Każdy, dla kogo muzyka znaczy w życiu coś więcej, wie doskonale, że są takie utwory, które przywodzą na myśl konkretne miejsca. Ja, chodząc w słuchawkach po całej okolicy, już dawno upewniłam się, że są też takie miejsca, które przywodzą na myśl konkretne utwory. Wczoraj dowiedziałam się, że to działa nie tylko w przypadku muzyki. Na przykład są takie miejsca, które do końca życia przypominać mi będą pewne mecze i pewne drużyny. Co jest o tyle złym przypadkiem, kiedy nagle te miejsca zaczynają gościć FC Barcelonę w ramach Ligi Mistrzów, a mnie te przypominajki nadal nie chcą wypuścić - wtedy robi się dziwnie.
Chociaż z początku nic nie zwiastowało żadnego nagłego ataku przeszłości. O tym, że Barca będzie gościć w Moskwie, wiedziałam przecież już dawno, widziałam zresztą już ich potyczkę ze Spartakiem na Camp Nou i miałam dużo czasu, żeby się przyzwyczaić do faktu, że zaledwie rok po wyeliminowaniu z LE przez Legię rosyjska drużyna gościć będzie katalońskich potentatów w LM. Co więcej, mimo, że nadal jest to dla mnie dziwne, przed meczem nawet o tym nie myślałam - skupiałam się przede wszystkim na tym, żeby Barca nie patyczkowała się z moskiewskim klubem i mimo niezbyt korzystnego dotychczasowego bilansu na rosyjskiej ziemi zapewniła sobie awans z grupy. A trochę też o tym, żeby pamiętać, że mecze na wschodzie rozgrywane są wcześniej i przypadkiem nie włączyć telewizora, kiedy będzie już po wszystkim. Potem zresztą okazało się, że i tak w mobilnej aplikacji UEFY, która służy mi za źródło wszelkich informacji na temat LM i LE, i tak mam ustawione przypomnienia o wszystkich meczach Barcy. I od tego właściwie się zaczęło. "Spartak vs Barcelona has started at Stadion Luzhniki" - i nagle duchy przeszłości wróciły. Łużniki. Łużniki. Stadion moskiewski, stadion ze sztuczną murawą, stadion, na którym rozegrało się jedno z piękniejszych spotkań w historii polskiego futbolu klubowego. Stadion, którego nazwa nie wiedzieć czemu najbardziej kojarzy mi się z tamtym właśnie meczem. Może dlatego, że była wtedy tyle razy powtarzana, w kółko tylko było "zmierzą się na moskiewskich Łużnikach, tratata..." W każdym razie w chwili, gdy tylko zdałam sobie sprawę, że to jest obiekt, na którym rozgrywa się dzisiejszy mecz - nagle wszystko się zmieniło.
Sama nie wiem, jak to się stało, ale patrzyłam w ekran telewizora i bardziej przyglądałam się szczegółom stadionu niż boiskowym wydarzeniom, i chwilami miałam przed oczami wydarzenia z końca sierpnia tamtego roku. Patrzyłam na tych piłkarzy w czerwonych koszulkach i przypominało mi się, jak o nich mówiono wtedy, jak analizowano ich postawę, jak rozważano, który będzie największym zagrożeniem, jak wreszcie przyjechali do Warszawy na pierwszy mecz, który obejrzałam z trybun Łazienkowskiej, mecz, od którego zaczęła się cała historia mojej miłości do Legii, a potem jak ona się ostatecznie utwierdziła po sensacji na Łużnikach, tych Łużnikach, gdzie teraz historia wraca... Siedzę przed telewizorem, i widzę mecz, ale na niego nie patrzę, słyszę, jak komentator mówi, ale go nie słucham, tylko czasami przedziera się mi do uszu nazwisko jakiegoś gracza Spartaka i znowu wszystko mi się przypomina, słyszę "Emenike" i od razu pamiętam zwracanie uwagi na ten wówczas nowy nabytek Spartaka, słyszę "Dziuba" i pamiętam, że był wtedy rezerwowym, słyszę "Kombarow" i przypomina mi się, że było ich dwóch, braci, słyszę "Ari" i widzę jego zdjęcie na warszawskim telebimie, gdy strzelał wyrównującą bramkę w pierwszym meczu... Ba, to jeszcze nic! Patrzę na te czerwone koszulki i widzę tamten Spartak, który zawsze będzie już dla mnie drużyną jednego wydarzenia, ale wtedy patrzę na te niebiesko-bordowe koszulki - te same niebiesko-bordowe koszulki, które wyzwalają u mnie tak wielkie emocje, w tym odcieniu niebieskiego i bordowego, który wykrywam z odległości 100 metrów, który rozpoznam wszędzie - i migoczą mi i rozmazują się przed oczami (chociaż to może była słaba jakość streama...), i momentami nabierają barwy bieli, a to, że nie pochłania mnie Barca - moja Barca - to znaczy, że coś już naprawdę jest nie tak. No zaraz, przecież ja nawet nie oglądałam tego meczu! Był to dopiero początek mojej miłości do Legii i do piłki w ogóle, no i jak to zwykle bywa z meczami, których nieoglądania żałuję - uznałam, że wystarczy tylko relacja tekstowa (zwłaszcza, że w tym samym czasie postanowiłam śledzić losowanie grup LM). Teoretycznie nie miałam więc nawet żadnego obrazu, który mogłabym sobie przed takim meczem przypominać! Co z tego, skoro jak się potem okazało - on i tak stworzył się sam.
A najdziwniejsze, że w pewnych aspektach faktycznie można podobieństwo między Barcą i Legią zauważyć, i nie chodzi tylko o to, że obydwie pokonują Spartaka w Moskwie. Barca, tak jak i Legia, większość swoich ostatnich sukcesów zawdzięcza młodzieży ze szkółki, na którą bardzo chętnie stawia. Barca, tak jak i Legia, gra najbardziej otwartą i kombinacyjną piłkę w całym kraju (Blaugrana nawet na całym świecie). A przede wszystkim Barca w tym konkretnym spotkaniu zagrała jak Legia w poprzednim swoim występie i mimo że miejsce rozgrywania meczu nie było dla nich szczęśliwe, po zabójczo skutecznym wykorzystaniu swoich szans schodziła na przerwę z pewnym, trzybramkowym prowadzeniem. A jak Blaugrana odegrała w tym meczu rolę Legii, to i Spartak musiał zostać Lechem - i tak też chyba zrobili, bo przecież mieli wiele świetnych kontr, ale wszystkie kończyły się skierowaniem futbolówki w bardzo ślusarskim kierunku, czyli jakieś 10 metrów nad bramką. Patrząc na te moje analogie, no i przede wszystkim unoszący się od sierpnia zeszłego roku nad Moskwą ducha tamtego spotkania rosyjskiego klubu z warszawianami, który pojawia się w mojej głowie naprawdę bardzo często, mniej dziwnym staje się, że zarówno przy stanie 0:0, jak i przy prowadzeniu Barcy - nawet mojej kochanej Barcy, której nikt nigdy nie był w stanie mi przesłonić! - 1, 2 czy 3 bramkami patrzyłam się w ekran z tą samą można by rzec obojętnością, a może raczej nieobecnością, i tylko nie byłam pewna, czy tam ze skrzydła to wbiega Pedro, czy Rybus, czy ataki Rosjan rozbija Busquets, czy może Borysiuk, czy tam na bramce to na pewno stoi Valdes, a może jednak Kuciak... Meessssssssssiiiiiii! - rozlega się krzyk komentatora. Ljuboja.... - odpowiedział cichy szept w mojej głowie. W tej chwili dokonałam właśnie zestawienia będącego najprawdopodobniej największym bluźnierstwem w historii futbolu. Ale cóż, widocznie są takie stadiony na tym świecie, na których po wsze czasy rozgrywany będzie ciągle ten sam mecz. I takim stadionem są dla mnie właśnie Łużniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz