Szukaj na tym blogu

czwartek, 16 sierpnia 2012

Dlaczego Superpuchar jest super

Ale zanim zajmę się tym tematem, krótka dygresja. Wszystko dlatego, że zamierzałam opublikować cały osobny wpis o zakończeniu Igrzysk Olimpijskich, ale po podstawowym rozplanowaniu go w głowie okazało się, że właściwie nie mam pomysłu, co bym miała w nim napisać. Nie wiem, może to przez słabe wyniki Polaków, zwłaszcza że tenisiści i siatkarze zawiedli, a piłka nożna na Igrzyskach to nie jest prawdziwa piłka nożna, a więc w moich ulubionych dyscyplinach było dość mało do oglądania. A może po prostu dlatego, że przez większość Igrzysk byłam na obozie i jeśli uznajemy taniec za sport, to był on przez te dwa tygodnia dyscypliną która odciskała się na moim życiu jeszcze bardziej, niż zrobiła to piłka nożna podczas Euro, więc moja wiedza o wydarzeniach na olimpiadzie ograniczała się do czytanych na szybko w wolnych chwilach informacjach poprzez wi-fi w internecie - bo na żywo udało mi się obejrzeć jedynie półtora meczu siatkówki, trzy gemy z meczu mikstowego Radwańskiej i końcówkę konkursu pchnięcia kulą, taki był wspaniały dostęp do telewizji - w każdym razie jakimś sposobem te igrzyska przeszły gdzieś obok mnie, nie odznaczając się jakoś szczególnie na moim życiu. Ale to chyba ten obóz, bo przez te cztery dni, kiedy byłam jeszcze w domu, okupowałam miejsce przed telewizorem praktycznie od rana do nocy, przełączając się z TVP na Eurosport i z powrotem i poznając nowe dyscypliny i ogromnie mi się to podobało, o czym zresztą już pisałam. Dlatego za cztery lata będę musiała, nauczona doświadczeniem, zarezerwować sobie odpowiedni okres, żeby całego go spędzić na śledzeniu sportowego święta, a tymczasem po prostu upewnię się, że wiem o wszystkich ważnych wydarzeniach z Londynu i zacznę się skupiać na tym, co dopiero ma się wydarzyć.

A tego akurat jest dużo, bo kiedy my skupialiśmy się - zależnie od osoby - na niszowych, na co dzień nie oglądanych dyscyplinach sportu bądź po prostu własnych wakacjach, to tymczasem borem lasem nadeszła połowa sierpnia, a to oznacza, że faktycznie nadchodzi pełnia europejskiego sezonu klubowego w naszej ukochanej piłce nożnej, a wraz z nią - rozpoczynające wszystko spotkania o Superpuchar, i to na nich chciałabym dzisiaj się skupić. A to może oznaczać dość luźne rozważania, bo moje pierwsze skojarzenie na słowo "Superpuchar" to rozważania sprzed jakiegoś czasu na temat niewłaściwie nadanych i wprowadzających w błąd nazw, czyli takich sprzecznych z ich znaczeniem. No, jak na przykład "pierogi ruskie", które są w 100% polskie, nie mają w sobie nic ruskiego i Rosji nigdy na oczy nie widziały :). To wtedy stwierdziłam, że najbardziej mylącą nazwą jest właśnie "Superpuchar", no bo co sugeruje taka nazwa? Że okej, puchar to puchar, to zwykły puchar, ale Super-puchar - ooo, to dopiero jest coś! Tymczasem Superpuchar jest w rzeczywistości najmniej znaczącym trofeum w sezonie, do którego nie przykłada się znaczącej uwagi - no więc mamy najbardziej mylącą nazwę świata futbolu. No, przynajmniej wtedy tak myślałam, bo potem stwierdziłam, że jeszcze bardziej mylącą nazwą jest "Ekstraklasa", o której można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest ekstra :D - no ale zostańmy przy temacie i mylącym sformułowaniu "Superpuchar". Przynajmniej wtedy wydawało mi się, że mylącym, bo niedawno chyba odkryłam, skąd to "super" w Superpucharze.

Bo Superpuchar naprawdę jest super. Jest super dla kibiców, którzy już na sam początek sezonu mogą cieszyć się spotkaniami zasługującymi na miano wielkich klasyków. Podczas gdy terminarze rozgrywek ligowych dawkują nam emocje, rozpoczynając sezony od starć czołowych drużyn z tymi z dołu tabeli (to znaczy, z dołu poprzedniej tabeli, bo na rozpoczęcie sezonu ona jeszcze nic nie mówi i krystalizuje się dopiero po 3-4 kolejkach), mecze o Superpuchar, jako spotkania mistrza kraju ze zdobywcą pucharu, niemal zawsze są konfrontacjami zespołów ze ścisłej czołówki (w zasadzie tylko czasami pojawiające się niespodzianki w pucharach są w stanie to zakłócić). I to właśnie dlatego już na rozpoczęcie sezonu mieliśmy szansę obejrzeć starcia Borussia-Bayern czy przede wszystkim osławione już ponad wszelkie możliwe granice El Clásico, Gran Derbi czy jak by tego nie zwać, starcie Realu i Barcelony. A nawet dwa starcia, jako że akurat hiszpański Superpuchar rozgrywany jest systemem mecz i rewanż. Może El Clásico faktycznie staje się trochę przereklamowane, może i nawet bywało go aż za dużo, ale od jakiegoś czasu (to znaczy, przepraszam fanów Realu, ale odkąd jego zawodnicy skupili się na kopaniu piłki zamiast nóg przeciwników), niezależnie od wyniku po każdym Gran Derbi nie mogę się doczekać kolejnego, tak więc nie posiadam się z radości, że kolejny sezon rozpoczniemy aż od dwóch takich meczów. I to jest pierwsza super rzecz w Superpucharze.

Superpuchar jest super również dla klubów, bo można go różnie interpretować. Z jednej strony jest to najmniej znaczące trofeum i, jak twierdzą władze na przykład Borussii Dortmund, "jedynie element sezonu przygotowawczego", z drugiej strony, to wciąż oficjalne spotkanie i oficjalne trofeum, a więc również szansa, aby dobrze zacząć sezon. A dla klubów, które ostatnio sezony kończą dużo gorzej niż by chciały, chociaż dobry początek byłby ważny, zwłaszcza jeśli oznacza on - wreszcie - zwycięstwo nad jedynym rywalem, który przez ostatnie dwa sezony był nie do pokonania. Innymi słowy, Superpuchar jest super dla Bayernu Monachium, który właśnie dzięki niemu osiągnął - przynajmniej w skali mini - to, co udawało mu się większość historii, a przestało się udawać w okresie najnowszym. A to z kolei jest dowodem, że są w stanie to zrobić rownież w większej skali, i zapowiedź powrotu na tron w nowym sezonie. Ale paradoksalnie dobrze czuć się mimo wszystko również Borussia, właśnie dlatego, że Superpuchar jest tak mało znaczący, przez co cały czas mogą powtarzać, że oczywiście szkoda im porażki, ale to tylko element presezonu, a oni zbiorą się do kupy na te bardziej znaczące rozgrywki i tam pokażą, co naprawdę potrafią. Innymi słowy, tak nieźle i tak dobrze.

Superpuchar jest też super dla klubów, bo daje im możliwość szybkiego nabijania liczniku łącznie zdobytych trofeów, jako że wywalczenie go jest w pewien sposób bonusem do mistrzostwa/pucharu (niepotrzebne skreślić), a liczy się jako oddzielne oficjalne trofeum. Jeszcze pamiętam, jak w zeszłym roku po zdobyciu dwóch Superpucharów, Hiszpanii i Europy, okazało się, że łączna liczba wszystkich trofeów oficjalnych Barcy przewyższyła o jedno liczbę tychże należących do Realu - w ten sposób, chociaż wszyscy wiemy, że te najbardziej znaczące trofea nadal są po stronie madryckiego klubu (historii jednak nie zmienisz tak łatwo), oficjalnie to Blaugrana może nazywać się "najbardziej utytułowanym klubem w kraju". Ale deficyt historyczny Barcy jeszcze nie jest tak mały, ona mimo wszystko od zawsze rywalizowała z Los Blancos, tyle że kiedyś nie przynosiło to aż tak spektakularnych efektów jak w ostatnich latach. Takiego "nabijania" trofeów najbardziej potrzebują kluby, które potęgami próbują stać się nagle i musiałyby przez dobre paręnaście lat wygrywać co tylko się da, żeby dogonić rywali pracujących na swój status przez całą historię. Dla takich zespołów każdy pojedynczy tytuł ma znaczenie, a Superpuchar jest ku temu najlepszą okazją. A może raczej Tarcza Wspólnoty, bo to właśnie Manchester City powinien teraz jak najszybciej gonić inne kluby z angielskiej czołówki, jeśli nie chce, by wizerunek klubu z krajowego absolutnego topu rozpływał się natychmiast po pierwszym rzucie oka na klubowe muzeum. Słucham? Że i tak nie dogoni, bo zanim tyle nazbiera to szejkowie znudzą się i odejdą, a na muzeum pełne trofeów potrzeba historii? Pewnie tak, ale w tym momencie ważne jest, żeby poza ostatnim pucharem za mistrzostwo Anglii było tam cokolwiek innego, żeby to nie wyglądało na zwycięstwo na totalnym farcie i nic więcej... A tak to o, chociaż jakieś takie tarcze się wstawi :). Zresztą to chyba stanie się jeszcze powszechniejsze, bo nawet jakby wynik tego meczu był inny i Tarcza nie dostałaby roli wypełniacza gablotki The Citizens, to dostałaby rolę wypełniacza innej gablotki, tyle że w Londynie - w końcu Chelsea może i ustabilizowała swoją pozycję w czołówce dość wyraźnie, ale historycznie nadal musi gonić rywali. A do tego akurat Superpuchar jest naprawdę super.

Superpuchar jest też super dla wszelkich prezesów i dyrektorów, nie tylko klubów, ale przede wszystkim związków, lig i tak dalej, bo po prostu na nim najłatwiej zarobić. Tylko jedno spotkanie, więc organizacja nie kosztuje wiele, a starcie takich zespołów, że wejściówki sprzedają sie jak świeże bułeczki, że o prawach do transmisji nie wspomnę. A że mecz nie jest w sumie aż taki ważny, bo Superpuchar ma mały prestiż, to można w sumie olać wiernych kibiców i wysłać - jak to już od jakiegoś czasu robią Włosi - mistrza i zdobywcę pucharu gdzieś daleko, gdzie ludzie zapłacą za bilety trzy razy więcej niż prawdziwi, wierni kibice. I takim oto magicznym sposobem Juventus z Napoli zamiast przed wiernymi, włoskimi kibicami musieli walczyć gdzieś w Chinach "żeby promować włoski futbol na świecie". I widocznie promocja działa, bo już słyszałam myśli, żeby podobnie wypromować piłkę hiszpańską... I co z tego, że co chwila powtarzam ANI MI SIĘ WAŻCIE, bo w przyszłe wakacje mam w sierpniu odwiedzić Barcelonę i raczej nie po to przejeżdżam pół Europy, żebyście mi akurat na ten tydzień wywieźli ukochaną drużynę gdzieś do Chin... -.- (No chyba, że ukochana drużyna się do Superpucharu nie zakwalifikuje, ale tego na razie nie dopuszczam do myśli :D). Ale widocznie chińscy kibice są cenniejsi niż zwykli. Albo bogatsi. Tak to jest, piłka nożna to biznes nie sport. Tak, ten ostatni akapit był trochę ironiczny, ale to - niestety - kolejny powód, dla którego Superpuchar jest super. I pewnie ze wszystkich przeze mnie tu wymienionych, właśnie ten, dla którego Superpuchar w ogóle istnieje. Taki jest ten świat, jak to już wiadomo od dawna... Kasa, misiu, kasa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz