Czyli zaczął się sezon tam, gdzie najbardziej na to czekałam - w Hiszpanii, zaczęła go więc również moja ukochana Barça. Oba mecze oczywiście widziałam, no bo głupio tak nie obejrzeć inauguracji, a już nie obejrzeć GD to jak grzech śmiertelny, toteż mimo braku komputera i telewizji (takie uroki wakacyjnych wyjazdów) udało mi się odpalić zacinający się stream internetowy na malutkim ekraniku iPoda - co jednak oznacza, że jeszcze przy przymusowym oglądaniu połowy meczu bez komentarza (ze względu na późną porę i towarzyszy wakacji chcących spać) - niekoniecznie mogłam odróżniać na przykład niektórych zawodników od siebie, bo numery na koszulkach w tej jakości nie były zbyt widoczne. Tak więc mogę być w niektórych kwestiach trochę niedoinformowana. To takie małe zastrzeżenie ode mnie, tymczasem jednak oczywiście mecz - jak każde inne spotkanie Realu z Barceloną - wywołał u mnie huragan przemyśleń, którymi zamierzam się teraz podzielić.
Wniosek numer jeden jest taki, że nic się w zeszłym sezonie jednak nie zmieniło. Mimo tego wszystkiego, co się działo pod koniec zeszłego sezonu, utraty mistrzostwa, odejścia Guardioli i reszty zamieszania wokół niej, Barcelona nadal jest taka sama i nadal gra swoje. A klasyki nadal wyglądają tak, jak zdążyłam się do tego przyzwyczaić, to znaczy Barca podaje, podaje, podaje... (godzinę pózniej) podaje, podaje i tak kombinuje, Real jej przeszkadza i raz na jakiś czas wyprowadza kontry, z tych kontr oczywiście coś wbije, bo jednak swój poziom prezentują, ale generalnie Barca dominuje na boisku i zawsze wbija więcej albo przynajmniej tyle samo (a wtedy z reguły ostatecznie okazuje się to im opłacać). W zeszłym sezonie tak wyglądała wiekszość klasyków, poza dwoma - i to dwoma ostatnimi, remisem w CdR na Camp Nou i ostatnim spotkaniem ligowym. W tych dwóch spotkaniach Real walczył z Barcą jak równy z równym, co było zresztą widać po wyniku - jedno zwycięstwo i jeden remis, ale taki, gdzie do ostatnich minut żarłam paznokcie powtarzając "no kończ to, panie sędzio, bo oni naprawdę zaraz coś wbiją...". A że były to akurat dwa ostatnie GD, zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy nie szykuje nam się jakaś zmiana tendencji w klasykach. Jednak nie. Jednak w tym meczu wszystko było po staremu, włącznie z wynikiem - i chyba nie muszę mówić, że jest to dla mnie wielka ulga :)
A to oznacza również, że wbrew temu co było - który to już raz? - wieszczone, nie zmieniła się i Barca. Pogłoski o tym, że to "koniec ery wielkiej Barcelony" i że od tej pory zacznie się jej spektakularny upadek, aż w końcu wyląduje na dnie obok innych przeciętnych hiszpańskich klubów, w samym tylko zeszłym sezonie słyszałam chyba po każdym jej przegranym meczu i za każdym razem udowadniała ona, żeby się nie spieszyć się z proroctwami. Ale tak słabego okresu, jak tydzień, w którym odpadła z LM i straciła szanse na obronę mistrzostwa, Blaugrana za czasów Guardioli jeszcze nie miała, a kiedy ten jeszcze odszedł... Wydawało się, że jeśli ta epoka nie skończy się teraz, to nie skończy się już nigdy. Tymczasem okazało się, dokładnie to, co ludzie głębiej znający sytuację Barcy już wiedzieli - że zmiana Guardioli na Vilanovę to jak żadna zmiana. I to, jak Duma Katalonii zaprezentowała się podczas El Clásico, potwierdza, że nie zmieniła się również drużyna. Niekoniecznie oznacza to kolejny debiut na ławce trenerskiej ze zdobyciem 6 trofeów w jednym roku, nie łudźmy się, takie rzeczy nie zdarzają się co chwila. Ale na pewno nie oznacza to też spektakularnego upadku ze szczytu i przekazania palmy pierwszeństwa największemu rywalowi. Jeśli po tym meczu mogę czegoś być pewna, to tego, że Barca na pewno podejmie walkę, postara się udowodnić, że umie przedłużyć swoją hegemonię, jak to niektóre media określały. Czy jej się uda, to już inna sprawa - w końcu to jest sport, a jego bodaj najważniejszą cechą są niespodzianki i nieprzewidywalność. Ale na pewno nie odpuści.
Inną kwestią tutaj jest jednak forma Realu, która - co by nie mówić - nie błyszczy, a przynajmniej nie tak, jak jeszcze przed okresem przygotowawczym. Jak już wspomniałam, w ostatnich dwóch GD zeszłego sezonu "Królewscy" naprawdę zaimponowali formą i pokazali, że mogą powalczyć z Barcą jak równy z równym, tymczasem ich występ kilka dni temu na Camp Nou był zdecydowanie poniżej ich możliwości, przeprowadzili tylko kilka składnych akcji, gole strzelili w sytuacjach, które nie wynikały z przewagi na boisku - główka po rzucie rożnym to akcja, która chyba najczęściej służyła do rozstrzygania wyników wbrew sytuacji na boisku, statystykom, dominacji itp. O drugiej bramce chyba nie muszę się wypowiadać, nawet kluby Ekstraklasy wykorzystałyby taki błąd bramkarza. (chwila zastanowienia...) Okej, może niektóre kluby Ekstraklasy nie umiałyby wykorzystać nawet takiej sytuacji :D. Ale taki klub, jak Real Madryt, to zupełnie inna półka, więc może skończę te bezsensowne porównania i wrócę do tematu. W każdym razie obecna forma Realu może ich fanom zostawiać wiele do życzenia, gra niektórych zawodników jest wyraźnie poniżej ich przeciętnego poziomu (kiedy to akurat Ronaldo strzelił po tym rożnym, uznałam to za największe jaja ever - wcześniej nie za bardzo zauważyłam, że w ogóle gra w tym meczu), a najważniejsze jest to, że nie jest to - jak to bywało kiedyś - zaprezentowanie się słabiej niż zwykle tylko podczas El Clásico, z powodów psychicznych. Taką samą formę zaprezentował bowiem w meczu ligowym z Valencią, jednocześnie pozwalając Barcy już od pierwszej kolejki zdobyć przewagę nad głównym rywalem do tytułu. Teraz głównym wyznacznikiem będzie tu mecz Barcy z trzecią siłą Hiszpanii, który pokaże, jaka jest różnica między formą Katalończyków i ich odwiecznych rywali. Zwłaszcza że terminarz przysłużył się, umieszczając oba te spotkania dość blisko siebie, przez co formy raczej nie zdąży stracić Valencia. Chodzi mi o to, że z reguły problemem innych hiszpańskich ekip poza czołową dwójką jest nieregularność formy, przez którą nawet jeśli zagrają jak równy z równym z Barcą lub Realem, to kilka tygodni pózniej przegrają z kandydatem do spadku i tak oto powstaje luka punktowa między drugim a trzecim miejscem w tabeli końcowej. Efektem ubocznym tej sytuacji jest to, że na mistrzostwo ma wpływ terminarz, bo jest różnica, jeśli jeden klub z wielkiej dwójki zagra na przykład z Valencią w okresie jej szczytowej formy (wtedy najczęściej kończy się remisem), a drugi - najniższej (wtedy nikogo nie zdziwi nawet 5:0). Tym razem oba spotkania są tak blisko siebie, że forma Los Che nie powinna ulec zmianie, co pokaże nam, czy to ekipa z Walencji postara się walczyć na równym poziomie z obydwoma gigantami, czy też faktycznie Real ma się obecnie dużo słabiej, niż zazwyczaj.
Na oddzielny akapit zasługuje jednak postawa niektórych fanów Realu, ktorych nigdy nie można zadowolić, i tak będą przekonani, że cały świat naokoło nich istnieje tylko po to, aby wspierać Barcelonę. Zanim jednak się wypowiem - tak, zdaję sobie sprawę, że znaczna część madritistów to normalni kibice, którzy nie awanturują się co chwila, niestety jednak, ta część psychicznych fanów, która co chwila robi napinki, jest najgłośniejsza i to o nich będzie teraz mój komentarz. Pierwszy mecz o Superpuchar Hiszpanii był bowiem powodem do cudu niesamowitego w naszym kraju - chyba pierwszego GD jakie pamiętam, które było transmitowane w TVP i nie komentowane przez Szpakowskiego! W normalnym świecie - powód do niesamowitej radości. A że zamiast Szpaka miejsce przed mikrofonem zajął uznawany przez wielu za najlepszego komentatora TVP Jacek Laskowski - to już nawet nie radość, to po prostu cud, czyż nie? No więc jednak nie, okazuje się, że kto by nie komentował meczu, i tak pózniej internet jest pełen komentarzy sfrustrowanych madritistów narzekających, jak ta TVP może zatrudniać tak nieprofesjonalnych komentatorów, którzy w tak otwarty sposób sprzyjają Barcelonie... Nawet jeśli (pamiętam kiedyś taką sytuację) ten straszny komentator, co to tak po nim słychać, że kibicuje Barcy, w rzeczywistości kiedyś otwarcie się przyznał do bycia fanem Realu. No ale do niektórych nie trafia, że jeśli Barcelona dominuje i prowadzi grę, a Real głównie jej przeszkadza, nie prowadząc żadnych akcji, to jak komentator mówi, że Barcelona dominuje i prowadzi grę, a Real głównie jej przeszkadza, nie prowadząc żadnych akcji, to opisuje sytuację na boisku, a nie sprzyja Katalończykom. Ciekawe, że jak Real wygrywał, to wtedy jakoś komentarz był okej... Ale widocznie według niektórych jak Real dominuje, to trzeba się nim zachwycać, ale już choćby wspomnienie faktu, że na boisku dominuje Barca, jest nieprofesjonalnei stronnicze, i powinno się umniejszać jej grę twierdząc, że to wszystko fart? No bo na poważnie - w pierwszej połowie, nie przypominam sobie jakiegoś choćby strzału na bramkę Valdesa, to jak można tu się czegokolwiek czepiać?
Okazuje się, że jednak można. A oczywiście czego najlepiej sie przyczepić, jak nie pracy sędziów? Tak więc jak i we wszystkich poprzednich GD (poza tym jednym wygranym przez Real, znowu znamienne... przypadek?), tak i tu mieliśmy mecz pełen kontrowersji dotyczących pracy sędziów. No więc gwoli wyjaśnień:
- Karny na Inieście był ewidentny, nie ma co się nawet kłócić
- Obie kontrowersyjne sytuacje z Alexisem są już mniej jasne, ale za drugi faul też spokojnie można by podyktować jedenastkę, a i w pierwszej też jakby jakiś aptekarz wskazał wapno, to by się wybronił
- Bramka Pedro nie była z żadnego spalonego - w momencie podania był on w linii z obrońcą, stopy miał dalej od bramki, a nawet jeśli ktoś będzie się czepiał, że głowa mu wystawała poza linię (powtórki z kamery były nieco z boku, więc nie jestem w stanie tego dokładnie ocenić, ale nie wykluczam, że mogło tak być), to istnieje przepis o preferowaniu gry ofensywnej mówiący, że tak minimalnych spalonych się nie gwiżdże (do którego zresztą i niektorzy madritiści się odwoływali, kiedy to Real strzelał gole w takich sytuacjach). Poza tym nie popadajmy w przesadę, sędzia musi podjąć decyzję o spalonym na podstawie ułamka sekundy podania i obserwując graczy w ruchu, więc jesli nawet po obejrzeniu wszelkiego rodzaju powtórek telewizyjnych i stopklatek nie możemy jednoznacznie zdecydować, czy był spalony czy nie, to co dopiero on? No bez przesady, naprawdę...
- Jeszcze krótki komentarz w kwestii kartek - nawet pomijając zamieszanie z pierwszym żółtkiem dla Albiola, które okazało się być żółtkiem dla Alonso, to zaliczył on jeszcze przed przerwą dwa faule na kartkę, więc dodając do tego jeszcze to jedno żółtko, które faktycznie sędzia mu pokazał po przerwie, zdecydowanie powinien wylecieć z boiska, a wtedy gra byłaby zupełnie inna. Żeby jednak nie było, ze szukam błędów tylko po stronie przeciwnika, przyznaję, że Alexis i Busquets przesadzili z turlaniem się po faulach i może jakiś kartonik ostrzegawczy trochę by im przemówił, bo zaczynam mieć tego faktycznie dość.
W każdym razie co by nie sądzić o pracy arbitrów, w sumie nie za bardzo byłoby się o co czepiać, jakby nie to, że to jest dwumecz, więc nie liczy się tylko to, kto wygrał (tutaj i tak wynik jest zasłużony), ale też jaką ma zaliczkę przed rewanżem, więc jeden gol w tą czy w tamtą naprawdę robi różnice...
Ale o to Barca powinna mieć pretensje nie do sędziego (zresztą nie zauważyłam, żeby je zgłaszała, jej kibice też nie), tylko do swojego bramkarza. Tak, tak, zgadliście, oczywiście kwestię bramki ustalającej wynik meczu również musiałam poruszyć, bo po prostu takie błędy nie powinny się pojawiać w meczach na takim poziomie. Chociaż... (krótka retrospekcja na zeszłosezonowe ligowe 3:1 na Bernabeu)... jednak się pojawiają i za każdym razem boję się , że kiedyś to się Barcy odbije czkawką, no bo ile mogą koledzy z pola na każdy błąd w bramce Valdesa reagować strzeleniem trzech kolejnych goli? Z jednej strony rozumiem katalońskiego golkipera, no bo cieżko utrzymać koncentrację przez cały mecz, gdy trzeba się wykazywać praktycznie przez jego 10%, bo resztę czasu gry przeciwnicy tylko się bronią. Z drugiej strony, właśnie ta umiejętność jest cechą najlepszych - może to porównanie nie na miejscu, ale Casillas był w podobnej sytuacji na Euro i jakoś dał radę - co oznacza, że Valdes jednym z najlepszych jednak nie jest, skoro mu się takie wpadki zdarzają. Pytanie, dlaczego taki klub jak Barca nie ma lepszego bramkarza - czy dlatego, że ją na takiego nie stać, czy dlatego, że lepszego, przynajmniej jej zdaniem, nie potrzebuje (w końcu okej, może i Valdes robi błędy, ale chyba tylko jeden klub na świecie daje mu okazję je popełniać, to czy warto zmieniać bramkarza na cztery mecze w sezonie?). No i najważniejsze w kontekście obecnym - czy takie błędy nie okażą się zgubne w kontekście rewanżu.
PS O meczach eliminacyjnych polskich klubów w LE, które odbyły sie tego samego dnia, wypowiem się po odbyciu się rewanżów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz