Stwierdziłam, że muszę coś napisać. Chociaż naprawdę nie wiem już, co o tym wszystkim myśleć. Wszystko przez moją obsesję na punkcie szukania we wszystkim podobieństw i analogii w różnych rozgrywkach. A Olimpiada jest takim dziwnym turniejem, gdzie masz tyle dyscyplin naraz, że naprawdę ciężko, aby rezultaty we wszystkich z nich układały sie podobnie, przez co już w ogóle nie wiem, na czym się skupiać, jako że ostatni raz, kiedy wszystkie dyscypliny toczyły się mniej więcej tak samo, to czasy mojego ostatniego wpisu i wszystko nie tak, jak trzeba. Paradoksalnie następnego dnia po tym pojawiły się trzy medale, w tym dwa złote, czyli chyba najlepszy dzień dla Polski od początku Olimpiady. Nie wierzę co prawda oczywiście, że moje wypociny mają jakikolwiek wpływ na wyniki Polaków w Londynie, ale mimo wszystko uznałam, że chyba najwyższy czas znowu coś napisać, bo może to jednak przyniesie szczęście....
Przede wszystkim niech je przyniesie, o ironio, siatkarzom, jedynym, których chwaliłam ostatnio, którzy chyba postanowili pokazać, że wcale nie są tacy niesamowici za jakich ich wszyscy mamy, i kiedy cała grupa grała idealnie pod nich, otwierając im prostą drogę do pierwszego miejsca w grupie, oni jakimś cudem wtopili z (sic!) Australią, skazując się jednocześnie na ciężki ćwierćfinał z Rosjanami. Nie mam zielonego pojęcia, skąd ta nagła wpadka, nie oglądałam meczu (treningi na obozie), i pewnie ćwierćfinału z tego samego powodu rownież nie zobaczę, więc cieżko mi wypowiadać sie o formie polskich siatkarzy i szansach na wymarzony medal. Dlatego pozostaje mi życzyć powodzenia i pamiętać, że Polacy z reguły dużo gorzej spisują się jako faworyci, a lepiej, gdy nikt na nich nie stawia. Jeśli porażka z Australijczykami miała zdjąć z nich presję i spowodować lepszą grę przeciwko Rosji, to jestem w stanie się z nią pogodzić. Ale dajcie z siebie wszystko dzis wieczorem.
Ale to chyba cecha nie tylko siatkarzy, ale wszystkich Polaków, jako że chyba jedynym sportowcem startującym pod biało-czerwoną flagą, który był faworytem i faktycznie osiągnął sukces, był nasz złoty kulomiot Tomasz Majewski. Pozostali kandydaci do medali zawiedli, a krążki pozdobywali zawodnicy, po ktorych nikt się tego nie spodziewał. Idealnym przykładem na to jest wczorajsza czy tam przedwczorajsza konkurencja podnoszenia ciężarów, gdzie startowało dwóch naszych zawodników, Dołęga, typowany nawet do złota, i Bonk, po którym nie spodziewano się sukcesu. Medal zdobył ten drugi. Dlatego liczę na dużo szczęścia dla innych nieznanych mi jeszcze zawodników, po których nie spodziewamy się cudów. Na koniec, to ich w końcu pamiętamy najbardziej.
Nie mogłam też zapomnieć o mojej ukochanej piłce nożnej. Okazuje się bowiem, że ile razy bym sobie nie obiecywała, że już się nie będę przejmować losami polskich kopaczy, to ostatecznie co by się nie działo jest to dyscyplina poruszająca mnie najbardziej. A więc, jako że już wkrótce czekają nas rewanżowe spotkania 3 rundy eliminacji europejskich pucharów, mam też nadzieję, że moja radosna twórczość w jakiś sposób przyniesie trochę szczęścia Legii, żeby strzeliła tą głupią bramkę i chociaż ona jakoś się wydostała z tarapatów, w jakich cały polski futbol był po pierwszych meczach. Albo... może zaszaleję - liczę na szczęście dla wszystkich naszych klubów. W końcu Liverpool w 2005 miał tylko 45 minut na odrobienie 3 goli straty i dał radę, a nasze zespoły mają ich aż 90, to kto wie, może też się uda?....
Taaak, ja też w to nie wierzę. Ale z odrobiną szczęścia?... Taką trochę większą odrobiną.... Mniej więcej wielkości Jowisza... Kto wie, może tym razem to nasza pora? :)
Pod sam koniec przede wszystkim mam nadzieję na dużo szczęścia dla kibiców, którzy się wciąż tym wszystkim zajmują i śledzą regularnie wszystkie te nasze popisy. Ciężkie jest życie Polaka, zarówno sportowca jak i widza, bo nasz kraj normalny nie jest i nigdy nie był. Ale kto wie, może chociaż tym razem wyproszę wystarczającą ilość szczęścia, żeby móc w wakacje obejrzeć wiadomości i po prostu się uśmiechnąć. A jak i to nie zadziała, to po prostu życzę takich wakacji, żeby uśmiech został na twarzy nawet jeśli Śląsk, Ruch, Lech i Legia nagle na oczach całej Europy zaczną grać w "kto lepiej udaje Cracovię". To tyle ode mnie, chyba jakoś zapełniłam limit na jednorazowy wpis. Kto wie, może to jednak przyniesie szczęście...
Ruch się skompromitował, Lech nie awansował, Śląsk pokopie w Lidze Europy, jedynie Legia nie była bardzo zła. Siatkarze odpadli, zbieramy same brązowe medale, zajmujemy często 4 miejsca... taaa.
OdpowiedzUsuń