Jak dobrze, ze zaczęła się olimpiada. Dobrze, bo wszystkie turnieje, w
jakichkolwiek dyscyplinach, chociaż tak różne, jednak mają pewne cechy
wspólne, jednak są w pewien sposób podobne. Natomiast Olimpiada to coś
zupełnie innego. Olimpiada ma - przynajmniej w teorii - za sobą głębszą
ideę jednoczenia narodów poprzez sport, czystej rywalizacji i święta
każdego rodzaju zmagań sportowych. Olimpiada to po prostu show, wielkie
wydarzenie pełne blasku, światła jupiterów i innych fajerwerków, które
sprawia, ze choćby dane rozgrywki w ogóle nas nie interesowały, i tak
siedzimy przed telewizorami i patrzymy w nie jak zaczarowani, i nie
jesteśmy w stanie wyłączyć. Mnie to spotkało przede wszystkim podczas
ceremonii otwarcia, która była tak naprawdę w znacznej części
przedstawieniem o kulturze brytyjskiej i nie miała tak naprawdę wiele
wspólnego ze sportem, a jednak obserwowałam ją od początku do końca i
mimo ze w tym samym czasie miałam w internecie transmisje z innych, nie
sportowych wydarzeń, które tez chciałam obejrzeć, a do tego byłam trochę
zaspana o tak późnej porze, to jednak cały czas wgapiałam się w ekran
nie będąc w stanie wyłączyć - i wgapiałam się absolutnie zachwycona tym,
co widziałam. A kiedy zapłonął znicz olimpijski - swoją drogą, genialny
sposób na stworzenie go z tych małych łusek przeniesionych przez
wszystkie kraje - to autentycznie trzęsłam się z poruszenia. Emocje są
niesamowite, atmosfera jest niesamowita, bo to właśnie taki turniej.
Olbrzymie sportowe niespotykane show.
Dobrze, ze jest
olimpiada, bo można poznać lepiej dyscypliny, których na co dzień się
nie ogląda. Natłok sportowców i rozgrywek jest tak duży, ze już po
pierwszym dniu dałam sobie spokój z przeglądaniem na olimpijskiej
stronie planów wszystkich rozgrywek i skoncentrowałam się na startach
Polaków (bądź tym, co aktualnie dają w telewizji), ale już to sprawiło,
że doświadczyłam mnóstwa nowych dyscyplin. Wobec tego wiem już, jaki
kraj ma najlepsze florecistki, jakie są zasady punktacji w strzelectwie
albo co w judo oznacza "ippon". Pierwszy raz naprawdę zobaczyłam, jak
ludzie profesjonalnie grają w badmintona, tenis stołowy czy siatkówkę
plażową. I okazało się, ze w Chinach mam rówieśniczki, które pływają
szybciej niż ja biegam :). Mój światopogląd znacznie się poszerzył...
Dobrze,
ze jest olimpiada, bo możemy wreszcie przeanalizować po raz kolejny
nasze cechy narodowe. A mamy ich całkiem sporo. Bo my, Polacy, jesteśmy
już tacy, ze jak na nas nikt nie liczy i wcześniej o nas nie słyszano,
to akurat wtedy umiemy zaskoczyć. Jak zdobywczyni pierwszego i jak dotąd
jedynego medalu dla Polski, Sylwia Bogacka, o której wspomniano w
polskich mediach tyle, ze wystartuje, bo kto się w naszym kraju
interesuje strzelectwem? A tymczasem okazało się, ze długo prowadziła,
dopiero pod koniec oddając miejsce Chince. Ale srebro przywiozła.
Bo my, Polacy, jesteśmy już tacy, ze jak jednak trafi nam się jakiś prawdziwy talent (a nawet, jak trafi się przeciętny, ale wybijający się z polskich standardów), to potrafimy go zagłaskać na śmierć. Trochę ponad miesiąc po tym, jak udowadniałam, że część winy za porażkę naszych piłkarzy na Euro ponoszą media, które zaczęły wymagać od nich nie wiadomo czego i wywierać presję, która była ponad ich możliwości - robimy dokładnie to samo, wygadując bzdury, jakoby Agnieszka Radwańska nie tylko była faworytką, ale miała wręcz obowiązek przywieźć medal z Londynu. Efekt? Odpadnięcie w 1 rundzie. I naprawdę nie wierzę, żeby była aż taka słaba, żeby nie poradzić sobie z tenisistką, z którą do tej pory nie straciła nawet seta, więc albo olała olimpiadę i się nie przyłożyła do meczu (w co nie wierze, albo raczej nie chcę wierzyć), miała jakieś wewnętrzne dolegliwości (w stylu okres), albo właśnie nie wytrzymała presji. Cóż, tak to bywa, szkoda, że nie umiemy uczyć się na błędach.
Bo my, Polacy, jesteśmy już tacy, że jak już nasza medalowa nadzieja zawiedzie, to zamiast ją wesprzeć mentalnie i pokazać, że nadal jesteśmy przy niej, rozpoczynamy konkurs pt. "Kto gorzej dowali naszym". Z internetowych forów i portali sportowych dowiedziałam się już więc, że Agnieszka jest ofiarą, szmaciarą, pseudograjkiem, gra tylko dla pieniędzy, zagrała żenująco, przyniosła nam wstyd i hańbę, nadaje się tylko na paraolimpiadę, lepiej niech nie wraca do domu, etc, etc... i tak z setka wpisów. Co ciekawsze, obstawiam, że połowa tych co wieszają na niej psy nawet meczu nie oglądała, albo był to pierwszy mecz tenisa jaki śledzili od czterech lat, bo nawet ja, śledząca go może od pół roku, wiem, że tenis damski to gra gdzie co chwila którejś z zawodniczek zdarzają się takie "wpadki". A jeszcze ciekawsze jest to, że pewnie jeśli (tylko żeby nie zapeszyć) ewentualnie uda jej się zdobyć medal w deblu lub mikście, połowa z tych którzy plują na nią jadem nagle będzie ją wielbiła i wychwalała. Cóż, to chyba nasza najgorsza narodowa cecha, przynajmniej moim zdaniem. Nie słyszałam nigdy, żeby w jakimkolwiek innym kraju każda porażka narodowego reprezentanta wywoływała taki atak na niego. Ale tu jest Polska.
Bo my, Polacy, jesteśmy już tacy, że potrafimy nagle, z niczego, nagle masowo zainteresować się jakimś sportowcem, i równie masowo to zainteresowanie tracić. Właśnie z tego powodu mamy teraz taki najazd na Agnieszkę - pół narodu usłyszało w mediach o jej sukcesie na Wimbledonie, więc automatycznie zapisało sobie w myślach hasło "Jesteśmy dobrzy w tenisie" i teraz oczekiwała Bóg wie czego, nie sprawdziwszy wcześniej dokładnie, na przykład kogo Agnieszka musi pokonać, aby do tego medalu dojść - a nie był to byle kto, już od pierwszej rundy zresztą, czego efekty widzimy. I może nie pisałabym tego teraz (strasznie nie lubię wyzywać innych od pseudoznawców, kiedy sama siedzę w temacie od niedawna), jakby nie to, że jeszcze większe efekty tej manii na sukcesy odczuwają siatkarze. Na początku jeszcze podchodziłam do tego obojętnie - wiadomo, że w naszym kraju jednak panuje siatkarski boom i to już od paru lat - ale kiedy po sukcesie w LŚ zauważyłam, ze ilość choćby obrazków na Kwejku dotyczących siatkówki co najmniej się potroiła, już powoli odczuwałam, co się dzieje. A ostateczne potwierdzenie moich przypuszczeń nadeszło, kiedy właśnie na wspomnianym portalu ujrzałam obrazek głoszący ni mniej ni więcej "Stwierdzam medal w niedzielę, bo siatkarze". Pomijając już nawet wkurzający mnie tok myślenia "Jesteśmy dobrzy, wiec musimy zdobyć medal", który zgubił Radwańską, no to naprawdę... JAK KRÓTKO trzeba się interesować siatkówką, żeby nie wiedzieć, że aby zdobyć medal, trzeba rozegrać 8 meczów? Pomijając już ludzi, którzy po triumfie w LŚ twierdzili, że jesteśmy mistrzami świata (MŚ miały miejsce w 2010 i zajęliśmy w nich koło 8 miejsca, LŚ to zupełnie inny, dużo mniejszy rangą turniej). Wiem, że ocenianie kibiców w całym kraju na podstawie grupy "kwejkowiczów" to niezbyt dobry sposób, ale i tak dało mi to do zrozumienia, że mamy w Polsce nawet nie jestem pewna jak wielu ludzi, których wiedza na temat siatkówki ogranicza się do "Wygraliśmy LŚ, więc jesteśmy najlepsi, niepokonani i nikt nam nie podskoczy", czekający na złoto Igrzysk... Serio, chłopaki, lepiej wygrajcie to złoto, bo ja sama się boję zobaczyć gniew tych mas, kiedy pierwszy raz ktoś im wytłumaczy, że najważniejsza cechą charakterystyczną takiego czegoś zwanego "sportem" jest to, że nie zawsze faworyt wygrywa...
No ale co się w sumie dziwić tym ludziom? W końcu my Polacy jesteśmy też tacy, że jakiekolwiek zwycięstwo czy inny sukces spotyka nas niestety bardzo rzadko... Znamienne słowa mojego taty, odpowiedź na pytanie zadane 2 dnia igrzysk "A czy Polacy dziś już coś robili" - "Odpadali", niestety ukazują - mimo wszystko - dosyć słaby stan polskiego sportu... Prawda jest taka, że najprawdopodobniej wrócimy z tych igrzysk z jeszcze mniejszą liczbą medali niż z Pekinu, i dlatego każda taka indywidualna nadzieja, którą tracimy, w stylu Radwańskiej, tak boli... Ale może zamiast ciągle narzekać, przydałoby się coś z tym zrobić? Rozwój sportu i trening młodzieży w naszym kraju praktycznie nie istnieje, dlatego kiedy pojawi się jakiś utalentowany zawodnik, po prostu wyciskamy z niego co się da aż dopóki będzie w stanie startować (jeszcze lepiej było to widać w sportach zimowych na przykładach kiedyś Małysza, a teraz Kowalczyk), zamiast skorzystać z przykładu, żeby w przyszłości wypadać jeszcze lepiej. A przecież - co udowadniałam niedawno - przykłady mamy, może nie jakieś mnóstwo, ale jednak. I korzystać z nich mogą związki i zawodnicy wszystkich dyscyplin, nie tylko - jak to początkowo kierowałam - piłki nożnej. I może wtedy na olimpiadzie w, dajmy na to, 2024, zdobylibyśmy 2 razy tyle medali. Ale nie mam wątpliwości, że tak się nie stanie.
A dlaczego?
Bo my, Polacy, jesteśmy już tacy...
"miała jakieś wewnętrzne dolegliwości (w stylu okres)" - ahahahahah, padlam! :D to znaczy sie bardzo mozliwe ze miala, no ale... zreszta niewazne. :D
OdpowiedzUsuńja ogladam jak zaczarowana wszelkie sporty z pilka lub lotka (okazalo sie, ze wychodzac na dwor nie gram w badmintona, tylko w KOMETKE, LOL), a juz w ogole doglebnie sledze losy naszych siatkarzy. <3
aaaa i w ogole na 100% juz wiesz, ale Hiszpania odpadla po meczu z Hondurasem z rozgrywek. ah, kocham De Gea'e czy jak to sie tam odmienia... :D
Ja juz to od dawna wiedziałam o tej kometce, moja wuefistka mnie uświadomiła :D
OdpowiedzUsuńOfc ze wiem, chociaż szczerze akurat w de Gei nie widze nic nadzwyczajnego :P