Nawet wręcz przeciwnie, jako że w pierwszym meczu tej grupy gra obronna była chyba najbardziej godną uwagi częścią spotkania. Gra obronna Duńczyków, ma się rozumieć. Może to dziwne, bo nigdy nie byłam zwolenniczką szczelnej defensywy i wybijania czego się da, lubiłam kombinacyjne akcje ofensywne, ale to, co zaprezentowała formacja obronna Danii zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Po prostu praktycznie nie dopuszczali holenderskiej ofensywy do swojego pola karnego, wszystko byli w stanie wybić, a nawet jak się udawało, to na drodze stawał bramkarz, który co prawda w pierwszej połowie zrobił Robbenowi cudowny prezent i teraz niech wielbi los, że skończyło się tylko na słupku, ale poza tym był praktycznie bezbłędny.
Tego nie można powiedzieć o holenderskich atakujących, którzy mylili się tego dnia na potęgę. Ile razy pudłował Van Persie, zwykle nieomylny, ile razy strzelał Robben w ten sam sposób wysoko nad poprzeczką? (Swoją drogą te strzały przypominały mi akcje Bayernu w finale LM, tak samo nieustanne próbowanie zdziałać coś w ten sam sposób cały czas zamiast postarać się zmienić styl po zauważeniu, że to nie wychodzi... okej, okej, już przestaję z tymi moimi skojarzeniami). W każdym razie popisali się tym samym, o czym rozwodziłam się już wczoraj i nie tylko, czyli nieskutecznością. Nieskutecznością tak wielką, że wystarczyło mi spojrzeć na statystyki strzałów po pierwszej połowie - Holandia 12/3 celne, Dania 5/5 celnych, żeby wiedzieć, kto tu jest faworytem, a kto zaskakująco prowadzi :). A wszyscy wiemy, że niewykorzystane sytuacje lubią się mścić i to też spotkało ekipę Oranje, kiedy nagła akcja Duńczyków zakończyła się - swoją drogą bardzo ładną - bramką Krohn-Dehliego. A że potem "Pomarańczowi" nie mogli przebić się przez szczelną defensywę Skandynawów, mecz się skończył jak się skończył.
Znaczy się, pierwszą na tym Euro niespodzianką, żeby nie powiedzieć sensacją. A wszyscy wiedzą, co ja sądzę o sensacjach :D. I właśnie z tego powodu miło mi się oglądało ten mecz, bo chociaż Oranje są dla mnie osobiście najfajniejszą drużyną tej grupy, to ciekawie też się oglądało, jak skazywani na porażkę Duńczycy, o których mówiło się jak o dostarczycielach punktów i outsiderze "grupy śmierci", pokonują aktualnych wicemistrzów świata sprawiając sensację i wykonując pierwszy krok w kierunku zostania czarnym koniem mistrzostw, a nie oszukujmy się, warunki do tego mają (na pewno lepsze niż Polska, którą niektórzy widzieli w roli.... kopytnego :D). Kto wie, może będą taką niespodzianką, objawieniem polsko-ukraińskiego Euro? Ja w każdym razie zaczęłam ściskać za nich kciuki, niech dojdą jak najdalej, pokażą, że nie należy nikogo skazywać na porażkę przed pierwszym meczem, zapiszą się do historii tak samo, jak ich poprzednicy 20 lat temu... no ok, aż tak to raczej mało prawdopodobne, ale chociaż w połowie.
I to wszystko mimo faktu, że moja mania analogii znowu się odezwała i kazała wspierać Holendrów, wspominając po raz kolejny ten sam dwumecz, czyli Chelsea - Barca w półfinale LM, tyle że tym razem, jego pierwszy rozdział w Londynie. Tutaj kolejny raz mieliśmy dominację jednej drużyny w praktycznie wszystkich statystykach, poza tą najważniejszą, czyli bramek, po raz kolejny obrona zatriumfowała nad nieskutecznym atakiem.. po raz kolejny.. a jednak coś w grze Duńczyków sprawiało, że nie patrzyłam na nich tak, jak półtora miesiąca temu na Chelsea, coś sprawiało, że wydawali mi się dużo bardziej zasługującymi na zwycięstwo niż wtedy londyńczycy. I nie wiem, czy to fakt, że kiedy już dochodzili do akcji ofensywnych, to zawsze były one składne i pomysłowe, czy że ich obrona była trochę ambitniejsza niż "zamurujmy bramkę"... a może to naprawdę ja patrzę subiektywnie i krytykuję Holandię dużo bardziej, niż wtedy Barcelonę, bo to po prostu Barcelona była.. -.-. I to jest dość prawdopodobne, bo jakby nie było zawaliło u Barcy wtedy dokładnie to samo, o co teraz obwiniam Holendrów, czyli ta przeklęta nieskuteczność!
Nieskuteczność zresztą była też znakiem rozpoznawczym drugiego meczu, który - moim skromnym zdaniem - był jeszcze słabszy, niż poprzedni. Znaczy, jeszcze większa nieskuteczność, zwłaszcza ze strony Portugalczyków. Do tego niezbyt zapalczywa ataki Niemców i moja wrodzona niechęć do Cristiano Ronaldo i paru innych portugalskich graczy - i już po pierwszej połowie odechciało mi się oglądać, tak że na druga spoglądałam tylko kątem oka. Znaczy się, dzięki za bramkę, mimo wszystko strata punktów i Niemców i Holandii to by było dość dziwne (choć z drugiej strony, Duńczycy byliby liderami grupy, co było by baaardzo ciekawe.. ale może dość już gdybania), no i nie lubię Portugalii, więc fajnie, że są nisko w tabeli :D... ale jakoś tak się zawiodłam na tym meczu. Mam nadzieje, że dzisiejszy hit fazy grupowej naprawdę okaże się hitem, a nie taką.. niespodzianką. Niezbyt miłą niespodzianką. Trzeba było oglądać Brazylia - Argentyna, to to był mecz... mimo że towarzyski. Hiszpanie, Włosi, nie zawiedźcie mnie dzisiaj!
PS. Długo się zastanawiałam czy o tym wspomnieć, bo to trochę nie na temat, ale chyba jednak muszę, bo krąży mi to po głowie już od dawna. Moim skromnym zdaniem, porażka Holendrów to po prostu kara boska za ICH piosenkę na Euro:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz