Dzisiaj zostanę w temacie tłumaczenia zawiłości pewnych nazw obowiązujących w futbolu, ale tym razem nawet zaprzeczę sama sobie. Jeszcze tydzień temu (i to niecały) twierdziłam, że jedyną bardziej mylącą nazwą niż Superpuchar, który nie jest super, jest Ekstraklasa, która jeszcze bardziej nie jest ekstra, tylko po to, żeby potem odwołać swoje słowa i stwierdzić, że po głębszym przemyśleniu Superpuchar jednak jest super. No to teraz, kiedy wszystkie ligi Europy wróciły, jedna kolejka wystarczyła, żeby uświadomić mi, że czas odwołać i drugą część swoich słów, tłumacząc, że tak naprawdę wszystkie nazwy są w pełni uzasadnione, bo Ekstraklasa też jest ekstra.
Tak, wszyscy wiemy skąd ta nazwa - jako że Polska jest jednym z tych nienormalnych krajów, gdzie słowa pierwsza czy trzecia liga wcale nie informują, który jest to w rzeczywistości poziom rozgrywek, używa się określenia "klasa rozrywkowa". A najwyższa z tych klas jest wyjątkowa, bo jest na ustach całej Polski. To jest to coś ekstra, czego nie mają inne klasy, dlatego jest to Ekstra-Klasa. Ale mi chodzi o coś zupełnie innego, o to potoczne znaczenie słowa "ekstra" równoznaczne z "super", "świetne" i tak dalej. I tu może się to wydawać mylące, no bo na pierwszy rzut oka - co jest świetnego w naszej rodzimej lidze ze szczytu? Narzekanie na nią jest przecież prowadzone w naszych mediach praktycznie z dnia na dzień, uczymy tego kolejne pokolenia i pewnie gdyby zawodnicy z polskich klubów poprawiała swoje umiejętności choćby o 1% za każdym razem, gdy ktoś na nich narzeka, już dawno podbilibyśmy Ligę Mistrzów. A jednak dokładnie w momencie, gdy to 16 klubów od Śląska i Legii po Piast i Pogoń rozegrały tylko ten jeden, pierwszy mecz sezonu, od razu zdałam sobie sprawę, że są rzeczy, które naprawdę są Ekstra w Ekstraklasie.
Ekstraklasa jest ekstra, bo jest nieprzewidywalna i tak, wiem że to strasznie oklepany tekst, ale jeśli ledwo sezon się zaczyna, tylko jeden mecz został rozegrany, a Pogoń ogrywa Zagłębie 4:0, to co ja mam powiedzieć? Ręka do góry, kto się takiego wyniku spodziewał. I proszę mi tu teraz nie ściemniać, bo przeglądałam wiele typów na pierwszą kolejkę i najbardziej "pro-pogoniowskie" (jeśli mogę użyć takiego słowa) typy brzmiały "remis, ale jednak z wskazaniem na Zagłębie". A jak ktoś naprawdę uważał, że jest szansa na taki wynik, to musi teraz mieć bardzo dużo pieniędzy od buków. Tymczasem właśnie takie coś się zdarzyło, a to był dopiero pierwszy mecz! Ciekawe, jakimi jeszcze takimi spotkaniami uraczy nas nasza liga - i po pierwszej kolejce, już nie mogę się doczekać, kiedy poznam odpowiedź na te pytanie.
Ekstraklasa jest też ekstra, bo jest zakręcona, a przynajmniej, delikatnie mówiąc, odmienna od standardowej europejskiej ligi (i nie chodzi mi tu o poziom sportowy, chociaż to, niestety, też prawda). Mam jednak na myśli bardziej dynamikę układu sił, który bardziej niż rozgrywki piłkarskie przypomina mi Formułę 1, gdzie w każdej przerwie między sezonami mechanicy zmieniają bolidy tak, że ich kolejność od najlepszych do najsłabszych nie ma już nic wspólnego z tą z poprzedniego sezonu. Tyle że przy klubach Ekstraklasy nie majstrują żadni mechanicy (transfery nie zmieniają aż tak obrazu drużyny, nie oszukujmy się), a mimo to układ sił praktycznie co roku jest inny. Dlatego takie wyniki, jak inauguracyjna porażka mistrza i wicemistrza czy zwycięstwo 4 bramkami beniaminka nikogo nie dziwią. Dlatego też wszelkie przedsezonowe typowania, który klub będzie walczył o co, są z góry skazane na porażkę - przypominam, że w zeszłym sezonie Lechia i Zagłębie były typowane do walki o europejskie puchary, Lech i Wisła były kandydatami do mistrza, a Podbeskidzie i Korona do bronienia się przed spadkiem - i teraz, jak ktoś nie pamięta, polecam wygooglanie tabeli końcowej i weryfikację tych zapowiedzi. Ale, co najdziwniejsze, teraz, kiedy już możliwości wyżej wymienionych klubów są oceniane na podstawie zeszłorocznego występu, wcale się nie zdziwię, że zamiast drugi raz tak samo, zaprezentują się dokładnie tak, jak właśnie przestano od nich oczekiwać. To po prostu totalnie pokręcona liga, w której wszystko dzieje się dokładnie na odwrót, niż się spodziewamy - co ma też swoje złe strony w postaci pojawiającego się czasami tak zwanego "mistrza z przypadku", ale poza tym jest multizabawnie i jeśli nie oglądasz dla emocji (które czasami są naprawdę duże) czy niespodzianek (których, jak już wyjaśniłam, jest bez liku), to po prostu dla śmiechu i rozrywki. No bo jak tu się nie uśmiechać, kiedy widzisz, że jakby ostatni mecz kolejki skończył się minutę wcześniej, to padałyby w niej tylko 2 wyniki - 2:1 i 4:0 :)
Ale przede wszystkim Ekstraklasa jest ekstra, bo jest nasza. I na potwierdzenie tego argumentu natychmiast przypomina mi się to uczucie, kiedy w zeszłym sezonie wracałam do domu z Łazienkowskiej z meczu Legia-Lech, oglądałam dokładnie swój świeżo kupiony, nowy szalik i stwierdziłam, że chociaż zawsze uważałam Barcelonę za mój najukochańszy klub, to jednak ona zawsze będzie dla mnie takim tworem gdzieś na drugim końcu Europy, i mimo że ten twór ma piękny stadion w pięknym mieście i przepięknie na nim gra, to jednak zawsze będzie to dla mnie taki nierealny ideał, który będę mogła podziwiać tylko przez telewizję, a nawet jak uda mi się wybrać kiedyś do Barcelony w wakacje i kupić ten wymarzony bilet na Camp Nou, to i tak będę tam zwykłą turystką, która nawet za bardzo dopingować nie będzie, bo poza hymnem klubu nie zna nawet żadnych przyśpiewek... A Legia? Legia może nie gra wybitnie, ma fatalny zarząd, potrafi seryjnie przegrywać wygrane mecze i frajersko tracić tytuły, które ma podane jak na talerzu... Tak, to prawda, potrafi być naprawdę wkurzająca, do ideału jej daleko. Ale jest moja, jest lokalna, jest klubem, którego duszę czuję, bo tą duszą jest Warszawa, miasto które kocham i w którym mieszkam od urodzenia. I mogę sobie wielbić Barcę przed telewizorem, nic w tym złego, jestem z nią bardzo związana. Ale całkiem prawdopodobne, że kiedy wreszcie pierwszy raz stanę na Camp Nou, podniosę szalik wysoko, a trybuny odśpiewają głośno El Cant Del Barça , choć powinno byc to największym przeżyciem, jakie mnie do tej pory spotka, to okaże się nagle, że to w ogóle nie to samo, co tego sierpniowego dnia, gdy pierwszy raz doświadczyłam, jak niesamowicie serce pulsuje, gdy cała Łazienkowska wiedziona przez Żyletę śpiewa Sen o Warszawie . A wszystko dlatego, że to po prostu nie moja rzeczywistość. Rozumiem kataloński ruch separatystyczny i wszystkie inne wartości społeczne, które stoją za Barçą, czuję je i popieram, ale nimi nie żyję, bo po prostu urodziłam się na drugim końcu kontynentu. Żyję Warszawą i dlatego legijna atmosfera stadionowa jest bliższa mojemu sercu niż ta barcelońska, która jest piękna, ale której częścią niestety nigdy nie będę.
I to samo właśnie można by powiedzieć o całej lidze, niezależnie od tego, jakie są twoje ukochane kluby, czy to polskie czy zagraniczne. Tak, Ekstraklasa jest słaba; jest mało zaawansowana technicznie, jej przedstawiciele kompromitują się w europejskich pucharach, piłkarzom czasami wręcz nie chce się grać, prezesi zmieniają trenerów jak rękawiczki, a spora część meczy jest bezsensowną kopaniną i jest po prostu żenująca. To prawda i tego nie zmienimy, ale w takim kraju się urodziliśmy i tak się składa, że jest to jedyna liga osadzona w naszych realiach, doświadczająca naszych problemów i naszych cech narodowych, zależna po części od naszej sytuacji polityczno-ekonomicznej i, co najważniejsze, z atmosferą, która jest nam najbliższa, a to dlatego, że to my ją tworzymy i my decydujemy o tym, jaka ma być, jakie kwestie poruszać, w jaki sposób oddziaływać na kibica - a że wszyscy żyjemy w tych samych realiach, to te zamysły rozumiemy i trafiają one dokładnie tam, gdzie miały, dając taki efekt, jaki miał być wywołany. Czyli najlepszy. I pewnie, że nadal możemy oglądać hity La Ligi i Premier League i narzekać, dlaczego na naszych boiskach tak nie grają - kto by tak nie robił, gdy porównania wypadają tak tragicznie. Ale gdy przychodzi co do czego, wędrujemy na stadion naszej lokalnej ekipy i niezależnie, czy to klub Ekstraklasy, I ligi czy okręgówki, stwierdzamy, że to jest właśnie nasza drużyna i to ją rozumiemy najlepiej. Bo jest nam najbliższa. I dlatego nie tylko sama Ekstraklasa, ale po prostu polskie rozgrywki ligowe, są naprawdę ekstra.
Podpisuję się łapami i nogami pod tym, co napisałaś o Legii, tylko Barcelonę zamienię na Real i nie powiem, że to mój ulubiony klub. ;D Mnie niedługo czeka podróż za Santiago Bernabeu i wyczuwam już, że to będzie coś zupełnie, ale to zupełnie innego niż atmosfera na Pepsi Arenie (w sumie to oczywiste)... Nie da się tego porównać, bo legioniści mogą się uczyć od hiszpańskich piłkarzy, ale kibice moim zdaniem bez problemu mogą podpatrzeć coś u nas (chociaż z tego co mi wiadomo, na przykład w Anglii za race i różne "wybryki" są surowe kary, także tu nie zawsze można; ale zbiórek pieniędzy na oprawy, głośnego dopingu przez 90 minut moim zdaniem brakuje). Być może zbytnio to wyolbrzymiam z powodu przyzwyczajenia do takiej atmosfery, jaka jest np. na stadionie Legii czy Lecha. Oglądanie meczu polskiej drużyny ze stadionu to co innego niż siedzenie przed TV albo komputerem. Mam nadzieję, że tak będzie i w przypadku Realu (w pozytywnym sensie). ;)
OdpowiedzUsuńWiedziałam ze zwrocisz na to szczególna uwagę :) No, życzę miłych przeżyć na Santiago, podzielimy sie wrażeniami bo ja za rok mam juz obiecane Camp Nou ^^, chociaż wlasnie kultura kibicowania jest tam zupełnie inna niz w Polsce, więc na pewno nie bedzie to to samo co na Łazienkowskiej (jakos tak do mnie nie przemawia to Pepsi :D). Moze troche nie w porządku jest porównywać to co sie dzieje na trybunach wlasnie przez to co powiedizalas, no i dla tego ze w telewizji wszytko wyglada mniej okazale, ale jednak wydaje mi się ze polskie oprawy i doping jest lepszy niż w tych zachodnich ligach.
Usuńa dzięki, tylko ja w sumie nawet nie wiem kiedy wyjeżdżam :D miałam obiecane, że jesień/zima 2012/2013, także w sumie jeszcze niepotrzebnie to mówiłam, ale jakoś tak mi odpowiadało do wpisu to (nie)porównanie i je walnęłam. :D
Usuń