Powoli możemy zapominać o lecie i wakacjach. Pogoda się pogorszyła, szkoła się zaczęła, lekcji organizacyjnych już nie ma, zaczynają się pierwsze kartkówki, pierwsze odpytki, pierwsze spisywanie prac domowych na korytarzach, pierwsze lekcje z praktykantkami... Powoli wszystko zaczyna wracać do normy i zaczynamy zapominać, że przez 2 miesiące wszystko było zupełnie inaczej. Dlaczego to piszę? Bo tak samo jest w świecie piłki. Tam też już możemy zapominać o letniej przerwie, bo wszystko wreszcie zaczyna wyglądać tak, jak wyglądało. Tyle że to trochę lepsza wiadomość.
Na zachodzie wszystko wraca do normy
Dzisiejszy wpis z nagłówkami, w trzech częściach, w zależności od omawianego rejonu. Bo w piłce też już wszystko zaczyna wracać do normy - rozegrano kilka kolejek, zespoły zdążyły zagrać tyle spotkań, że jest więcej niż 3 możliwości posiadanej przez nie liczby punktów, a więc zaczyna się krystalizować wygląd tabeli. A te zaczynają wreszcie wyglądać tak, jak wszyscy je sobie wyobrażaliśmy, a jeśli już są jakieś niespodzianki, to drobne i po krótszym namyśle jednak do przewidzenia. Na przykład, w czołówce Serie A mamy Juventus, Napoli i Lazio, co nikogo dziwić nie powinno. Dziwić może dość niska pozycja Interu i jeszcze niższa Milanu, ale Nerazurri jeszcze nie do końca wydobyli się z kryzysu, w jakim byli aż do zeszłego sezonu i bajzlu, jaki zostawił im Mourinho na odchodnym, a ich lokalni rywale sprzedali latem pół składu, więc tez można było się tego teoretycznie spodziewać. Wszystko do normy wraca też w Bundeslidze, gdzie mamy w czołówce oczywiście Bayern, Borussię i Schalke, i - co może trochę większym zaskoczeniem - Hannover, ale on zawsze był wysoko, tyle że nie aż tak. Tak samo w Premier League, gdzie cztery pierwsze miejsca już zajęły Chelsea, Arsenal i oba Manchestery i raczej ich oddać nie zamierzają. To żadna niespodzianka, to właśnie ten powrót do normy i to takiej, która chyba utrzyma się na stałe, bo zdecydowanie za niskie miejsce Liverpoolu w porównaniu do wielkości marki, jaką ten klub prezentuje, też niestety (bądź stety, zależy, komu kibicujemy) staje się norma. Cała otoczka też wraca - mieliśmy już więc pierwsze sensacyjne wyniki (już w pierwszej kolejce, porażka United z Evertonem), pierwsze "angielskie klasyki" i "hity kolejki", czyli spotkania klubów z (również historycznej) czołówki - tutaj myślę o meczach Liverpool - City i Arsenal - Liverpool (serio biedni ci The Reds), pierwszych kandydatów na czarnego konia (ode mnie nominacja dla Swansea, które dopiero rok temu dołączyło do elity, a zaczęło od kilku kolejnych zwycięstw, w tym 5:0), pierwszą przerwę reprezentacyjną, wreszcie pierwszy skandal o "rasistowskim" podłożu w meczu Chelsea z QPR. Straszne, Ferdinand nie podał ręki Cole'owi i Terry'emu, naprawdę, umrą od tego wszyscy. A już na pewno to powód, żeby robić aferę na całą Anglię. Nie no, ja po prostu strasznie sceptycznie podchodzę do takich akcji, bo wydaje mi się, że ci wielce obrażeni przesadzają, bo wiedzą, że władze FA są na to wyczulone i rzucą jakąś karę z kosmosu adekwatną mniej więcej tak jak kierunki gwizdania wolnych w Ekstraklasie. Ja tam zawsze wspierałam tych oskarżanych o rasizm, bo wiadomo jak to jest podczas meczu, emocje i gadasz rózne rzeczy, a poza trym wkurza mnie logika angielskiej federacji. Nazwiesz kogoś poje..... pier.... chu... i sku... i i nne takie rzeczy, to nic ci się nie stanie (chyba że nazwiesz tak sędziego :D), ale powiesz na niego "czarny", to zaraz rasizm i 7289483562 meczów zawieszenia. A najśmieszniejsze, że nie, nie "czarnuchu", "asfalcie" czy inne obraźliwe stwierdzenie, samo słowo "czarny", które jest przecież neutralne. A jakby ktoś powiedział do białego piłkarza "ty białasie" to by coś się stało? Nikt by nawet tego nie wziął za rasizm. Jak już wspomniałam, dla mnie to jest chore. No, ale czym byłaby angielska piłka bez pseudorasistowskich skandali. A tam, jak już wspomniałam, wszystko wraca do normy.
Ekstraklasa też ma swoje normy
I także do nich wraca, tyle że one są zupełnie inne, niż te zachodnie. Po niesamowitej pierwszej kolejce, mecze więc znowu zaczęło się dzielić na beznadziejne (Śląsk - Ruch), słabe (Ruch - Korona), nienormalne (Śląsk - Korona, nieuznana bramka i dwie czerwone kartki i to przypadek, że mam tu tylko te trzy drużyny, naprawdę!) i totalnie nieogarnięte - o tych później. Natomiast sędziowanie zaczęło dzielić się na słabe, gorsze i tragiczne i jeśli mimo tego przyznano aż dwóm polskim zespołom sędziowskim prawo sędziowania meczów LM (fakt, że mało ważnych, ale jednak), to znaczy, że nasze kluby muszą być naprawdę tragiczne, skoro nawet sędziów mamy lepszych niż piłkarzy. Ale Lyczmańskiemu to ja bym serio odebrała prawa do wykonywania zawodu - po tym, jak w zeszłym sezonie wywalili go do I ligi za bycie najlepszym zawodnikiem Wisły w meczu z ŁKSem, nie mam pojęcia, kto dał mu prawo wrócić, bo w ostatniej kolejce w sędziowanym przez niego meczu Pogoń wygrała z (suprajs! :P) Wisłą po karnym, którego nie było i spalonym, który był, ale z kolei ten zauważony nie został. Tak samo, a nawet gorzej, dwie ostatnie kolejki golą regularnie Polonie i tylko ani mi się ważcie oddawać im tego za tydzień, bo się ostro wk****, a uwierzcie droga Komisjo Sędziowska- nie chcecie tego widzieć. Nasza liga wraca też do normy w kategorii "mecze, które powinny potoczyć inaczej, bramki, które nie miały szans paść i końcówki, które nie miały prawa się wydarzyć". Innymi słowy - niedzielne spotkanie Legia - Górnik, o którym trochę więcej. Bo wszyscy kochamy szalone końcówki, pod warunkiem, że nie traci w ich wyniku zwycięstwa nasz ukochany klub. A niestety, Legia może i jest mi bliska, nawet bardzo, ale nie zmienia to faktu, ze co drugi ich mecz mam ochotę w połowie meczu wyjść, wsiąść w autobus, ruszyć na Łazienkowską i nawrzeszczeć im wszystkim tak, żeby zrozumieli raz a dobrze, że jeśli spotkanie zalicza się do kategorii "meczów, które trzeba wygrać", 1:0 TO NIE JEST PROWADZENIE. To wynik minimum, wynik wyjściowy, jak remis, wynik, który trzeba jeszcze podnieść. Bo niestety, tuż po tym, jak właśnie przez takie bronienie 1:0 odpłynęła nam Liga Europy, w meczu ligowym mamy sytuację, w której przy takim wyniku na 20 minut przed końcem meczu za napastnika wchodzi defensywny pomocnik. Fakt, że ostatecznie strzelił on bramkę i wyszło to na dobre, ale podejrzewam, że nie taki cel miał Urban, przeprowadzając tą zmianę. inna sprawa, że okazji na podniesienie prowadzenia i tak było mnóstwo, ale niestety - nieskuteczność w najprostszych sytuacjach to kolejna rzecz, która wraca do normy. No cóż, Legia i tak długo wytrzymała bez tracenia punktów tam, gdzie wydawało się, że nie ma na to szans - całe szczęście kolejkę temu zgarnęła pełną pulę tam, gdzie wydawało się, że nie ma na to szans, więc wyszło na jedno i wybaczam, zwłaszcza że przy tym wszystkim zafundowała nam (w drugim przypadku do spóły z Górnikiem, w tym pierwszym Podbeskidzie, poza bramką i setką w 1 połowie, nie miało w tym większego udziału) to, co w Ekstraklasie kochamy najbardziej i czym nasza liga nadrabia braki umiejętności - pełne emocji, szalone końcówki, dzięki którym w klasyfikacji meczów Ekstraklasy zaliczamy je do "nienormalnych" albo nawet "totalnie nieogarniętych". Zwłaszcza, jeśli padają takie bramki jak w meczu z Górnikiem, dokładnie w tym momencie, w którym myślimy, że może zdarzyć się wszystko, ale na pewno nie bramka. I padające w takim stylu - tak, wiem, że Kuciak akurat w tym meczu też się nie popisał, a Skorupski miał później parę udanych interwencji, ale takich akcji i tak się nie zapomina, to się zdarza może raz na rok i tylko w Polsce. Dopisując do tego jeszcze obie bramki dla Górnika w których piłka przypominała mi bardziej latającą kulkę do pinballa, która nikt nie wie, gdzie się znajduje, aż do momentu, gdy wpada tam, gdzie wpaść nie powinna, i przepiękny drugi gol dla Legii, którego tym bardziej nikt się nie spodziewał - wyrzut z autu, Furman dostaje piłkę, rozgląda się i zamiast grać - "a, walnę se wolnego", i jebut na bramkę - tak to przynajmniej wyglądało z mojej perspektywy. Tak, Ekstraklasa też wraca do normy. Do swojej własnej normy, ale zawsze normy.
I tylko La Liga nadal nie jest normalna.
I nie chodzi nawet o to, że jest inna od wszystkich - Ekstraklasa też jest, ale już napisałam, ma swoje normy i do nich się stosuje, do nich wraca. I La Liga też ma własne normy, tyle że ona jako jedyna liga na tym kontynencie nie zamierza do nich wracać i wszystko wywróci do góry nogami. Chociaż jak spojrzymy na tabelę tak po prostu, to na pierwszy rzut oka wszystko również wydaje się być w porządku - a na pewno nikogo nie dziwi komplet zwycięstw Barcy po pierwszych czterech kolejkach, to akurat jedyna z własnych norm tej ligi, która wreszcie wróciła (okay, trochę przesadzam z tymi superlatywami, ale jeśli chodzi o Barcę, to musicie się do tego przyzwyczaić). Tyle że według norm tej ligi obok tego kompletu punktów powinien stać jeszcze jeden, a tuż pod nim gruba kreska oddzielająca przepaścią punktową drugie miejsce od trzeciego. I jak brak przepaści można zrozumieć, bo rozegrano jeszcze za mało meczów, aby się ona pojawiła, tak uderza brak pewnej nazwy, która zawsze nad tą barierą była. Real Madryt. Bo każdemu klubowi może się zdarzyć słabszy okres, ale 8 punktów straty do lidera po zaledwie 4 kolejkach i to w lidze, w której to się nie zdarza często nawet przez cały sezon, to wynik, o jakim przed sezonem nawet nie marzyłam i nawet nie próbowałam sobie wyobrażać. A jeszcze lepsze jest to, że tyle punktów straty nie przyszło w wyniku remisów, które padały nie w wyniku gry słabej, a niedokładnej, i nie świetnej gry przeciwników, a ich niedocenienia przez krajowego giganta. Nie, to były najzwyklejsze w świecie porażki, do których doszło dlatego, że Real grał słabo i nieskutecznie. A to po prostu dlatego, że jest w dużo słabszej formie niż standardowo (oraz bo Krysia jest smutna). No dobra, już przestaję na niego najeżdżać, no ale co ja poradzę, że gościa po prostu nie trawię. Tak czy siak sezon w Primera Division zaczął się tak, jak nie spodziewał się tego absolutnie nikt. I po raz kolejny La Liga robi wszystko, aby odebrać Ekstraklasie miano ligi, która nie trzyma się żadnych norm. Nawet tych, które sama ustala.
Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że oczywiście się jej to nie uda. Bo oczywiście La Liga nie byłaby sobą, jakby pozostała nieprzewidywalna, a fakt, że Real stracił punkty tak wcześnie, najpewniej oznacza tylko tyle, że ma dużo więcej kolejek na odrobienie tej różnicy, a za kilka miesięcy pewnie będzie z powrotem drugi, nad charakterystyczną dla tego kraju przepaścią punktową (i oby tylko drugi, bo chociaż odrobienie 8 punktów nie jest proste, to kiedy ma się na to aż 34 kolejki, to parę możliwości jednak się pojawia). Dlatego kluczowe obecnie jest pytanie, jak długo ta zapaść formy "Królewskich" potrwa i ile będą mieli do odrabiania (co, w kontekście takiej straty i takiej ligi, oznacza "jaki margines błędu będzie miała Barça w kolejnych meczach), oraz, co też ważne, czy przetrwa do GD, które w tym sezonie mamy wyjątkowo wcześnie, bo już na początku października - bo jeśli tak, to może być bardzo ciekawe spotkanie. To znaczy, dla kibiców Barcy :D Ale ważne jest także, jak wpłynie to na ich grę w LM. To ostatnie nawet chyba najbardziej - w końcu wszystko układa się wręcz idealnie, najpierw losują Realowi grupę śmierci, a potem madrycki klub nagle traci formę i gra jak ekipa ze strefy spadkowej, no to co ja mam myśleć innego? No kiedy, jak nie teraz? Sevilla dała radę, zresztą co tam Sevilla, Getafe dało radę! Manchesterze City - jesteś mistrzem Anglii. Ty nie dasz rady? No proszę, zrób to dla mnie... Chociaż dzisiaj...
Sędziowanie w Polsce to jest masakra... Co prawda ja jakoś nie mam pretensji że Małek skrzywdził Polonię (^^), ale fair play musi być i gdyby to samo zrobił z Legią, to gwarantuję że znalazłabym go i obdarła ze skóry ("no, może przesadzam, ale lubię koloryzować"). A poza tym to Małek, więc się nie dziwię... :D
OdpowiedzUsuńHeeej, a lubisz może Ibrahimovicia? Bo niektórzy mają tak, że po prostu nie trawią piłkarzy kontrowersyjnych, ale wiesz, ja za bardzo nie wiem, więc pytam, bo to może się brać z tego, że jesteś za Barceloną. :P
Małek, Lyczmański, jedno g*wno za przeproszeniem... nie mam pojęcia kto tych ludzi dopuścił do sędziowania, ale naprawde zastanawia mnie, czy już nikt tego nie kontroluje...
UsuńCzy ja wiem... Nie przepadam za gościem, ale to nie ma nic do Barcy, tylko bardziej chodzi o to, że zmienia klub co roku i nie ma z tym żadnych problemów... grał w Juve, Interze i Milanie, też żadnych problemów... a ja sobię cenię przywiązanie do klubu dlatego nie za bardzo gościa cenię. Aczkolwiek umiejętności ma. A czemu pytasz? ;o