Szukaj na tym blogu

sobota, 28 lipca 2012

Rozgrywki jak żadne inne...

Mecze eliminacyjne do europejskich pucharów. Niby to samo, niby też piłka nożna, niby po prostu międzynarodowe rozgrywki UEFA, a jednak nie do końca. Myślałam o tym wpisie już po pierwszych meczach 2 rundy, ale zdecydowałam się odczekać do rewanżów i teraz, kiedy już wiemy kto zagra w 3 rundzie kwalifikacji, wyłożę prosto i wyraźnie co o tym sądzę. A sądzę dużo, bo dla mnie mecze eliminacyjne europejskich pucharów od zawsze miały w sobie jakiś taki nietypowy klimat, sprawiający, że wydają się one czymś innym niż zwykłe rozgrywki. I to z kilku powodów:

1. Klub lokalny, kibice globalni. A przynajmniej krajowi. Wszyscy wiemy, że jest kilka cech charakterystycznych polskiej piłki ligowej: przepłacani piłkarze, częste rotacje trenerami, korupcja i kibice, dla których punktem honoru jest nienawiść do wrogiej ekipy. Ale w europejskich pucharach to się zmienia. To znaczy, najbardziej zapaleni są nadal tylko i wyłącznie za swoim klubem, ale większość kibiców jednak przyjmuje postawę "nie lubię tych i tych, ale w LE tez im życzę dobrze, niech Polska się jak najlepiej prezentuje na arenie międzynarodowej". A nawet ultrasi coraz częściej przymykają oko na nienawiść do krajowych rywali, bo pomijając obraz Polski jako takiej, to zawsze są punkty do rankingu, które mogą zadecydować o lepszym rozstawieniu także własnego klubu w przyszłości.

2. Baza klubów została zaktualizowana. Takie eliminacje to raj dla ludzi, dla których futbol jest całym życiem i chcą na jego temat wiedzieć jak najwięcej. W końcu... tak, wszyscy kochamy Ligę Mistrzów, zwłaszcza od fazy pucharowej, ale nie zmienia to faktu ze jej uczestnicy są tam co sezon i praktycznie recytujemy już ich składy z pamięci... Tymczasem eliminacje do niej, a także - a nawet bardziej - do LE, to wręcz setki zespołów, z których wiele z nich jest nowicjuszami, bo jak w 5-7 czołowych ligach wystawiających kluby do fazy grupowej LM, niespodzianki znajdą się może jedna, dwie, tak biorąc pod uwagę ligi 50 krajów, prawie zawsze trafią się jakieś zamieszania w czołówkach i nowi uczestnicy. Oczywiście nikt nie będzie zapamiętywał wszystkich uczestników eliminacji (o 10 miejsc w LM walczy 75 zespołów, o LE aż 174), ale nazwy rywali bądź potencjalnych rywali polskich klubów będzie znał już każdy, drużyny sprawiające sensacje i eliminujące faworytów tez zapadają w pamięć, a poza tym... zależy, ile kto wyniesie ze zwykłego przeglądania wyników z ciekawości. W końcu to jedyne rozgrywki, w których możesz łatwo się dowiedzieć, kto jest aktualnym mistrzem Austrii, jaki jest najlepszy zawodnik drugiej ekipy Łotwy albo jak się nazywa klub ze stolicy Macedonii. Albo gdzie do jasnej ******* leży Tałgykorgan :D

3. Piraci z Ekstraklasy - na krańcu świata. I tak oto płynnie przechodzimy do kolejnego podpunktu, brzmiącego mniej więcej tak: "Linie lotnicze Liga Europy, dziękujemy za skorzystanie z naszych usług i polecamy się na przyszłość. Może kolejna wycieczka za tydzień?" Chcemy tego czy nie chcemy, podróże niektórych polskich ekip w europucharach są najlepszym sposobem na nauczenie sie geografii, jako ze naczelny losowacz UEFY pan Infantino momentami deleguje nasze kluby w tak odległe zakątki kontynentu, ze do tej pory nie mieliśmy pojęcia o ich istnieniu. A najlepsze do tego są eliminacje, bo wtedy jeszcze te najbardziej egzotyczne drużyny nie zdążyły jeszcze odpaść. W tym sezonie oczywiście nagrodę w kategorii "Obieżyświat" otrzymuje Lech Poznań, który po podróży pod chińską granice i wycieczce do Azerbejdżanu ledwo co uwolnił się od kursu na Islandię, której reprezentant ostatecznie przegrał awans o jedna bramkę, ale i w przeszłości zdarzały się nam podobne podróże, sprawiające, ze podobnych rozgrywek nie sposób znaleźć.

4. Na bezrybiu i rak ryba... A w sezonie ogórkowym każdy mecz jest wyjątkowy. Oczywiście, że nie znajdę racjonalnych dowodów na czysto piłkarską wyższość eliminacji LE nad Ligą Mistrzów. Nikt nie znajdzie, bo wszyscy wiemy ze to mecze na dużo słabszym poziomie. Co z tego. Rozgrywane są w takim momencie roku, w którym nie ma żadnych innych meczy, poza sparingami, które nie są grane na poważnie. W takim momencie, kiedy po tygodniu bez jakichkolwiek spotkań wreszcie nadchodzi wtorek, wiemy że przez najbliższe 3 dni możemy usiąść przed telewizorem i obejrzeć, jak Śląsk meczy się z mistrzem Czarnogóry albo Legie frajersko tracącą zwycięstwo na Łotwie, i co jeszcze dziwniejsze, czuć ulgę z powodu oglądania spotkań tej, co by nie ukrywać, nie najwyższej klasy. Bo po pewnym czasie zawsze zaczyna się tęsknić za piłką w jakiejkolwiek postaci, nawet jeśli momentami ma się wrażenie, że ci ludzie na boisku tylko udają profesjonalnych piłkarzy i robią sobie jaja z tego, ze im wierzymy.

5. Futbolowe pamiętniki z wakacji. Taki wesoły aspekt, który co prawda nie jest czysto sportową cechą eliminacji, ale zawsze mi się właśnie z tymi rozgrywkami kojarzył. Fakt, że odbywają się one podczas wakacji, sprawia że oglądanie ich jest - przynajmniej dla mnie - czymś zupełnie innym od zwykłego śledzenia spotkań. Zwłaszcza w przypadku meczów odbywających się podczas wakacyjnych wyjazdów, a to po prostu dlatego, ze poza własnym domem ma się ograniczony dostęp do telewizji i internetu. To jedyne takie rozgrywki, podczas których ma miejsce skakanie po kanałach w małym telewizorku w pokoju hotelowym, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie ma gdzieś transmisji, szukanie hotspotów w okolicy, żeby chociaż w telefonie sprawdzić wyniki, latanie po wszystkich pubach w okolicy żeby sprawdzić czy może gdzieś można obejrzeć mecz, kupowanie w przyulicznych kioskach "Przeglądu sportowego", bo chociaż tam napisano o spotkaniu coś więcej... Takie właśnie zdarzenia przychodzą mi do głowy, kiedy myślę o meczach eliminacyjnych z przeszłości, a co więcej, niektóre mecze eliminacyjne z przeszłości to pierwsze o czym myślę, przy wspominaniu pewnych miejsc, gdzie byłam na wakacjach w poprzednich latach :). I to nadaje eliminacjom właśnie niepowtarzalnego charakteru.

6. That awkward moment when all Polish teams qualify to the next round... Ostatni już punkt tyczy się konkretnie tego sezonu. Bo pomijając wszystkie te cechy charakterystyczne, o których już wspomniałam, do tej pory przyzwyczajeni byliśmy jeszcze do jednego - że co roku przynajmniej jeden z naszych klubów uraczy nas niewątpliwą przyjemnością odpadnięcia w pierwszym meczu z jakąś potęgą pokroju słynnej już Levadii. Tymczasem w tym sezonie wszyscy wybałuszaliśmy oczy, kiedy cztery nasze zespoły były rozstawione w 2 rundzie, cztery nasze zespoły były nawet nie faworytami, co wręcz miały obowiązek awansować - i cztery nasze zespoły faktycznie awansowały. Takiej sytuacji nie było już od dawna i jest to być może znak, ze polskie występy w europejskich pucharach normalnieją - wygrywamy z tym, z kim mamy wygrywać i jesteśmy na dobrej drodze, by stać się regularnym uczestnikiem przynajmniej Ligi Europy. Bo nasze szanse na kolejną rundę, jeśli tylko nagle nie wrócimy - tfu, tfu, odpukać - do gry sprzed kilku sezonów, rysują się wcale obiecująco. Legia z austriackim Ried i Lech ze szwedzkim AIK powinni sobie poradzić, trochę słabiej wyglądają szanse Ruchu, ale Pilzno sprzedało kilku ważnych graczy, więc są podstawy, by wierzyć w niespodziankę, a Śląsk, jeśli przestanie ciągle kopać się w czoło i zacznie grać tak, jak potrafi, to szwedzki Helsingborg jest spokojnie do ogrania, a nawet jeśli - odpukać - się nie uda, to i tak wyląduje w playoffs do LE, więc jeszcze europejskiej podróży nie skończy. Innymi słowy, szykuje się pozytywne lato i obiecująca jesień, a do tego ciągle pniemy się w górę w rankingu UEFA - w aktualizowanym na żywo jesteśmy już na 18 pozycji i teraz, poza własną dobrą grą, jeśli tylko jest to zgodne ze sportową rywalizacją, trzymajmy kciuki za nie najlepsze występy w dalszych rozgrywkach ekip z Izraela, Szwajcarii, Danii i Austrii. Wyprzedzenie trzech z tych krajów jeszcze w tym sezonie oznaczałoby, ze latem 2014 do eliminacji LM przystąpią 2 polskie kluby. Ale nie zapeszajmy, po prostu patrzmy. I grajmy dalej tak, jak na uczestnika LE przystało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz