Szukaj na tym blogu

sobota, 9 czerwca 2012

A więc oficjalnie,uroczyście i jak tam jeszcze - zaczęło się!

Wyczekiwane, zapowiadane, przepowiadane, wypromowane, obmawiane, dyskutowane, przygotowywane tyle czasu UEFA EURO 2012. Czy zaczęło się dobrze, czy źle, czy słabo, czy pozytywnie, to już zależy od punktu widzenia. Bo naprawdę można na to spojrzeć z naprawdę różnych stron i wyciągnąć różne wnioski.

Samej ceremonii komentować nie będę, cóż wiadomo kwestia gustu. Wszystkie media krytykują, mnie tańczące kapelusze, dmuchane stadiony, faceci przebrani za nutki, węgierski pianista, DJ w złotym fraczku i mieszanka Chopina z dubstepem w pewien sposób urzekły (ale to może przez moją wewnętrzną słabość do DJów. Nawet takich w złotych frakach i grających dubstepopodobne coś, chociaż nigdy bym nie pomyślała że takie połączenie może się sprawdzić). Wolę skupić się na samym meczu, bo tutaj jest dużo więcej rzeczy do powiedzenia, zarówno tych dobrych jak i tych złych.

W wielkim skrócie, można powiedzieć, że dobrą stroną była pierwsza połowa, a złą - druga połowa. Dobrą stroną był Lewandowski, Piszczek czy Tytoń, złą - środek obrony, lewa obrona i trener Franek "To trzy zmiany nie są na cały turniej?" Smuda. Dobrą stroną było to, jak pokazaliśmy się przed resztą Europy, złą, to co jeszcze może niestety wyjść. Dobrą - wynik nie pogrążający szans na wyjście z grupy, złą - sposób jego osiągnięcia.

A bardziej szczegółowo? Początek meczu, to było po prostu marzenie. Po tylu godzinach spędzonych na zastanawianiu się, jak ta nasza cała kadra wypadnie wreszcie grając mecz o coś, po prostu zszokowali mnie i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Grali tak, jak na zespół europejskiej klasy przystało, zespół, który faktycznie jest w stanie walczyć na tych mistrzostwach, zupełnie co innego, niż to do czego przez lata przyzwyczajali nas polscy kopacze. Szarpał Rybus, dobrze grał Obraniak, jak na skrzydłach biegała trójka z Dortmundu, polska ekipa prowadziła składne, ładne akcje, odzyskiwała piłkę po jej stracie i ogólnie po całym sezonie oglądania Barcelon, Manchesterów i innych Lig Mistrzów naprawdę nie zauważyłam wielkiej róznicy, nie krążyły mi po głowie myśli "nie, to chyba jakaś inna dyscyplina". Po prostu chciało się na to patrzeć.

No, może poza jednym elementem, który zresztą w sezonie ligowym pogrążył wiele potęg z Barceloną na czele. Chodzi o skuteczność, a raczej jej brak. O to, że po pierwszej połowie nasze prowadzenie powinno wynosić co najmniej 3:0, a nie marne jeden, tyle że nie wiedzieć czemu, nie wiem czyj to był pomysł, ale zrobię coś temu komuś jak go spotkam, nasza kadra uznała że 1:0 to zaje*isty wynik i teraz możemy już pozostałe 73 minuty meczu bronić wyniku, co jest najgłupszym pomysłem świata, bo pomijając już nawet fakt, że zawsze można bramkę stracić (co też się stało), pomijając nawet tak nieistotne szczegóły jak to że im więcej bramek, tym lepsze widowisko, to przecież nigdy nie wiadomo, czy o wyjściu z grupy nie zadecyduje bilans bramek, a wtedy każdy gol ma znaczenie. Manchester United przypłacił to mistrzostwem.... ale może dam już sobie spokój z tymi moimi aluzjami i skupię się na meczu. Otóż tyle było wybitnych okazji, przed i tuż po golu Lewego, jak strzał Murawskiego z dystansu, akcja BVB-Trio tuż przed tym, niesamowite dośrodkowanie Piszczka, kiedy Lewy minął się z piłką o centymetry, czy wreszcie dwa zmarnowane strzały Perquisa, jeden z główki po rożnym, drugi obok bramki już przy prowadzeniu 1:0, którego zresztą szkoda mi najbardziej - miał kilka metrów do bramki, to było trudniej nie strzelić niż strzelić, wystarczyło przymierzyć trochę lepiej.. Zresztą, tuż po tej bramce nie wiedzieć czemu na usta same pocisnęły mi się słowa "No, ale takie akcje to trzeba strzelać, bo nie wiadomo czy to nie byłaby bramka która mogłaby zaważyć o całym wyniku meczu". No i wykrakałam, gdyby wtedy - bądź w którejkolwiek innej z wymienionych akcji - padł gol, byłoby 2:0, Grecy - zwłaszcza w dziesięciu - już by się z takiego wyniku raczej nie podnieśli tak łatwo, mniej by naciskali na naszych, może nie doszłoby do wyrównującej bramki, albo do tego pechowego sam na sam, i Szczęsny nie musiałby faulować i nie wyleciał z boiska z czerwoną kartką...

Chociaż to ostatnie może nawet wyjdzie nam na dobre. Nie, nie zamierzam tutaj nagle wpadać w hipereuforię i sławić Tytonia pod niebiosa za obroniony rzut karny, zwłaszcza że obiektywnie patrząc, trudny do obronienia to on nie był, Karagounis strzelił jak nie przymierzając Robben. Oczywiście, zamiast tego dochodzi niezwykła presja i fakt, że Tytoń wszedł bronić karnego zupełnie nierozgrzany i nieprzygotowany, więc na pewno było mu trudniej. Nie wiem również, jak wielki wpływ na obronę tego karnego ma plotka, której jeszcze nie sprawdziłam, ale której jakoś dziwnie wierzę, że tuż przed wejściem na murawę Wawrzyniak (który jednak trochę w tej Grecji pograł) powiedział Tytoniowi, w którą stronę się rzucać, ani to, że Tytoń już w Eredivisie był specjalistą od karnych, ani to, że Grecy ostatnio namiętnie z "jedenastek" pudłują. Nie będę tego wszystkiego analizować i wyliczać procentowych zasług umiejętności Tytonia w tym karnym, który uratował nam jeden punkt, bo nie o to mi tu chodzi. Chodzi bardziej o fakt, że Szczęsny był już od jakiegoś czasu zbyt pewny siebie i takie utemperowanie powinno mu pomóc, oraz że Tytoń w Holandii był bardzo chwalony, a był do tej pory chyba najbardziej niedocenianym polskim graczem, na Euro jechał jako trzeci bramkarz. Ta jedna interwencja znacznie zwiększyła zaufanie do niego, a teraz, jeśli dobrze pokaże się przeciwko Rosji, miejsca między słupkami może na ostatni mecz grupowy już nie oddać, co znacznie zwiększyłoby jego notowania, najpewniej wywołało zainteresowanie czołowych europejskich klubów i rozwinęło jego karierę, a nam dało kto wie, czy nie kolejny wielki bramkarski talent, jakimi dotychczas chwaliła się Polska.

Oczywiście do tego wszystkiego nie doszłoby, gdyby nie fatalna wręcz postawa Polaków po zmianie stron. Nie wiem, czy to Smuda w przerwie nakazał zawodnikom tak się cofnąć i bronic wyniku, jeśli tak, obwołuję go głównym winowajcą porażki, bo za taką należy ten remis postrzegać, jako że absolutnie nie mieliśmy prawa wypuścić tego zwycięstwa z rąk. Bez piłki i w obronie nasza drużyna kompletnie sie gubiła, widać było, jak sztucznie sklejony jest nasz środek obrony, że Boenisch nie grał profesjonalnie w piłkę półtora roku, wreszcie że Wasilewski nie jest stoperem, a bocznym obrońcą, i jak bardzo byśmy się nie upierali, środek obrony to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej gdzie czuje się najlepiej, czego najlepszy dowód był  przy wyrównującej bramce, kiedy po tym jak Boenisch dał się ograć na lewej stronie, Wasyl nie zrozumiał się ze Szczęsnym i obydwoje wybili sobie piłkę, która dopadł So.. wybaczcie, zapomniałam nazwiska (jak ja mogłam? To był praktycznie grecki bohater meczu!) i skierował do w zasadzie pustej bramki. W każdym bądź razie tuż po tym nasza gra zaczęła się jeszcze bardziej sypać, Polacy kompletne nie wiedzieli, co mają robić, połowa z nich już nie dawała rady kondycyjnie i mało mnie obchodzi, jaki wpływ na to miała duchota na stadionie, warunki były dla wszystkich takie same. W każdym razie dopiero ten karny i obrona Tytonia poderwała chłopaków do walki, którzy zwietrzyli nadzieje, chcieli coś tam zrobić z przodu, ale.. już nie za bardzo starczało im sił, nawet Kuba opadł i tylko Lewy z Piszczkiem próbowali coś tam skonstruować, ale ile może dwóch piłkarzy?

I tu właśnie mam największe pretensje do Smudy, jak zresztą chyba każdy Polak. HELLO, PANIE FRANEK, SŁYSZAŁ PAN O TAKIM WYNALAZKU JAK ZMIANY? Powiedział panu kiedyś ktoś, że jak piłkarze są zmęczeni, to można za nich wprowadzić innych, wypoczętych, którzy mają więcej sił i mogą poderwać drużynę do przodu? Że jak jakiemuś zawodnikowi nie idzie, to można go zastąpić innym, nawet teoretycznie słabszym? Że tych trzynastu na ławce rezerwowych to nie są honorowi kibice, tylko oni też mogą grać? W komentarzach na Zczuba.pl znalazłam taki piękny opis taktyki:
(mam nadzieję, że nie zostanę zeżarta za prawa autorskie, mi się po prostu to bardzo spodobało).

Ja nie wymagam od Smudy aż tak szczegółowej taktyki, Guardiolą to on nie jest, ale chociażby na tak prosty fakt, żeby za przemęczonego Obraniaka wprowadzić Grosickiego, który był szybki, wypoczęty a do tego miał urodziny, więc podwójnie zdeterminowany żeby się pokazać, albo Wolskiego, który co prawda młody i niedoświadczony, ale technikę to on ma taką, że w tej końcówce mocno by nią postraszył grecką defensywę i pociągnął kadrę do przodu tak, jak ciągnął Legię całą końcówkę sezonu. A najlepiej byłoby przeprowadzić te zmiany jeszcze przed kartką dla Szczęsnego i wprowadzić obu, za Obraniaka i Rybusa, ale ok, do tego nie mam już takich pretensji, zrozumiałabym hasło "trzeba była za Rybusa wprowadzić Tytonia i to zepsuło plany na późniejsze zmiany", gdyby selekcjoner jakieś późniejsze zmiany w ogóle planował, czego nie zauważyłam. A jak już naprawdę chciał po tej pierwszej połowie bronić 1:0 (chociaż mówiłam już, co sądzę o tym pomyśle), to trzeba było "odświeżyć" trochę defensywę wspomnianym Dudką.

Ale okay, nie będę sie więcej wymądrzać, wiadomo gdzie dwóch Polaków tam trzy opinie i takie tam, a w czasie mistrzostw mamy w kraju 38 mln ekspertów, więc ja się nie będę dalej wymądrzać, Smuda tak chciał, więc tak było, rozliczać go będziemy po mistrzostwach. Bo mimo, że ten mecz mogliśmy i powinniśmy wygrać, że teraz widzimy miliony rzeczy, które można było zrobić lepiej i czujemy, że frajersko straciliśmy dwa punkty, a nie zyskaliśmy jeden, to pamiętajmy, że tak samo czują sie też Grecy. W końcu to oni po wyrównaniu na 1:1 mogli strzelić drugą bramkę z karnego i strzelili kolejną, ale ze spalonego, to oni dominowali w drugiej połowie, i w ich opinii to oni powinni wygrać. Patrząc z tej perspektywy, remis jest wynikiem dość sprawiedliwym. Jest też wynikiem dużo lepszym, niż wszystkie dotychczasowe mecze otwarcia - przypominam, że od czasów Laty i Deyny w pierwszych meczach wielkich turniejów nie udawało nam się nawet zdobyć bramki, co dopiero mówiąc o zwycięstwie. Seryjnie podążaliśmy ścieżką mecz otwarcia-mecz o wszystko-mecz o honor, tak osławioną przez ostatnie lata. Tym razem tak nie ma, ponieważ remis pozostawia nam otwartą drogę do wyjścia z grupy. Nie będę się rozpisywać nad możliwymi przyszłymi scenariuszami, bo tego możecie znaleźć w internecie aż nadto, dość, że zostało już wyliczone, że teoretycznie możemy wyjść z grupy nawet przegrywając z Rosją i remisując z Czechami, z dwoma punktami na koncie (dla ambitnych - proszę podać układ spotkań, która nam to gwarantuje :D). Żadne drzwi jeszcze się przed nami nie zamknęły, a reprezentacja nadal jest najlepsza, gracze - najbardziej charakterystyczni i wyróżniający się, a szanse na sukces - największe z tych, które mieliśmy ostatnio. To jeszcze nie jest "Nic się nie stało", na razie wszyscy nadal śpiewajmy głośno: "POLSKAA, biało czerwoni!". Bo kto wie, co się zdarzy dalej.

A niezależnie od tego, co się stanie, pewien sukces już odnieśliśmy. Zagraniczne media, czy tego chcemy czy nie, będą mówić o polskim (ok, polsko-ukraińskim) Euro pozytywnie. No, może poza BBC, która nadal próbuje zniechęcić ludzi do odwiedzania nas i pozyskać zawartość ich portfeli dla organizatorów londyńskich igrzysk. Ale poza tym, wszystko odbyło się świetnie. Polska prezentuje się dobrze, zagraniczni goście nie narzekają, na trybunach mamy mimo wszystko głośny doping, a kibice z całego świata siedzą obok siebie i nikomu nic nie przeszkadza. Okej, nie będę idealizować wizerunku Polski, idealnie nie jest. Zresztą to nie jest blog polityczno-infrastrukturalno-cho*era jedna wie jaki jeszcze, tylko sportowy, i o sportowym aspekcie jeszcze chciałabym się skupić. Otóż po latach panującej opinii, że mecze otwarcia to nudne, zachowawcze i rozegrane z dystansem piłkarskie szachy, zarówno my jak i Grecy zaprezentowaliśmy Europie mecz pełen emocji, mecz, w którym było wszystko, co najpiękniejsze w piłce nożnej. Kombinacyjne akcje, defensywne, ofiarne interwencje, wymuszone zmiany, ładne strzały, czerwone kartki, nieuznane bramki, obronione rzuty karne, walka do samego końca, a wszystko niesione dopingiem stadionu, którego jeszcze niedawno nikt nie wyobrażałby sobie w takim kraju jak Polska... Z perspektywy obiektywnego kibica z zachodu Europy (bądź też wcale nie), który nie sprzyjał ani jednej, ani drugiej drużynie, a tylko chciał obejrzeć widowisko, wspaniały spektakl zapowiadający jeszcze lepsze mistrzostwa. O tak, te mistrzostwa, jeśli potoczą się tak samo jak ich pierwszy dzień, zostaną na długo zapamiętane...

Swoją drogą tą widowiskowość zapewnił zagranicznym widzom nie tylko pierwszy, ale i drugi mecz tego dnia. Może nawet bardziej, niż mecz otwarcia. Rosjanie, faworyci grupy, rozgromili Czechów, ale wcale nie przyszło im to tak łatwo, jak wskazuje wynik, a obie ekipy pokazały kawał świetnego futbolu, którym zachwycałabym się, gdyby nie to, że cały czas drżałam przed tym, że z jednymi i drugimi będzie musiała się męczyć nasza krucha obrona, co wywoływało myśli od "No, świetnie gra ta Rosja, a ten Dzagojew czy jak mu tam.. wielki!", przez "Ale Czesi też się nie poddają, będzie nam z nimi trudno..." aż po "F**k, nie wyjdziemy z grupy :D" i "****, przerzucam się na siatkówkę" :D

Oczywiście te dwa ostatnie nie były do końca na poważnie, jako że już udowodniłam że szanse na wyjście z grupy nadal mamy i wcale nie jest tak tragicznie jak by się wszystkim wydawało. Ale o tej siatkówce to nie wspomniałam bez powodu... nie zapominajmy bowiem, ze podczas gdy my kibice piłkarscy podniecamy się remisem z wcale nie jakąś potęgą, jaką jest Grecja, nasi siatkarze odnieśli kolejne zwycięstwo w Grupie B Ligi Światowej, utrzymując się na pierwszym miejscu, a w niedzielę powalczą o trzecie z rzędu zwycięstwo nad Brazylią. Tą samą, która jest światowym numerem jeden od lat. Ta samą, której nie umieliśmy pokonać ostatnią dekadę. Tak, gdzieś pod tym piłkarskim szaleństwem warto pamiętać, że w tle nasi siatkarze przechodzą być może swoją złotą erę, odnoszą sukcesy, jakich piłkarze być może nie osiągną nigdy. Nie zapominajmy o nich, bo gdy piłkarze zawiodą, oni nadal będą dla nas wygrywać. Dzięki, chłopaki :)



PS A ja po tym wszystkim co się działo po meczu, dowiedziałam sie wreszcie jednego - skąd mi się wzięło takie zamiłowanie to analogii i porównań. Okazało się, że to też rodzinne - otóż kiedy wszyscy siedzieliśmy przy kolacji, przygnębieni tym remisem, i rozważaliśmy, dlaczego to wszystko potoczyło się jak się potoczyło, w geście żalu jęknęłam "A jeszcze pod koniec pierwszej połowy było tak pięknie, prowadzenie, przewaga..", na co mój tata zareagował tym, co chodziło mi po głowie tyle czasu:
"Tak samo jak.. Pedro na 2:0, czerwona kartka dla Terry'ego i też się wszystkim wydawało że jesteśmy w finale..."

To samo wspomnienie trafiło mnie dokładnie w momencie strzelonej przez Greków w osłabieniu wyrównującej bramki.

Tak więc tato, pozdrawiam cię, to dzięki twoim genom moi czytelnicy muszą się teraz męczyć z tym, że przywołuję w jednym wpisie dwie zupełnie niezwiązane ze sobą rozgrywki, jak nie gorzej :). Ale mam nadzieję, że wam to zbytnio nie przeszkadza?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz