzieliło PSG, które urządziło sobie festiwal strzelecki na zgliszczach Dynama Kijów. No ale ukraiński klub to jednak innej klasy rywal niż Malaga, która jednak rywalizowała już nie raz z Realem i Barcą, więc doświadczenie w walce z potęgami ma, tak więc nie ma powodów do zdziwienia. A w sumie chyba najbardziej cieszy fakt, że wszędzie, gdzie grał ze sobą zespół, który typowałam do awansu z klubem, który według mnie miał sobie nie poradzić, to sprawdzały się moje przewidywania. A ja nigdy nie trafialam typów, więc... A może jednak zacznę robić to częściej? :) I tak, cieszę się z tego bardziej niż z tego, że Lewy został bohaterem Dortmundu - tak, na pewni dzięki temu wreszcie jego nazwisko zacznie być rozpoznawalne szerzej w Europie, a najpewniej oznacza to również, że wreszcie się przełamał i zacznie grać tak, jak sezon temu, jeszcze umacniając swoją pozycję, a to dobrze i dla niego, i dla Polski. Obiecałam sobie jednak, że choćby nie wiem jak grali, nie będę chwalić ani jego, ani Kuby, dopóki nie przestaną gwiazdorzyć. I nie, nie jest to żaden protest ani nic - no please, bo akurat ich obchodzi opinia kibiców. Ale dla mnie gwiazdorzenie to najgorsza wada, jaka może przytrafić się piłkarzowi i nieważne, jak by świetnie nie grał, i tak jego umiejętności mi tego nie zrekompensują. Aczkolwiek nie ukrywam, że z tego gola osobiście bardzo się cieszę.

Chwalić jednak będę i to bardzo innych zawodników, z których gry cieszę się zawsze i którzy grali dzień późnej. Zwłaszcza że Barca paradoksalnie, chociaż nikt się tego nie spodziewał, musiała wykazać się prawie takim samym powrotem jak poprzedniego dnia ich najwięksi krajowi rywale, i to mimo tego, że Spartaka nigdy nikt by nie postawił obok Manchesteru City. No hello, ten klub rok temu przegrał z Legią Warszawa! A mimo to udało mu się postawić twarde warunki i nawet przez dłuższy czas prowadzić. I nieważne, że wyrównująca bramka była praktycznie prezentem dla Rosjan - to nie był nawet zwyczajny samobój, to był normalny strzał na bramkę! Tyle że własną... Trzeba jednak im przyznać, że przez długi czas umieli utrzymać ten wynik i kazać mi drżeć zaniepokojonej , ewentualnie załamywać się, że rok temu przegrali z Legią, a teraz prowadzą z Barceloną! Legia... Barca... Legia... Barca... Legia... Barca... Widać różnicę? Jak to możliwe, że rosyjskie kluby potrafią przejść ten dystans w jeden rok, a polskie męczą się z nim od chyba 20 i nadal bez efektów? Jak to jest, że klub, który rok temu przegrał z Legią, teraz sprawia, że przeklinam wynik Man Utd z zeszłego roku, bo tak to przynajmniej mogłabym sobie powtarzać "ten mecz jest bez znaczenia, i tak wyjdą z grupy..." A tak to wiedziałam, że te punkty mają olbrzymie znaczenie, jeśli nawet nie w tabeli, to chociaż mentalne - Real w ostatniej chwili zwycięża, chociaż 5 mi wcześniej przegrywał, Barca miała mecz pod kontrolą, a jednak przegrała, wszyscy widzą, jakie by to mogło przynieść efekty. Ligomistrzowa zmiana warty. Całe szczęście, że Real jak już powiedziałam miał 5 minut na strzelenie dwóch goli, a Barca miała ich kilka razy więcej - a sorry, Spartak rok temu przegrał z Legią, no to już naprawdę nie przesadzajmy, Barca nie da rady? I oczywiście dała, udowadniając, że co jak co, ale tą domenę największych klubów Europy, czyli przechodzenie fazy grupowej bez jakichś większych kontrowersji, ma jednak opanowane.

Szkoda, że nie bez większych strat. Kontuzja Pique przy wcześniejszym urazie Puyola oznacza bowiem, że kilka najbliższych meczów - w tym być może październikowe El Clásico - środek obrony Blaugrany będzie złożony z dwóch defensywnych pomocników. Cudownie. Całe szczęście, że są to gracze dość mobilni i potrafią zmieniać pozycję, ale z jakiegoś powodu jednak ta ich ulubiona i nominalna inna jest. A to nigdy nie wróży dobrze, zwłaszcza w meczach z zespołami, które umieją wykorzystać każdy błąd. Nie, chłopaki, serio, błagam... Kurujcie się, ale tak szybko, jak to tylko możliwe! Bez was chyba znowu jedynym sposobem, żebym nie drżała za każdym razem, gdy przeciwnik zbliża się do bramki Valdesa, będzie w ogóle go tam nie dopuszczanie. Chociaż, znając Barcę i jej tryb poruszania się z piłką, to chyba będzie łatwiejsze niż uszczelnienie obrony. Zwłaszcza że to i tak szczęście, że w ogóle jest czym ją szczelnić - i pomyśleć, że jeszcze latem powtarzałam "No i po co wy kupujecie tego Songa, jak Blaugrana gra tylko jednym defensywnym pomocnikiem i raczej nie ma z nim problemów..." No tak, zapomniałam, że w Dumie Katalonii defensywni pomocnicy są po to, żeby łatać luki po kontuzjowanych stoperach :P. Pytanie, dlaczego nikt jeszcze nie kupił jakiegoś na rezerwę, bo na dobrą miarę jest tylko dwóch (chociaż Mascherano ostatnio nawet częściej i lepiej gra na środku obrony, niż tuż przed nią)? To nie do mnie kierować. Ja tuż po tym, kiedy niechciany przeze mnie Song okazał się być niezbędnym zastępcą w uwadze na kontuzję Pique (jakby nie on, tak naprawdę jedyne opcje to byłoby albo przejście na 3-4-3, co nie zawsze dobrze działało w zeszłym sezonie, albo wprowadzenie któregoś z wychowanków - ale oni mogą być świetni na słabszych rywali, na GD w październiku już niekoniecznie), oficjalnie obiecałam sobie, że nie będę oceniać transferów Barcelony. Oni widocznie wiedzą, co robią. Zresztą nie tylko transferów się to tyczy, ale i wszystkich nowych graczy w składzie, do czego wręcz zmusił mnie ten mecz w LM. Bo okej, jak Tello wchodził do pierwszego składu w zeszłym sezonie, byłam zachwycona (generalnie jestem miłośniczką wychowywania sobie piłkarzy i każdy nowy, który debiutuje, wywołuje u mnie uśmiech na twarzy), ale na początku tego był wystawiany ciągle i ciągle, a popisywał się przede wszystkim niecelnymi strzałami, więc gdy zobaczyłam go w pierwszym składzie na mecz ze Spartakiem, zaczęłam się zastanawiać, czy to nie jest już lekka przesada, i czy on nie jest jednak za mało doświadczony, żeby być w wyjściowej jedenastce w każdym spotkaniu. Oczywiście zapomniałam o tym, że to on w zeszłym sezonie dopełnił dwoma trafieniami prywatną manitę Messiego urządzoną Bayerowi Leverkusen, i jeśli chodzi o LM, to na pewno doświadczenia ma sporo jak na swój wiek, a najlepsze rozgrywki Starego Kontynentu wręcz go rozbudzają. Może jakbym to pamiętała, nie dziwiłabym się podczas meczu, że to on ciągnie grę Blaugrany do przodu, i że wkład w zwycięstwo ma pewnie takie samo, jeśli nie większe, co zdobywca dwóch goli Leo Messi (asysta i minięcie rywala tuż przy linii bocznej przy golu na 2:2... Palce lizać!). I pewnie nie musiałabym po raz kolejny powtarzać sobie, żeby więcej nie kwestionować decyzji Vilanovy (wcześniej tak samo zresztą było z Guardiolą), bo on zna ten klub jak nikt inny i zdecydowanie wie co robi. A po raz kolejny uświadomiła mi to pełna wszelkich zalet Champions League...

Żeby jednak tak jej nie wychwalać pod niebiosa, poszukamy też wad LM - i to innych niż ta, że nie ma w niej polskiej drużyny, bo to sami jesteśmy sobie winni, i tak nowy format eliminacji nam to ułatwił. A więc największą wadą tych rozgrywek jest to, że mecze się pokrywają, i generalnie...
I tak oto moja miłość do Barcelony co prawda pomogła mi z wyborem, bo wiedziałam, że co by się nie działo będę śledzić Dumę Katalonii, ale na pewno nie zabrało to żalu patrzenia na nazwy pozostałych starć i myślenia, że nie będę mogła ich zobaczyć. ManU - Galata, Bayern - Valencia czy przede wszystkim Chelsea - Juve... Takie spotkania nie zdarzają się codziennie i najchętniej obejrzałabym wszystkie. Retransmisje to nie to samo, a oglądanie skrótów czy bramek puszczanych w studiu nsportu po rozegraniu wszystkich meczów tylko pogarsza sytuację, bo jak tylko pomyślisz, że gdyby UEFA skorzystała z patentu z LE i na przykład z 4 grup grających jednego dnia, dwie rozgrywałyby swoje mecze o 18:00, a dwie o 20:45, to widziałabyś cudowny gol Oscara na 2:0 na żywo, a nie tylko w telewizyjnym skrócie, to aż serce się kraja... Kurna, no Chelsea z Juventusem nie grają przecież co tydzień i naprawdę takie widowiska grzech nie oglądać - terminy uniemożliwiają obejrzenie go nie tylko fanom Barcy, ale też United! A przecież mecze grane w Rosji - ze względu na późną strefę czasową u miejscowych - mogą być rozgrywane wcześniej, do tego więcej meczy, to dłuższy czas antenowy, więc więcej kasy dla UEFY, więc nawet ich główna motywacja jest spełniona... To o co właściwie chodzi? Czemu jeszcze nikt nie wpadł na rozdzielenie meczów? Kolejne z pytań, które na zawsze pozostanie dla mnie nierozwiązane... Futbol ma wiele tajemnic. Ale są pytania, na które nie trzeba znać odpowiedzi. W końcu tak czy siak mamy to, co kochamy najbardziej, niesamowite mecze piłki nożnej.

....I za to właśnie, Ligo Mistrzów, Ci dziękuję. Za wszystkie wymienione wyżej rzeczy, które zbierają do siebie komplet najpiękniejszych elementów naszej wspólnej pasji, futbolu. Mam nadzieje, że będziemy mogły jeszcze wiele meczów obejrzeć razem. Już się nie mogę doczekać naszego następnego spotkania.
Z najlepszymi życzeniami, 
Ula     

2 komentarze:

  1. Moja pani od polaka postawiłaby Ci piątkę :D
    Też ubolewam, że te mecze są o tej samej godzinie, bo czuję się strasznie zagubiona i skaczę od jednego linku z meczyków do drugiego :<
    A z tym, że polskich klubów nie ma w LM, to w sumie jest pół dobrze pół źle. Źle, no bo jednak nas tam nie ma a być możemy, ale dobrze, bo z takim mistrzem jak Śląsk będąc w grupie mogliśmy się skompromitować (a poza tym zazdrościłabym wrocławianom tego że na ich stadionie leci hymn LM) :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Za co, za list do Ligi Mistrzów? :D
    Ja z reguły wybieram sobie jeden mecz który chcę oglądac, a reszty oglądam skróty później (i z reguły się wściekam, że źle wybrałam :P). Ale terez juz mam nowy sposób - otwierasz kilka okienek firefoxa czy jakiej tam przegladarki nie uzywasz, w każdym link do innego meczu, a potem zmniejszasz ekran i rozkładasz kilka okienek na cały ekran. Potem zostaje tylko zdecydować , jak z komentarzem :D. Albo mozesz poszukać multiligi, rok temu była, teraz to w sumie nie wiem. Ja jej nie ufam, bo zawsze puszcza nie te mecze co chcę :D
    Wow, widzę ze dla cb Polska to jednak bardzo ważny temat. Na cały wpis, 7 długich akapitów, jest jedno zdanie o polskich klubach w LM (dwa, jeśli liczyc porównania Spartaka do Legii), a ty i tak wypełniłaś tym pół swojego komentarza :D

    OdpowiedzUsuń