Szukaj na tym blogu

piątek, 3 sierpnia 2012

Jeśli wszystko idzie nie tak jak trzeba, to wiesz, ze jesteś w Polsce

W kraju, w którym żałujesz, że masz dostęp do internetu. Otóż pojechałam sobie na obóz. Taneczny, jeśli ma to jakiekolwiek znaczenie. No i przez ostatni tydzień przed wyjazdem zastanawiałam sie tylko nad tym, czy na miejscu będę miała dostęp do wi-fi, żeby sprawdzać wyniki olimpiady i innych rozgrywek. Okazało sie, ze owszem jest, ale tylko w recepcji, no więc natychmiast stała sie ona najczęściej odwiedzanym przeze mnie miejscem w wolnym czasie. I teraz zastanawiam sie, czy nadal to robic, bo jak mam dalej dostawać takie wieści, to chyba wolę zaszyć sie na jakimś odludziu przynajmniej do rozpoczęcia sezonu klubowego.

Do wieści z igrzysk już się przyzwyczaiłam - powoli godzę się z myślą, że pewnie nasza zdobycz z Londynu będzie równa może połowie tej pekińskiej. Chociaż można dostać szału, widząc na zmianę miejsca czwarte z ostatnimi, jak nasi pływacy. Albo wyniki półfinałowe które dawałyby medal i dużo gorsze rezultaty już w finałach, jak nasi szanowni kajakarze. Albo przegrywanie meczów tuż przed strefą medalową, i to jednym punktem - jak badmintonowy mikst. Albo zawodników gadających miesiąc o medalu, a potem odpadających w pierwszej potyczce - jak szermierze. Albo granie dużo lepiej przed igrzyskami niż na igrzyskach - przepraszam, pani Radwańska, wiem że ostatnio pani broniłam, ale no bez przesady, debla mogę wybaczyć bo Amerykanki są najlepszą parą świata, ale mikst? Stosur kompletnie nieumiejąca grać na trawie i Hewitt, który dobrze grał dawno temu? No naprawdę, to już chyba jakieś jaja są... Zaraz popisy zaczną lekkoatleci i jak jeszcze niedawno czekałam na to, powtarzając w głowie kilka nazwisk, w związku z którymi liczyłam na medal, tak teraz nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć, jak zakończą zmagania. Żeby nie było - wcale nie mam do zawodników pretensji o osiągane przez nich wyniki. Wierzę w to, że walczyli na 100% swoich możliwości (może z wyjątkiem Radwańskiej, której nie mam pojęcia jaki wirus nagle odebrał umiejętności, no bo raz można przegrać, zwłaszcza po wyrównanym spotkaniu, ale trzy razy?), a że po prostu są za słabi? Taki kraj. W końcu są jeszcze słabsi zawodnicy, którzy startują mimo braku jakichkolwiek szans, i to jest dobre, bo nie wszyscy mogą wygrywać, ktoś musi zajmować te ostatnie miejsca, a przecież igrzyska w zamyśle były turniejem, gdzie "nie liczy sie zwycięstwo, ale walka". No więc doceniam walkę, ale naprawdę... już tydzień mamy igrzyska i nadal to jedno srebro z pierwszego dnia? No można się wkurzyć...

Zwłaszcza że do poziomu polskich olimpijczyków dostosowali się nasi cudowni piłkarze :/. Jak jeszcze niedawno ich występy komentowałam znanym z internetu "that awkward moment when...", nie mogąc uwierzyć, że tak dobrze nam idzie, tak teraz jedyne co mogę powiedzieć na ten temat, żeby zachować styl, to wzięte z internetowych memów "Aaaaaaand it's gone". Oczywiście to było zbyt piękne, żeby było prawdziwe, a ja jak głupia znowu dałam się nabrać, że może wreszcie wychodzimy z dołka, że może coś się wreszcie odmieni. Tymczasem to coś ze Wrocławia dostaje 3:0 z jakimś klubem ze Szwecji, to coś z Poznania dostaje 3:0 z jakimś klubem ze Szwecji i nawet Legia, którą tylko przez osobiste powiązania nie nazywam "czymś z Warszawy", też przegrywa z Austriakami, których powinna roznieść w pył. Ich szczęście, że niezbyt wysoko i z bramką na wyjeździe, to zwykłe 1:0 na Łazienkowskiej i jest 4 runda, ale i tak zdecydowanie jest to poziom, który... hmmm... jako że ostatnio krytykowałam bezustanne jeżdżenie po "swoich", jedyne co powiem to "rozczarowujący", zwłaszcza że korzystny wynik w rewanżu wcale nie jest pewny. W sumie chyba tylko Ruchowi wybaczam porażkę, bo chociaż szanse na dalszy awans wyglądają beznadziejnie, to wszyscy od początku wiedzieliśmy, że Viktoria jest rywalem ze zdecydowanie wyższej półki i jakikolwiek korzystny rezultat chorzowian byłby sensacją. Pozostałe kluby zaprezentowały nam to, co polskie drużyny robią najlepiej - odpadanie tam, gdzie absolutnie nie powinny. No dobra, okej, nie odpadanie a przegrywanie, jeszcze nie było rewanżów więc może nie będę zapeszać. Co nie zmienia faktu, że jakiekolwiek szanse dalszej gry ma chyba tylko Legia i Śląsk, który nawet po odpadnieciu z eliminacji LM przechodzi do playoffs LE. Chociaż z taką grą to ja ich w ogóle tam nie widzę, więc ogólnie rzecz biorąc... Chyba sobie nie pooglądamy Ligi Europy w Polsce w tym roku.

Po tym wszystkim naprawdę zastanawiam się, po co ja sprawdzam ciągle ten internet w wolnym czasie, zamiast się totalnie odciąć od wszystkiego i udawać że sportowy świat też ma wakacje. W końcu jeśli takie tragedie nas spotykają, a jestem tu dopiero drugi dzień, to ja się naprawdę boję, co będzie, jak wrócę, czy biało-czerwone barwy będą jeszcze w ogóle istnieć. I wtedy na ratunek przychodzą mi ci sami ludzie, co zazwyczaj, kiedy tracę wiarę w nasz kraj, którzy stanowią swoisty ewenement w tym paśmie porażek i zaczynam się zastanawiać, jak oni się uchowali w tym kraju. Bartek Kurek, Zbyszek Bartman, Michał Winiarski, Piotrek Nowakowski, Marcin Możdżonek, Łukasz Żygadło, Krzysiek Ignaczak, Paweł Zagumny, Kuba Jarosz, Michał Kubiak i Michał Ruciak. I do kompletu honorowy gość naszego państwa Andrea Anastasi. Siatkarze. Naprawdę w tej chwili zaczyna mnie to zastanawiać. Jakim cudem cały nasz kraj przeżywa porażkę za porażką, a oni kolejnym trzysetowym zwycięstwem (bynajmniej nie nad ogórkami, Argentyna jest w światowej dziesiątce) udowadniają, że porażka z Bułgarią była tylko wypadkiem przy pracy i nadal są na prostej drodze ku jednemu z najefektowniejszych złotych medali na całych igrzyskach? Okej, okej, to pierwszy i ostatni raz kiedy używam takiego określenia, sama mówiłam, że tego nie lubię. Do medalu - jakiegokolwiek - jeszcze daleka droga pełna wielu trudnych spotkań i nic nie jest pewne. Ale naprawdę potrzebuję pocieszenia po tych wszystkich porażkach. No bo kogo my mamy poza nimi? Jasne, są żeglarze i windsurferzy, którzy trzymają sie na razie w czołówce (swoją drogą - wielkie brawa dla Zosi Klepackiej za wygranie dwóch etapów, tak rzadko mamy okazję cieszyć sie z jakichkolwiek zwycięstw...), no ale po takich doświadczeniach już się boję, że w ostatnim etapie spadną na czwarte miejsce albo coś, tyle razy tak się działo... To samo wspomnieni już lekkoatleci, którzy niekoniecznie przekonują mnie, że na pewno zdobędą... a choćby i te 3 medale już będą czymś, przynajmniej dla mnie. A siatkarze tak. Siatkarze mają coś, co sprawia że im ufam. Coś, co mówi mi "Oni są w tej chwili znakomici, nie wiem czy zdobędą złoto, ale na pewno na nie zasługują". I to mnie właśnie dziwi. Bo w końcu my, Polacy, nieczęsto możemy podziwiać taką moc, taką pewność, że to jest nasz czas i możemy wszystko. I pewnie stąd ten nagły fenomen siatkówki, która z po prostu jednej z "weselszych" dyscyplin, w której możemy oglądać lepsze wyniki niż w tej nieszczęsnej nożnej (była przecież jeszcze choćby ręczna, siata kobiet, skoki narciarskie etc...), urosła do miana zwycięskiego wyjątku w świecie pełnym rozczarowań. A przecież każdy chce przeżywać zwycięstwa, choćby w jednej dyscyplinie na 20...

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja generalnie nie przepadam za IO bo zawsze mamy słaby bilans medali (lubię po prostu oglądać niektóre dyscypliny), chociaż nawet jeśli to wtedy nie czuję rozczarowania ale zażenowanie :/. Fakt, siatkarzami się można podratować, ale reszta - masakra... Jedyne za kogo jeszcze w ogóle trzymałam kciuki to był Korzeniowski i potem Czerniak, ale wyszłam na tym źle...
    A co do LE to mi się szkoda wypowiadać, naprawdę... Słaby tydzień...

    OdpowiedzUsuń