Kilka przykładów z tegorocznego weekendu, który mimo że był pierwszym weekendem bez Euro (dobra, dobra, wiem że miałam już o tym nie wspominać, ale naprawdę mi tego brakuje.. ostatnio byłam pod Pałacem Kultury na "wakacyjnej wycieczce" i jak tak pod nim szłam to aż widziałam tą strefę kibica, której już nie ma, ciągle tylko "o, a tu był telebim.. a tu trybuna.. a
tu budka z piwem.. a tu toaleta.. a tu kamera.. a tu śmietnik..."
myślałam ze się poryczę ;(. Ale okej, wracam do tematu) całkiem obfitował w wydarzenia sportowe. I to wydarzenia najwyższej rangi, a na dodatek dotyczące Polski. No i jak tu nie pisać co chwila nowych notek?
A więc nasz wspaniały polski sportowy weekend zaczął się od finału Wimbledonu. Finału niezwykłego, bo wbrew wszystkiemu co znaliśmy do tej pory zagrała w nim Polka. Dla tych, co w tenisie nie siedzą (ja sama zainteresowałam się nim dopiero kilka miesięcy temu pod wpływem zafascynowanych nim kilku znajomych, tak więc z góry wybaczcie ewentualne błędy merytoryczne, jeszcze się dokształcam w tej dyscyplinie), Wimbledon jest jednym z czterech najważniejszych turniejów w roku, a ostatnią Polką, która zagrała w jego finale (lub któregokolwiek z pozostałych trzech) była Jadwiga Jędrzejowska, jeszcze przed II Wojną Światową. Tak więc nawet mimo porażki Agnieszka Radwańska osiągnęła ogromny sukces, docierając aż tak daleko. Jakby temu było mało, przesunęła się dzięki temu na 2 miejsce w światowym rankingu tenisistek. Tak więc mamy w kraju tenisistkę z absolutnego topu światowego. Tylko jakim cudem, skoro w Polsce zainteresowanie tenisem nie jest zbyt wielkie?
Wszystko dlatego, że kiedy siostry Radwańskie były malutkie, ich ojciec, Robert Radwański, postanowił, że wychowa sobie córki na tenisistki. Uczył je, trenował, chodził z nimi na korty, zapisywał na turnieje, doskonalił umiejętności.. Wspierała je cała rodzina. historia głosi, że kiedy brakowało im funduszy na wyjazdy na międzynarodowe turnieje (jeśli chce się osiągnąć sukces, trzeba na takowe jeździć, w Polsce nic wielkiego organizowane nie jest), dziadek Agnieszki i Uli sprzedawał czy tam zastawiał cenne obrazy ze swojego domu, byleby wspierać rozwój kariery wnuczek. Pan Radwański trenował z nimi niezależnie od warunków, mimo braku porządnej infrastruktury, sprzętu, i prawie zerowym wsparciu rządu czy związku. Nic dziwnego, wtedy nie mieliśmy żadnych sukcesów, więc los tego sportu nikogo w kraju szczególnie nie obchodził, taka to już jest ta Polska. Radwańscy zatriumfowali jako cała rodzina, kiedy obie siostry faktycznie zostały profesjonalnymi zawodniczkami z czołowej setki, a późniejsze sukcesy Agnieszki (i ewentualne Uli, w końcu jest młodsza, kto wie, kim będzie w wieku Agi) to po prostu idealne, wymarzone wynagrodzenie dla ich wszystkich za wszelkie poświecenia, do jakich byli zdolni, aby siostry odniosły sukces. Ale przy braku jakiegokolwiek wsparcia, zaangażowania innych podmiotów czy choćby promocji (która jakby nie było przyciąga sponsorów, a oni są bardzo ważni), wymagało to od nich kolosalnej wręcz wytrwałości i ambicji, by przejść początkowe szczeble kariery. Ludzie, których stać na coś takiego, jest tak mało, ze nie można ich nazwać nawet nieliczną grupą, są grupą wręcz mikroskopijną. Dlatego właśnie Radwańskie mamy tylko dwie na 40 milionowy naród.
Następnym wielkim dla Polski wydarzeniem w sporcie w ten weekend był triumf polskich siatkarzy w Lidze Światowej. I był to sukces wręcz niesamowity. Pomijając fakt, ze jak do tej pory w innych imprezach siatkarskich regularnie utrzymywaliśmy się w okolicach czołówki, zajmując nawet miejsca na różnorakich stopniach podium, tak naszym jedynym medalem w ponad 20-letniej historii LŚ był brąz wywalczony przed rokiem w korzystnych warunkach, bo przed własna publicznością. Tymczasem w tegorocznej edycji Polacy zatriumfowali i to pokazując grę o klasę wyższą niż ich przeciwnicy. W fazie interkontynentalnej (grupowej, tłumacząc na język niewtajemniczonych) na 12 meczów wygrali 10, w tym 3 z niepokonanym przez nich od 10 lat aktualnym mistrzem świata, Brazylią. Fazę finałową skończyli niepokonani, a oprócz ponownego meczu z Brazylią - nawet bez straty seta, momentami deklasując wręcz przeciwników. I mimo, że można twierdzić, że reszta przeciwników oszczędzała się, bo szykuje formę na dużo ważniejszą imprezę, jaką są w tym roku Igrzyska Olimpijskie (choć i ten argument wymięka w przypadku Kuby, która na IO nie jedzie), nie można zaprzeczyć, że Polska jest obecnie w absolutnej czołówce światowej siatkówki. Mamy w tej chwili być może najlepszy zespół od dawna, bo choć zawsze byliśmy "gdzieś tam w czołówce", regularnie walczyliśmy o medale, to jednak zdarzały się wpadki i słabsze występy. Odkąd trenuje nas Andrea Anastasi, z każdej imprezy wracamy z medalem (2xbrąz, raz srebro i teraz złoto). Ponadto, po raz pierwszy od dawna, na Igrzyska jedziemy w roli faworytów do złota (a przynajmniej jednego z faworytów). Jeśli nadal będziemy zwyciężać, i to w takim stosunku jak w LŚ, możliwe, że obwołają nas Hiszpania światowej siatkówki. Nie, chwila. Przypomniało mi się jakie są polskie media :D... okej, najpewniej już będą nas tak obwoływać, ale przyjmijmy, że właśnie wtedy będziemy na to faktycznie zasługiwać :). I po raz kolejny to samo pytanie - skąd ten sukces?
I po raz kolejny odpowiedź jest bardzo prosta. Tym razem chciałabym skupić się na funkcjonowaniu tworu, jakim jest Polski Związek Piłki Siatkowej. Zacznijmy od tego, że prezes PZPS, pan Mirosław Przedpełski, pełni swoją funkcję społecznie i nie otrzymuje za nią wynagrodzenia. Zresztą reszta działaczy też raczej nie otrzymuje olbrzymich pensji, nic nie słyszałam na ich temat, więc raczej nie jest to nic wielkiego, jeśli w ogóle. Z nagrody za triumf w LŚ, otrzymanej od FIVB, światowej federacji, która wynosi olbrzymią kwotę miliona dolarów, związek nie weźmie ani grosza! 700 tysięcy otrzymają zawodnicy, 300 - sztab szkoleniowy i medyczny. Co więcej, związek dba o systematyczny rozwój siatkówki - z czasów, kiedy zaczynałam oglądać tą dyscyplinę, to jest rok 2006, pozostał w niej już chyba tylko (jeśli dobrze pamiętam) Paweł Zagumny, Michał Winiarski i Krzysztof Ignaczak, który wtedy był rezerwowym. Reszty zawodników już nie ma, a mimo to sukcesy nadal są. Udało się wychować kolejne pokolenie, być może jeszcze bardziej uzdolnione, które skutecznie ich zastąpiło. Co więcej, jakiś czas temu słyszałam plany związku o wybudowaniu sieci... wybaczcie, zapomniałam nazwy, ale chodziło o takie niewielkie obiekty treningowe czy też kluby, w którym mogliby grać przyszli siatkarze i siatkarki. Coś jak orliki, tyle ze z bardziej zorganizowanym treningiem wewnątrz. I tez miało być po jednym w prawie każdym rejonie kraju. Tyle, że na to pieniędzy - jak na wspomniane już orliki - nie wyłoży rząd. PZPS opłaci wszystko z własnych funduszy. Tak więc w przyszłości możemy mieć jeszcze więcej zdolnych zawodników i zawodniczek. Do tego świetny trener, który nimi zarządza - o Anastasim słyszę jak do tej pory same złote słowa, nie mogą się go nachwalić, zresztą już wyniki go bronią w 100%. I tak można by dalej wymieniać wszystkie te działania, głównie PZPS właśnie, które przyczyniły się do tego, że drużynę siatkarską mamy jaką mamy. Jakże inna historia od tej sióstr Radwańskich, a jednak coś je łączy...
I teraz przechodzimy do puenty dzisiejszego wywodu, a jest nim trzecie sportowe wydarzenie tego weekendu. Jest nim wiadomość pana Grzegorza "Endless Summer" Lato, że będzie ponownie kandydował na prezesa PZPNu. Wiadomo już do czego zmierzam? Ależ oczywiście... I teraz wracam do kwestii tego, co łączy historie polskich siatkarzy i sióstr Radwańskich, a czego nie ma w polskiej piłce nożnej. Są to sukcesy. Z analizy tych trzech jakże różnych opowieści można więc wysnuć odpowiedź na tytułowe pytanie, jak odnosić sukcesy w sporcie. Pierwszy przykład, a więc Radwańska, pokazuje, jakie cechy powinien mieć zawodnik, aby mieć wyniki, pokazuje, jak zajść na szczyt nawet bez jakiegokolwiek wsparcia. . Drugi przykład, czyli siatkówka, pokazuje, jak można zachęcić ludzi do dyscypliny, wspierać ich i pomagać w rozwoju, aby wychować drużynę wielu zdolnych zawodników. Trzeci przykład, czyli PZPN, pokazuje, jak pięknie można zmarnować niesamowite warunki do rozwoju dyscypliny. Przecież piłka nożna jest w Polsce na oczach całego kraju sportem pierwszoplanowym, wszyscy skupiają się przede wszystkim na niej, chcą ją rozwijać, chcą kształcić, rząd buduje orliki, prowadzi systemy wspierania młodych piłkarzy.... Jest sportem pierwszego wyboru dla 90% małych chłopców, którzy wychodząc na boisko przed szkołą nie grają w kosza czy siatę, ale właśnie kopią piłkę. Towarzyszy Polakom od najmłodszych lat. Na brak wsparcia nikt narzekać nie może. Ale niestety, tutaj sukcesów nie będzie, bo nasz wspaniały związek jest zainteresowany przede wszystkim napychaniem swoich kieszeni, a działacze nie przejmują się losami dyscypliny. Nie będę jednak zwalać tylko na nich, popatrzmy na większość graczy (oczywiście nie wszystkich). Nawet grający przeciętnie są przez media wychwalani pod niebiosa, traktowani jak gwiazdy, otrzymują znacznie za duże wynagrodzenia, zachowują się jak gwiazdy, i mają wrażenie, że to całe medialne uwielbienie i szum sę im należy jak psu miska, nawet, jeśli swoją gra zasłużyli na zupełnie odwrotne traktowanie.
A przecież przykłady, jak odnieść sukces, mają pod nosem - przykład dla związku, jak wspierać drużynę, wspomagać rozwój dyscypliny i przyczyniać się do sukcesów, wskazał im PZPS i siatkówka, przykład dla zawodników, jak ciężką pracą własną niezależnie od otoczenia wejść na szczyt, dala Radwańska. Co prawda Agnieszka ma to szczęście, że tenis jest sportem indywidualnym i
własnym samozaparciem i zdeterminowaniem może dojść do niesamowitych
wyników i nie musi liczyć na to, że gdzieś w tym 40-milionowym kraju
znajdzie się 10 innych osób, które dążą do sukcesu tak mocno jak ona, ale mimo wszystko gdyby piłkarze zaczęli tak samo się poświęcać dla wyników, na pewno zebrałaby się dużo bardziej utalentowana grupa. Tak, przykładów mamy wiele, bo nie jesteśmy wcale takim słabym narodem który nic tylko się leni i piwo chleje, na brak talentów też narzekać nie możemy - toż jest nas Polaków prawie 40 milionów, wiele dużo mniejszych krajów jakoś umie wychować sobie talenty - toż to Czarnogóra, która ma mniej mieszkańców niż Kraków, ma od nas większe szanse na awans na MŚ 2014! - a nie wierzę, że kiedyś ktoś naznaczył akurat tereny naszego kraju magiczną klątwą, która odbierała wszystkim urodzonym na jej terenie dzieciom zdolności kopania piłki. Po prostu trzeba umieć dobrze to sobie zorganizować. Na przykładzie siatkówki i tenisa widać, że można. Teraz tylko trzeba z tych przykładów skorzystać, a przez naszą mentalność - o to już gorzej.
To ja od końca: Laty, Lato, czy jak się go tam odmienia tak się odmienia, mam już dosyć i choć wciąż bliżej mi sercem do oglądania piłki nożnej, to większą przyjemność czerpię z oglądania Reprezentacji Polski w siatkówce niż w piłce nożnej (po co mam się załamywać meczem przegranym albo zremisowanym z jakimś średniakiem?).
OdpowiedzUsuńLigę Światową zaczęłam oglądać, gdy Polacy byli w grupie z Kanadą, Finlandią i Brazylią (jak źle mówię to przepraszam) i grali bodajże z brazylijczykami, to wtedy już bez pamięci popadłam chyba w siatkówkoszał :D. I - niestety - muszę uczciwie przyznać, że pierwszy raz tak podoba mi się jakiś sportowiec, konkretnie Michał Winiarski. :c To znaczy chyba powinnam się cieszyć że wreszcie ktoś mnie pociąga, no ale... Winiar? 29-latek? XD
Wimbledonu nie oglądałam bo średnio interesuję się tenisem, ale słuchałam relacji w internecie i nawet z niej pozostał mi ogromny niedosyt (jak i duma oczywiście).
Ja swoje zaangażowanie we wszystkie dyscypliny wyłożyłam już wcześniej, a tu chciałam bardziej się skupić na połączeniu tego wszystkiego w jakiś ogólny schemat dlaczego w jednych syscyplinach nam idie lepiej a innych gorzej. Ale potem sie zaczęłam zastanawiać, po co ja się tak produkuje skoro oprocz cb pewnie nikt inny sie nad tym nawet nie zatsanowi, o zmienieniu czegokolwiek juz nie wspomnę :(
UsuńLepsza jedna osoba niż osób brak :P Mi np. na moim blogu bardzo pasuje, że nie czyta mnie dużo osób.
Usuń