Szukaj na tym blogu

wtorek, 11 września 2012

Miałam nie oglądać meczu z Czarnogórą

I chyba nie wymaga to większych tłumaczeń. Atmosfera wokół naszej kadry po Euro i tak nie była najlepsza, a do tego doszedł jeszcze ten feralny sparing z Estonią, na który popatrzyłam może ze 3 minuty na początku i już stwierdziłam, że to się musi skończyć 0:0, bo nie za bardzo wiem czym są ci ludzi na boisku zainteresowani, ale na pewno nie graniem w piłkę - i dużo się nie pomyliłam. Kiedy do tego doszła więc jeszcze afera z pay-per-view czy jak ten wynalazek się nie nazywa, wydawało się ze doszło do tego w idealnym momencie - problemy z pokazaniem meczu reprezentacji w otwartej TV pojawiły się akurat wtedy, gdy i tak większość osób nie miała ochoty tego meczu oglądać. A potem jeszcze ludzie zdali sobie sprawę, że wreszcie mogą sami zdecydować, ile pieniędzy zarobią PZPN i Sportfive na kadrze, a może jeszcze - a nóż widelec! - zyski okażą się być tak małe, że ktoś wreszcie zauważy, że jest związek między poziomem, jaki reprezentacja prezentuje, a zainteresowaniem nią Polaków i, co za tym idzie, ilością pieniędzy, jaka można na niej zarobić, a jak nawet wpadnie na to, że żeby to zainteresowanie zwiększyć, trzeba popracować nad tym, żeby ta reprezentacja coś sobą prezentowała, to już w ogóle będzie sukces! Tak oto w internecie pojawił się wielki bojkot "nie kupujmy PPV", żeby jakoś wyłożyć "tym na górze", czego my - kibice - chcemy. Co prawda ja i tak nie miałam jak kupić PPV z powodu braku a)pełnoletności i b)Cyfrowego Polsatu, który jako jedyny chyba przeprowadził taką możliwość, ale też byłam już zniecierpliwiona tym, co się dzieje z nasza kadrą, a do tego bałam się, że zobaczę takie "widowisko" jak z Estonią, wobec tego decyzja została podjęta i miałam dołączyć do protestu, zrezygnować z możliwości oszukania wszystkich systemów prostym streamem internetowym i nie oglądać meczu z Czarnogórą.

No właśnie, miałam... Miałam do ostatniej chwili i naprawdę myślałam, że tym razem wreszcie uda mi się zerwać z tą naszą nieszczęsną kadrą (i wcale nie chodzi mi o brak kontuzjowanego Szczęsnego :D) i przestać się przejmować jej wynikami, co zdecydowanie byłoby dobre dla moich nerwów i mojego biednego kibicowskiego serduszka. Tymczasem wszystkie portale sportowe, na jakie wchodziłam ostatnie kilka dni przed meczem, postanowiły jakby się uwziąć i pisać non stop o tym spotkaniu, i udawać, że w tym czasie nie rozgrywa się już żadne inne ważne spotkanie, przez co po raz kolejny zaczęłam się zastanawiać, a może jednak, a może warto, a może zagramy lepiej, a może Fornalik jednak coś zmieni, a może wystawi Sagana albo coś w tym stylu, a może akurat wyjdzie z tego coś dobrego, a może to, a może tamto, poza tym to w końcu mecz o punkty, mecz eliminacyjny, to ma znaczenie, no ciekawi mnie jak zagramy... Mimo wszystko nadal się wahałam, no bo coś z tą kadrą trzeba zmienić, a obecnie to była jedyna możliwość na jakiekolwiek danie sygnału, ale wtedy zdałam sobie sprawę, że ten natłok wiadomości o meczu to nie dlatego, że portale udawały, że nie ma innych meczów, tylko dlatego, że naprawdę nie ma innych meczów, bo jak grają repry to ligi pauzują. A co jak co, ale weekendu bez piłki to ja bym nie przetrwała, nie po tym jak ledwo wytrzymałam sezon ogórkowy. Toteż wbrew wszelkim swoim planom i nadziejom, tak samo jak za każdym razem, powędrowałam przed komputer, odpaliłam streama i usiadłam, gotowa przyjąć wszystko, co zaserwuje mi polska reprezentacja, nawet jakbym dostawała od tego odruchu wymiotnego.

Aż tak źle na szczęście nie było. Głównie dlatego, że tuż przed włączeniem meczu kończyłam linkowanie filmiku o Ekstraklasie w poprzednim wpisie, w związku z czym spóźniłam się parę minutek i nawet nie zdążyłam ogarnąć, co się dzieje na ekranie, a już dostaliśmy karnego. No nie powiem, zawiedziona tym na pewno nie byłam, zwłaszcza że Kubie jego wykonanie poszło bardzo dobrze - zawsze bałam się karnych strzelanych na dwa tempa, bo prawie wszystkie takie jedenastki, jakie widziałam, ostatecznie nie kończyły się bramką, tymczasem naszemu kapitanowi się to udało. Szkoda, że kolejne 40 minut patrzyłam na ekran i nie za bardzo ogarniałam, co się dzieje na boisku w Podgoricy i kiedy zaczęliśmy grać w "Kto wybije najwięcej strzałów/dośrodkowań Czarnogórców na aut". Niestety, ale wyglądało to strasznie i naprawdę nie wiem, jakim cudem aż tak dużo tych wybić faktycznie się udało, że do bramki Tytonia wpadły tylko dwa gole. W każdym razie w tym okresie mogłam tylko się wstydzić, że kraj, który mieszkańców ma mniej więcej tyle, co Kraków, potrafi sobie tak wykształcić technicznie piłkarzy, że nasi przy nich wyglądają, jakby dopiero co wrócili z podwórka, ale potrafili nas tak zepchnąć do defensywy, że miałam przez moment wrażenie, że oglądam Barcelonę z jakimś Rayo czy innym bidulkiem z La Ligi który modli się, żeby nie skończyć z bagażem pięciu bramek - z Polską w roli bidulka. A to przecież była tylko Czarnogóra... Oddech ulgi, gdy pierwsza połowa się skończyła, był ogromny, bo całą przerwę mogłam tylko zastanawiać się, co mnie podkusiło, żeby to oglądać, chyba tylko jakiś dziwny wewnętrzny masochizm.

Tym dziwniejszy był fakt, że w drugiej odsłonie nasi piłkarze mimo wszystko walczyli - albo przynajmniej próbowali na takich wyglądać. Od razu przyznam, że po tym, co widziałam w pierwszej części spotkania, na druga nie zwracałam za bardzo uwagi, wiedząc tylko tyle, że ataki wahadłowo przenoszą się z jednej bramki pod drugą, przynajmniej do chwili, gdy komentator nie oświecił mnie, że padła bramka dla Polski. Której zresztą w ogóle się nie spodziewałam, a już tym bardziej nie jej strzelca. Miał nosa trener Fornalik przy zmianie, chciałoby się powiedzieć, jakby nie wiedza, że zamysły trenera przy wprowadzaniu Mierzeja na boisko były zupełnie inne, a bramka wyszła przypadkiem. No ale cóż, takie bramki też się zdarzają, ważne, że próbował w ogóle coś zmienić, widząc, że drużynie nie idzie - to już jest na plus w porównaniu do
Smudy :). I chyba wprowadzenie zawodnika Trabzonsporu na boisko faktycznie coś tam poza tą bramką dało, bo widać było znaczną poprawę w naszej grze w porównaniu do tego, co polski zespół prezentował przed przerwą, a czasem nawet jakieś ataki się zdarzały. No dobra, teraz już przesadzam, zdarzały się i to nawet niezłe, w związku z czym no niestety ale kolejny raz będę krytykowała brak elastyczności i zmiany założeń co do sytuacji na boisku, bo mieliśmy tu dokładnie taka sytuację, jak na meczu podczas Euro z Rosją - jak przed meczem, znając stan naszej reprezentacji, remis brałabym w ciemno, tak już widząc jego przebieg jestem tym zdecydowanie zawiedziona, bo wygrana była spokojnie w zasięgu, jakby nie to, ze piłkarze wyglądali na zadowolonych z remisu i totalnie przestali walczyć. Oraz jakby Obraniak nie był takim idiotą, nie dał się sprowokować i udałoby nam sie pograć w przewadze trochę dłużej, niż 4 minuty - bo wtedy, zwłaszcza że była już końcówka spotkania, a zawodnicy zmęczeni, na pewno sytuacja na boisku zrobiłaby się bardziej otwarta i łatwiej byłoby strzelić decydującego gola. Tymczasem po wyrównaniu się stanu liczebnego obu drużyn Czarnogórcy znowu zaczęli napierać tak, że sama przestałam myśleć o jakimś tam zwycięstwie i modliłam o utrzymanie chociaż tego remisu. Dzięki, Ludo.

Żeby jednak nie zwalać całej winy na Obraniaka, nie do jego jednego mam pretensje. Lewandowskiemu na przykład wręczam honorowy medal z ziemniaka za pudłowanie takich setek, jakie wydawałoby się, że pudłują tylko w Ekstraklasie. Mówię tutaj o wyjściu sam na sam z lewej strony pola karnego w pierwszej połowie, kiedy piłka poleciała może z pół metra nad poprzeczką, oraz to, czego mi szkoda najbardziej - śliczna akcja z drugiej połowy będąca wymianą z pięciu szybkich podań krążących po całym polu karnym Czarnogórców, w wyniku którym Lewy znalazł się po raz kolejny sam na sam przed bramkarzem, ale tym razem w sytuacji 200 procentowej, bo jeszcze bliżej i to do tego na samym środku. Strzelił metr obok słupka. A taka piękna wymiana podań była, jak na standardowe umiejętności gry kombinacyjnej w Polsce, niemalże tiki taka! Tymczasem nasza gwiazda najlepszy-piłkarz-och-i-ach Bundesligi i w ogóle kurcze miszcz nad miszczami pudłuje w sytuacji, gdzie spudłować jest trudniej niż trafić! Nie odbierzcie mnie źle, nie chce jakoś bardzo krytykować Lewego, ale nasz wspaniały sponsor Biedronka mógłby się wreszcie do czegoś przydać i podesłać Robertowi jakąś mega paczkę Snickersów, bo naprawdę zaczyna gwiazdorzyć - a to już nie jest takie fajne. Sorry chłopie, naprawdę cenie twoje umiejętności, ale póki co to ty miałeś jeden dobry sezon, a biorąc pod uwagę, że twój klub został mistrzem kraju, 20 bramek w sezonie to też nie jest jakiś hiper wyczyn. Może też nie prosty, pewnie większość zawodników nie dałaby rady, ale też nie czyni z ciebie Messiego czy choćby Zlatana. Zwłaszcza że póki co, to w nowym sezonie i w klubie nie błyszczysz, dlatego może skończ chrzanić głupoty o tym, że Bayern to interesujący klub w którym ciekawie byłoby kiedyś zagrać (lekcja kontaktu z kibicami nr. 1: nigdy nie wychwalasz nadmiernie największego rywala, a już na pewno nie dopuszczasz do myśli grania w jego barwach. NIGDY.), czy też marzyć o transferach nie wiadomo dokąd, a zamiast tego popracuj nad skutecznością, zalicz jeszcze jeden sezon, najlepiej jeszcze lepszy niż poprzedni, i to nie tylko w klubie, ale też w kadrze, a dopiero potem myśl o jakichś menczesterach czy innych Juventusach, bo tam to niestety, ale strzelanie setek trzeba mieć w małym paluszku. Chociaż w sumie niekoniecznie, jako że napastnikiem tych drugich jest Mirko Vucinic, całkiem przypadkiem Czarnogórzec (czy Czarnogórzanin?), który w tym meczu zmarnował setkę jeszcze trudniejszą do zawalenia, niż obie te Lewego razem wzięte - wyszedł sam na sam, korzystając z tego, że Wawrzyniak złamał linię spalonego, a potem chociaż chyba z pół minuty wszyscy, ale to wszyscy nasi obrońcy grali w "kto najdłużej wytrzyma bez ruchu", on stał sobie z tą piłką przed bramką Tytonia, nawet nie próbując strzelać, a jak wreszcie to zrobił (nasi obrońcy nadal się nie ruszali i naprawdę nie pytajcie mnie dlaczego) to w taki sposób, że chyba mniej żałośnie by to wyglądało gdyby po prostu podał do polskiego bramkarza. No ale cóż, nie jestem Czarnogórką... Czarnogórzanką... gosh, obywatelką Czarnogóry, więc dyspozycja czarnogórskich napastników mnie nie obchodzi. Obchodzi mnie dyspozycja polskich. A ta jest zdecydowanie słabsza w stosunku do ich mniemania o sobie (no, dokładniej, jego mniemania, bo dopóki Sobiech nie zacznie strzelać w Bundeslidze bardziej regularnie albo Saganowski nie udowodni, że jego nagły powrót do formy dotyczy się też spotkań na poziomie międzynarodowym, nadal będę twierdzić, że w Polsce mamy jednego napastnika. Ale to już zupełnie inny temat).

Zresztą Snickersami Lewy mógłby się podzielić ze swoim cudownym kolegą ze swojego cudownego miszcza Niemiec, Jakuba Błaszczykowskiego znanego w pewnych kręgach jako "biletelli" :D. Dobra, dobra, tej ostatniej sprawy czepiam się już ostatni raz, każdemu się zdarza coś chlapnąć pod wpływem emocji, więc jak wybaczyłam Radwańskiej "igrzyska nie są ważne, Wielki Szlem jest wyżej", tak wybaczam Kubie "za mało biletów dla rodzin". Sęk w tym, że nasz kapitan robi co się da, żeby udowodnić, że to nie był przypadkowy wyskok, a przede wszystkim - że nie za bardzo rozumie znaczenie tego słowa, którym go właśnie określiłam, słowa "kapitan". Człowiek, który reprezentuje drużynę, jest jej liderem bardziej nawet poza boiskiem niż na nim, który ją scala i sprawia, że jest jednością. Kuba i tak ma utrudnione zadanie, bo ile by Fornalik nie zaprzeczał na konferencjach, że żadnych podziałów w kadrze nie ma, to je widać i już nikt w te gadki nie wierzy. Nasza reprezentacja po prostu nie jest drużyną i to - a nie brak umiejętności - jest jej największym problemem. Tymczasem Kuba zamiast próbować jakoś naszych piłkarzy zjednoczyć, jeszcze pogarsza sytuację, najeżdżając po meczu na Obraniaka za czerwień - bo co prawda ona była bezmyślna i Ludo zachował się beznadziejnie, ale o takich rzeczach to mogę pisać ja na swoim blogu czytanego przez dwie osoby, po części również dziennikarze pisząc relację po meczu, ale ze słownictwem ˝mniej nacechowanym emocjonalnie˝ (hurra, wszyscy kochamy lekcje polskiego...). Kuba - jako kapitan naszej drużyny- powinien bronić swoich graczy przed całym światem, choćby nie wiem ile to od niego wymagało. I to się tyczy całej ekipy, muszą się wreszcie stać zespołem, jeden za drugim ma skakać w ogień, a nie jeszcze się kłócić... Nie muszą się jakoś bardzo lubić prywatnie, nie zamierzam tego sprawdzać - popatrzmy na przykłady w innych krajach, które już omawiałam - hiszpańscy gracze Realu i Barcy, też nie są raczej najbliższymi przyjaciółmi na całe życie, no, poza małymi wyjątkami, jak Xavi i Casillas. Ale jak się spotykają na kadrze, to są jedną wielką ekipą, która przede wszystkim cieszy się tym, że jest razem i może razem spełniać swoje marzenia. W odróżnieniu od Holandii, która potencjał zawodniczy ma podobny, ale każdy z jej graczy skupia się przede wszystkim na własnym rachunku, a zawodnicy nieustannie kłócą się w szatni (przynajmniej jeśli wierzyć przeciekom). A teraz popatrzcie na wyniki jednych i drugich na ostatnim Euro. I jeszcze az przypominam, że klasa samych zawodników w obu zespołach jest podobna, no, może Oranje są troche słabsi w obronie. Widać różnicę? Taka sama może dokonać się w Polsce, jeśli trio z Dortmundu przestanie się mieć za najlepszych na świecie i tworzyć taką enklawę w kadrze, a zacznie współpracować z innymi zawodnikami i wreszcie powstanie drużyna. Ale do tego potrzebny byłby trener, co potrafi huknąć i zapanować nad graczami (nie, żebym miała coś do Fornalika, ale wydaje mi sie troche zbyt spokojny w stosunku do charakterów, nad jakimi powinien mieć władzę), no i najlepiej do kompletu kapitan z autorytetem, który potrafiłby reprezentantów zjednoczyć - tyle że (może z wyjątkiem Wasyla) chyba nawet nie mamy takiego gracza w kraju. Ale zobaczymy, może jednak nasz nowy selekcjoner coś wymyśli - bo w nagły dopływ zapasów Snickersów na Signal Iduna Park raczej nie wierzę.

Ostatnia sprawa, jaką chciałabym poruszyć, jest jednocześnie kontynuacją wątku o tym, jak polskie media negatywnie i nieprawdziwie przedstawiają ultrasów czy ogólnie zapalonych kibiców, tym razem w kontekście hipokryzji przy odnoszeniu się do fanatyków polskich i zagranicznych. W końcu ludzie, którzy się kompletnie na tym nie znają, tyle się nagadali publicznie o tym, jakim to złem są kibole i jak to trzeba ich zwalczać, że wystarczy teraz odpalić jedną głupią racę (która zostaje na trybunach i nigdy w życiu nie ujrzy boiska!), żeby przez dziennikarzy zostać nazwanym wandalem, a przez czytelników bydłem. To znaczy, jesli jesteś Polakiem. Jeśli pochodzisz z zagranicy, na przykład z takiej Czarnogóry, gdzie kultura kibicowania jest jak na całych Bałkanach dość mocno oprawiona (czasem aż za bardzo), to możesz rzucać petardami w bramkarza przyjezdnych ile wlezie, tak że zostanie ogłuszony i będzie się bał wrócić w pole karne - usłyszysz najwyżej, że "miejscowi kibice dali się we znaki". Dali się we znaki? Serio? To już nie ma bydła, wieśniaków, gangsterów, bandytów, wandali, niecywilizowanych ludzi? Nagle zmieniliście punkt widzenia? A może race są zabronione tylko na trybunach, a jak je rzucisz w boisko, to już jest OK? Dobra, w takim razie wybiorę się wkrótce na derby Warszawy i "dam się we znaki" jakiemuś "miłemu" poloniście. Skoro to teraz nic takiego... :/. Oczywiście to wypowiedź pełna sarkazmu, no ale co tu innego napisać. Chyba właśnie z tego powodu honorowy patronat nad tym wpisem obejmuje Jakub Wawrzyniak, który co prawda podczas meczu nie wykazał się niczym szczególnym, ale za to dostaje nagrodę za cytat dnia:

"Jeśli w Polsce chce się zamykać jedną z trybun stadionu Legii Warszawa tylko ze względu na to, że nie ma przejść albo ktoś odpali race, które nie lądują na boisku, to w takim razie, zachowując jak najbardziej realne proporcje, Czarnogórę powinno się wyrzucić z całych eliminacji mistrzostw świata"

I dla mniej rozgarniętych - Kubie wcale nie chodzi o wyrzucanie Czarnogóry z eliminacji, bo widzi, że to byłaby zdecydowana przesada, wyciągać aż takie sankcje za tego typu przewinienia. Tyle, że mniej więcej podobną przesadą jest to, co się dzieje w Polsce - tylko przez negatywny PR robiony fanatykom przez media, nikt tej przesady nie zauważa. A to bardzo źle.


No i na zakończenie coś trochę niezwiązanego z tematem. Wczoraj zorientowałam się, że mój kochany blog właśnie zaliczył 1000 odwiedzin (i co z tego, że połowa z nich to Twoje, Julka, albo moje na innych komputerach :P). Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji, ale wydaje mi się, że powinnam jakoś to uczcić, dlatego oto specjalnie dla was (okej, nie oszukujmy się, dla Ciebie), piosenka o planach zmian na posadzie trenera w reprezentacji Anglii - może trochę nieaktualna, ale nadal cudowna ^^ :






EDIT:Jednak niektóre założenia i postanowienia umiem realizować :) Muszę wam dumnie powiedzieć, że nie oglądałam meczu z Mołdawią :P. Co prawda w podjęciu tej "decyzji" pomogły mi zwieszające się bez przerwy streamy i zalegający ten oto wpis do dokończenia, ale jednak cieszę się, że kiedy mecz jest słaby (jak ten z Estonią czy właśnie dzisiejszy) to jakimś cudem udaje mi się od niego uciec :). Bo jak z tego, że ostatecznie obejrzałam mecz było nie było pełen wydarzeń, który skonczyliśmy z takim samym wynikiem jak niedawno na tym terenie Anglia w sumie jednak się cieszę, tak braku obserwowania Polaków męczących się niemiłosiernie z kadrą, w której (jeśli trafiłam na dobrą tekstówkę) najlepiej spisywał sie zawodnik (SIC!, i to ogromne!) Cracovii o.O o.O o.O o.O, raczej nie żałuję :)

6 komentarzy:

  1. Oj, jak mnie już denerwuje ten Lewandowski... Obiekt wzdychań hot 13/14, które nie znają nikogo poza nim (no, może jeszcze Piszczem i Kubą) ani nie potrafią wymienić podstawowej 11-stki Borussi Dortmund... A jeden sezon o nikim nie świadczy. Do tego strasznie narzeka na Smudę i nie tylko - to nawet sam Frankowski przyznał i powiedział też że ma nadzieje, że Lewy zdaje sobie z tego sprawę...
    Ja meczu nie oglądałam w całości, oczywiście zobaczyłam gola na 2:1 i postanowiłam się nie męczyć... -.-

    Oj taaaam, tylko moje wejścia, nieprawda :P Komentowali Cię też inni, nieznani mi, wiem, bo nawet pamiętam... :D
    No więc wszystkiego najlepszego z okazji 1000 wyśiwetleń bloga! ;D <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weź, ja miałam się o nim nie wypowiadać źle, bo jakby nie było jest naszym najlepszym graczem i dawno takiego nie mieliśmy, ale może to go własnie zgubiło, bo gwiazdorzy jakby był co najmniej Messim, a tak nie jest ;/.

      Tak, ja też pamietam te inne komentarze - 2 razy, z czego raz dlatego, że ja się zareklamowałam, a raz w komentarzu ktoś się zareklamował :D Ale dobra, niech będzie, ze inni też mnie czytają :P Dzięki za życzenia ^^ A prezent sie podobał? :P

      Usuń
    2. Spodobał, spodobał, nawet bardzo, bo tego nie znałam, a strasznie mi się spodobało. Zwłaszcza sam początek XD :D

      Usuń
    3. Mozliwe ^^ To moja droga jest z kolei filmik mojecgo ulubionego twórcy filmików piłkarskich, a repertuar jest naprawdę szeroki, od piosenki o końcu okienka transferowego po musical o rozprawie sądowej Johna Terrego, tak więc mam jeszcze parę na wszelki wypadek gdybym jeszcze musiała wrzucić tu coś ciekawego :)

      Usuń
    4. Mnie osobiście rozwaliło "Bastian Schweinsteiger is normal" :D hahah nieezłeeee :D

      Usuń