Szukaj na tym blogu

niedziela, 17 czerwca 2012

Nie ma przeżycia nad naszą strefę kibica!

Wczoraj obejrzałam swój pierwszy mecz w warszawskiej strefie kibica. Włochy - Chorwacja. I tak mi się spodobało, że od razu ruszyłam na strefę obejrzeć tam też starcie Francji z Ukrainą. I było jeszcze lepiej, po prostu takiej atmosfery to nie ma nigdzie, nawet stadion się do tego nie porównuje bo to zupełnie inna sytuacja.

Aż żałuję, że nie poszłam na strefę jeszcze wcześniej, na mecz Portugalia - Dania. Bo oczywiście jak to już na tym turnieju bywa, z reguły kiedy jeden mecz danego dnia ma być hitem, a drugi słaby, to z reguły jest dokładnie na odwrót, i tak oto Duńczycy z Portugalczykami pokazali wspaniałe widowisko, podczas gdy w meczu Holendrów z Niemcami.. Niemcy pokazali kawał dobrej piłki, a Holendrzy, że z takich zawodników jak van Persie, Huntelaar, Sneijder, Robben, van Bommel, de Jong czy van der Vaart, naprawdę można zrobić drużynę grającą gorzej od Polski. A Robben pokazał, że nie nudzi mu sie strzelanie nad poprzeczką ze złych pozycji. Przepraszam za to wieczne męczenie tego biednego Robbena, ja już tak mam. Ale tego typu zawodnik w meczu Portugalii z Danią też się pojawił.

Tak, mam na myśli oczywiście "wielkiego" Ronaldo i teraz wybaczcie chwilę, ale jak mam wielki szacunek do jego umiejętności i tego, co pokazuje w Realu, tak nie ukrywam że prywatnie nie znoszę wręcz tego zawodnika i dlatego jego występ muszę obarczyć wielkim HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAAHAHAHAHAHAHAHAHAHA! :D
 
A po obejrzeniu tego, jeszcze raz: HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAAHAHAHA!
Dobra, to był mój pierwszy i ostatni raz, więcej nie będę, wiem że Leo też miał słabszy okres w reprezentacji (ale ostatnio strzelił hattricka Brazylii, dokładnie w tym samym czasie, kiedy Ronaldo męczył się z Niemcami. A w ogóle, to już więcej nie zamierzam porównywać tych dwóch zawodników). Ale po prostu śmiech mnie bierze, jak słyszę hejterów co twierdzą że Ronaldo jest najlepszy na świecie i jako argument wymieniają reprezentację. I proszę nie mówcie mi tu że nie ma z kim grać, bo to nawet nie jest tak, jak było ostatnio z tą nieszczęsną Argentyną, że cała grała beznadziejnie, bo tutaj Portugalia zwyciężyła, a jakimś cudem defensywny Pepe czy takie wynalazki jak Postiga czy Varela umiały strzelić bramkę Duńczykom. Ronaldo miał dwie dużo lepsze okazje, a nie trafił. Tyle w temacie. Teraz tylko do pełni szczęścia brakuje mi tego, żeby Holendrzy ogarnęli na trochę swoją niepodające i nieskuteczne indywidualności, urwali Portugalczykom chociaż jeden punkt i do spóły z Danią wywalili ich z ME, a Ronaldo skończył Euro bez gola. Ale Oranje uparli się, żeby nadal grać na poziomie swojej piosenki na Euro, więc raczej nie mogę na nich liczyć. No cóż, nie można chcieć za wiele... :D

A teraz wracamy do głównego tematu wpisu, czyli ociekającej zaje*istością strefy kibica! :D W warszawskiej strefie jest absolutnie wszystko - punkty z jedzeniem sprzedające zarówno typowy fastfood, jak i promujące wśród zagraniczniaków polskie bigos i pierogi, stoiska z konkursami dla kibiców, telebimy, trybuny, mały McDonald's specjalnie dla strefy, sklepy z gadżetami, stoiska z piwem (naturlich :D) no i wielka scena główna, a wszystko z widokiem na najbardziej europejsko wyglądającą część Warszawy i do tego w towarzystwie ludzi z całego świata! Włosi, Francuzi, Hiszpanie, Anglicy, Chorwaci, Niemcy, Irlandczycy, Ukraińcy, no i oczywiście Polacy.. Ba, nawet widziałam trzech kolesi z flagą... Meksyku! Naprawdę, do pełni szczęścia brakowało mi tylko kogoś z Mongolii :D. A potem stań pod telebimem wśród setek Włochów, kilku Chorwatów i pojedynczych sztuk innych kibiców, w tym trójki Hiszpanów, którzy bardzo rzucili mi się w oczy, i oglądaj tak mecz - coś niesamowitego. Zwłaszcza jak metr od ciebie stoi Włoch, który nadmiernie emocjonuje się każdym zagraniem, a po bramce zaczyna skakac i z tym słynnym akcentem wykrykiwać "Andrea Pirlo, supero, supero!!" Cudowne :D Albo widzieć tych wspomnianych już Hiszpanów podchodzących do stojącej przed nami Polki w koszulce Barcy i z flagami Hiszpanii na policzkach: "España? Muy bien muy bien... pero Barça no. España si, pero Barça no", na co stojący za dziewczyną Polak rzucił kolesiowi "Hala Madrid!" i z tym samym okrzykiem przybili sobie piątki. Miałam ochotę włączyć się do rozmowy ("Pero España es casi el mismo que Barça... El mismo estilo" i tak dalej), ale byłoby to trochę dziwne, więc dalej oglądałam mecz, obserwując, jak reagują na wydarzenia na boisku fani Azzurrich. A że to ich drużyna, emocjonują się dużo bardziej niż ja, z przypadku wspierająca Chorwatów (bo fajnie zagrali w pierwszym meczu, no i lubię niespodzianki), przez co przeżywa się mecz dużo bardziej niż na stadionie. Dużo lepiej.

To samo przeczucie miałam oglądając drugi mecz tego dnia, jako że z powodu późnej pory jego musiałam już oglądać w domu. Bo chociaż widowisko jakie zrobili Hiszpanie z Ir... okej, tylko Hiszpanie, było również pokazem wielkiej piłki, to przeżycia były zupełnie inne i byłam pewna, że gdybym właśnie wtedy stała pod tym wielkim telebimem i widziała okrzyki radości Hiszpanów po każdej bramce, a może - kto wie- nawet to ich słynne "ole!" po każdym celnym podaniu pod koniec, to przeżycia byłyby zupełnie inne, wrażenia dużo lepsze, dużo bardziej ucieszyłabym się ze zwycięstwa drużyny, która poza Polską oczywiście jest moim faworytem w tym turnieju. I pewnie radość byłaby dużo większa, niż w domu przed telewizorem.

A może niekoniecznie. Bo w sumie, to nie wiem, ile strefę naszło kibiców z Irlandii, a o tych w Polsce krążą już legendy. O tym, jak umilają życie mieszkańcom Gdańska, Poznania i Torunia, w którym urządzili sobie bazę wypadową, i jak integrują się z Polakami, wspierając również nas, ucząc się polskich przyśpiewek i przerabiając własne i tak dalej... Ale przede wszystkim o ich dopingu na stadionie, o tym, jak pozostają ze swoją drużyna do końca i wspierają ich, jakby właśnie brakowało im jednego gola do mistrzostwa świata, a nie, jakby przegrywali 4:0.. A ten moment, kiedy na 20 tysięcy gardeł na stadionie rozbrzmiało "Fields of Athenry", przejdzie chyba do historii Euro.

Zwłaszcza jak popatrzy sie na historię tej pieśni. Tak, to jedna z najbardziej wzruszających chwil jakie znam. To jest właśnie to, co znaczy być prawdziwym kibicem, dumnym po zwycięstwie, wiernym po porażce, to jest to, do czego powinno się dążyć. To jest powód, dla którego Irlandia, mimo że na Euro zagrała jak zagrała, i jako jedyna chyba drużyna nie nawiązywała walki, ba - nie była w stanie jej nawiązać, bo była zwyczajnie za słaba - mimo to zostanie zapamiętana we wspaniały sposób, a wszyscy będą ją wspominać w samych superlatywach. Tak, popatrzcie na to Polacy i uczcie się, właśnie w ten sposób można przyćmić złe wyniki reprezentacji. Właśnie przez takich kibiców nikt nie mówi, że Irlandia na Euro się skompromitowała, że zagrała słabo. A gdyby to Polska była na jej miejscu? Internet nie opędziłby się od komentarzy, jakie to straszne patałachy, beznadziejna drużyna i jaka kompromitacja nas spotkała, i ogólnie rzecz biorąc obrzucilibyśmy naszych piłkarzy błotem bardziej niż wszystkie zagraniczne media razem wzięte.  A trzeba walczyć do końca, wspierać drużynę do końca. Proszę, bądźmy jak irlandzcy kibice.

A przy okazji, jak już jestem przy tym meczu, to chciałabym zwrócić uwagę na bardzo dziwną i zabawną rzecz. Otóż jak dzień po tym meczu weszłam tylko przez drzwi szkoły, usłyszałam kolegów z klasy zachwycających się grą Hiszpanii w tym meczu. A dokładniej czym? Krótkimi podaniami, szybką akcją, niesamowicie dokładnym atakiem pozycyjnym, tą słynną tiki-taką... Dorzuciłabym - tą słynną BARCELOŃSKĄ tiki-taką, tym barcelońskim stylem gry. Tyle, że wszyscy ci koledzy to zagorzali madritiści, którzy oczywiście w trakcie sezonu ligowego twierdza, że to najgorszy styl, jaki istnieje pod słońcem. Teraz nagle taki cudowny i żaden nie widzi, że to kopia gry Barçy, że jakby nie Xavi, Iniesta i inni wychowankowie La Masii, takiej gry by nie było, co więcej, jeszcze próbują temu zaprzeczyć, kiedy zwracam im na to uwagę, twierdząc, że to zupełnie co innego, chociaż przyznają to wszyscy obiektywni kibice i telewizyjni eksperci od Trzeciaka do Gmocha, wszyscy oni wiedza, że Hiszpania gra jak Barcelona... Zawsze miałam wrażenie, że kibice Realu (nie wszyscy oczywiście, ci najbardziej zacięci) to hipokryci, ale żeby aż tak?

Ale wracając do tematu strefy kibica - jeśli oglądanie włosko-chorwackiej potyczki było niesamowite, to na przeżycia w strefie podczas starcia Francji z Ukrainą nie ma słów. Wreszcie dowiedziałam się, po co jest scena pod głównym telebimem, i tak oto kiedy oczekiwaliśmy, aż burza opuści Donieck, główny animator organizował coraz to więcej mini konkursów między francuskimi i ukraińskimi fanami (co robili fani Ukrainy w Warszawie, mając Euro pod nosem, nie mam pojęcia, zresztą spora część z nich to byli Polacy bądź Ukraińcy mieszkający w Polsce). Tak więc póki mecz się nie rozpoczął już czułam świetną zabawę, a to był dopiero początek :). Jako że tym razem siły liczebne fanów były wyrównane, stanęłam dokładnie pomiędzy fanami z Francji i Ukrainy i tak oglądałam mecz, obserwując reakcje jednych i drugich. I jakie to niezwykłe jest, kiedy na ekranie widzisz gol dla Francji, i cała twoja lewa strona zaczyna skakać, a kiedy widok na ekranie zmienia się w sędziego liniowego sygnalizującego spalonego - lewa natychmiast cichnie, a w szał wpada prawa :). A jakim przeżyciem jest obserwowanie fanów którzy jakby na zmianę postanowili śpiewać i dopingować, przez co co chwila słyszysz wymienne okrzyki "Allez Les Bleus"i "Ukraina, Ukraina!" A jakie, widzieć nerwowe rekacje pewnej stojącej obok Ukrainki. A jakie, kiedy widzisz ze 200 francuskich fanów po drugim golu zaczynających śpiewać PO POLSKU "Jeszcze jeden, jeszcze jeden!", czy wołajacych w doliczonym czasie "Polska biało czerwoni!" :D (A to lizusy :P). Przeżywanie każdej akcji jest po prostu milion razy większe, kiedy obok stoi osoba z kraju danej ekipy. A najpiękniejsze jest to, że po meczu wszyscy razem nadal się bawili, niezależnie od tego, kto wygrał, a kto przegrał. Naprawdę, po tym wszystkim zrobiłam sobie w domu specjalny słoik na pieniądze, gdzie odkładam każde drobne jakie znajdę, i oprócz specjalnie zarobionych na ten cel w przyszłości pieniędzy, to będzie mój fundusz eurowy - za 4 lata jadę do Francji na wycieczkę po fanzonach. Tego po prostu nie mozna przegapić :).

Tym bardziej więc było mi żal, że nie mogę zostać na następny mecz, jako że pomijając juz niezwykłe przeżycia w strefie, to przez burzę czas między dwoma meczami znacznie się skrócił, przez co nie zdążyłam wrócić do domu na Anglia-Szwecja. Ale i tak mam niesamowite wyczucie czasu - wbiegam do domu, rzucam sie przed TV, włączam szybko TVP - i akurat pada pierwsza bramka :D. Trafiłam idealnie w moment :D. A tak naprawdę to wiele nie straciłam, jako że limit akcji na ten mecz został przyporządkowany w prawie całości na drugą połowę, tego, co się tam działo, nie da się opisać, niesamowite zwroty akcji.. jednak to Anglikom trzeba oddać, umieją trzymać w napięciu - zarówno liga, jak i reprezentacja. I tylko Szwecji mi szkoda, bo akurat w tym meczu na remis zasłużyli, a tak to żegnają się z turniejem w chyba najsłabszym stylu (pomijając Holandię, ale ona jakimś cudem jeszcze się nie pożegnała) no ale z takim golem się nie dyskutuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz