Odpadajmy jak Ukraina, mimo wsparcia ze strony kibiców i grania u siebie co prawda przegrywając z jakby nie było dużo mocniejszym i bardziej renomowanym przeciwnikiem. Nie będąc faworytem, nikt nie ma im przecież tego za złe. Nikt nie typował, że awansują. Ale nie szkodzi, bo w ostatnim meczu zrobili absolutnie wszystko co było w ich mocy, żeby zwyciężyć. W pierwszej połowie pozwolili Anglikom oddać jeden celny strzał na bramkę, w drugiej co prawda po katastrofalnym błędzie wpuścili bramkę, na którą z przebiegu gry absolutnie nie zasługiwali, ale nadal napierali na siatkę strzeżoną przez Joe Harta, strzelili nawet bramkę, ale nieuznaną -zresztą praca sędziów w tym meczu zasługuje na osobny artykuł, bo gol był, piłka w siatce była, ale wcześniej podający był na znacznym spalonym, więc akcja w ogóle powinna zostać wcześniej zatrzymana. Pomijając parę innych błędów przy spalonych i akcję z poprzedniego meczu Anglików, kiedy Hart wybijał piłkę spoza linii końcowej, a stojący metr od tej akcji sędzia bramkowy nie zauważył, że był aut - wytaczam pytanie, po jakiego **uja są ci dodatkowi sędziowie na tym turnieju? Po co, skoro zachowują się jak niewidomi? Nie lepiej od razu wprowadzić powtórki wideo, jak w siatkówce czy tenisie? Ale zmiany w FIFA są mniej więcej tak prawdopodobne, jak zmiany w PZPN, o których już się dość naprodukowałam w poprzednim wpisie, więc może sama sobie odpowiem na pytanie - bo tak chce związek, więc tak ma być ;/ Ale wracając do Ukrainy, ile ona się nawalczyła w tym meczu, tego im nikt nie zabierze, i do końca będą zapamiętani jako waleczny gospodarz, który dla tych tysięcy kibiców na trybunach, dziesiątek tysięcy w strefach i milionów przed telewizorami chciał wygrać mecz, w którym był skazany na porażkę. Skazany nawet nie z powodu umiejętności, ale po prostu dlatego, że Anglia to Anglia i z grupy wyjść musi - nawet mój tata po zdominowanej przez Ukraińców pierwszej połowie rzucił, że i tak Anglicy strzelą przypadkową bramkę, a nasi sąsiedzi gie będą mieć z tej dominacji. Ale walczyli, i to trzeba im przyznać. Kończą to Euro z podniesioną głową i optymistyczną przyszłością w kwestii Brazylii 2014.
Odpadajmy jak Dania, która już po losowaniu była traktowana jako niepotrzebny dodatek do grupy śmierci i dostarczyciel punktów dla wielkiej trójki, tymczasem najpierw idealnie wykorzystali kłótnie i kryzys w zespole Holendrów, potem prowadzili długotrwały i wyrównany bój z Danią, nie dając się nawet "wielkiemu CR7", wychodząc z 0:2 na 2:2 (fakt, że potem i tak stracili bramkę i punktowo wyszli na 0, ale moralnie na dużo więcej), a pod koniec postawili twarde warunki prawdopodobnie przyszłym Mistrzom Europy (ja tak sądzę, choć z drugiej strony w finale LM też miało być GD więc nie osądzam), Niemcom. Która mimo narzucanej jej przez wszystkie media roli absolutnego outsidera postanowiła pokazać, że wszystko i tak zweryfikuje boisko. Która nie przejmowała się absolutnie "teorią" i w każdym meczu grała o zwycięstwo, niezależnie od klasy przeciwnika. Nie, nie wyszła z grupy. Mimo wszystko czysto piłkarsko byłaby to zbyt duża sensacja. Ale pokazała się z jak najlepszej strony i wraca do kraju dumna, z podniesioną głową i optymistyczną przyszłością w kwestii Brazylii 2014.
Odpadajmy jak Chorwacja, która od początku była tylko "wyzwaniem" dla Włoch i Hiszpanii, drużyną, która postawi trudne warunki, ale i tak ostatecznie nic z tego nie będzie miała. I faktycznie tak było, ale - co warte zauważenia - Chorwaci reagowali na wydarzenia na boisku tak, aby do ostatniej chwili ten awans wywalczyć. Na ofensywnie grających Hiszpanów wyszli 6 zawodnikami defensywnymi, aby nie skończyć jak Irlandia, ale w trakcie gry, gdy widzieli, że nie daje im to awansu, potrafili zmienić taktykę i rzucić do boju wszystkie swoje siły ofensywne, i naprawdę poważnie zagrozić bramce Casillasa, który nie skapitulował tylko dlatego, że jest Casillasem (jak Realu jako barcelonistka nienawidzę, tak do Ikera zawsze miałam wręcz gi-gan-ty-czny szacunek, a nawet jak powiem że gościa normalnie po ludzku lubię, to nie będzie to nadużyciem). Potrafili zmieniać swój styl gry, byleby tylko doprowadzić do wyrównania i awansu. Nie udało się, trudno, wszyscy wiedzieli, że mistrzowie świata i Europy to nie byle kto i pokonać ich będzie niezwykle ciężko. Nikt nie ma do nich pretensji, że przegrali. Próbowali defensywnie, ofensywnie, jak tylko się dało, a i tak przegrali. Widocznie było to po prostu ponad ich siły. Nic w tym trudnego do zrozumienia, piłka taka jest że jedne reprezentacje są lepsze, a inne po porostu mniej umieją i czasami przegrywają choćby nie wiem jak się starały. Ale ich starania są docenione, a do kraju wracają z podniesioną głową i optymistyczną przyszłością w kwestii Brazylii 2014.
Odpadajmy nawet jak Szwecja, mimo, że ta przeszła standardowy, typowy zwykle dla Polski ciąg mecz otwarcia-mecz o wszystko-mecz o honor. Mimo, że nam Polakom meczu o Honor udało się uniknąć... Zdecydowanie wolę w ostatniej kolejce wygrać mecz o honor, niż przegrać mecz o wszystko, zwłaszcza że tak czy siak oznacza to wyjazd do domu po fazie grupowej. Ale scenariusz szwedzki oznacza, że nawet kiedy nie masz już żadnych szans na awans, chcesz po prostu zwyciężyć ten jeden mecz dla kibiców, żeby choć odrobinę zmniejszyć ich zawiedzione nadzieje. Chcesz pokazać, że mimo słabego początku nie poddajesz się i potrafisz jeszcze zwyciężać. Scenariusz szwedzki oznacza, że nawet kiedy nie masz już nadziei, potrafisz dla kibiców wznieść się na wyżyny swoich możliwości i pokonać dużo lepszą w teorii ekipę, faworyta do wygrania grupy. Scenariusz szwedzki, mimo że zaczyna się bólem meczu o honor, kończy się tym elementem, którego zabrakło w scenariuszu polskim - radością ze zwycięstwa, co z tego, że nic nie dającego. Przynajmniej jakiegokolwiek zwycięstwa. A przy okazji, taki mecz przewiduje najprawdopodobniej wybaczenie początku i powrót do domu z podniesioną głową i - oczywiście - optymistyczną przyszłością w kwestii Brazylii 2014.
Odpadajmy nawet jak słynna już Irlandia, o której zostało już powiedziane co prawda wszystko i jeszcze więcej, ale i tak muszę to powiedzieć - mimo tragicznie słabego składu na papierze, na każdą drużynę, niezależnie czy była to Hiszpania, Włochy czy Chorwacja - wychodziła ofensywnie i z zamiarem atakowania, nawet ani razu nie myśląc o murowaniu bramki mającym na celu wymuszenie słynnego "najmniejszego wymiaru kary". Nie, oni mimo że wiedzieli, że ich ataki są z góry skazane na niepowodzenie, nadal ambitnie je przeprowadzali, i to zarówno w pierwszej, jak i ostatniej minucie, niezależnie od tego, jaki wynik widnieje aktualnie na tablicy - cały czas pokazywali dokładnie to samo zaangażowanie. I nie wiem, czy to kibice śpiewali, bo oni walczyli, czy oni walczyli, bo kibice śpiewali... tak:
Ale nie, my musimy z Euro odpadać po dwóch remisach, które gdyby odrobinę bardziej się odważyć, przyłożyć i zaangażować, mogłyby być zwycięstwami, i porażce, która gdyby odrobinę bardziej się odważyć, przyłożyć i zaangażować, mogłaby być co najmniej remisem. Mogłyby być, fakt. Mogłyby też równie dobrze nimi nie być albo nawet zostać w wyniku tego trzema porażkami. Ale byłyby wybaczone, bo przynajmniej byłoby widać, że chłopaki poświęcili wszystko co mogli, żeby wyniki dobre osiągnąć. Gdyby wyniki mimo wszystko byłyby złe, oznaczałoby to tylko tyle, że są zwyczajnie w świecie za słabi, mówi się trudno, czasami tak bywa. Każdy może przegrać. Ale pod warunkiem, że wcześniej pokazał, że cały mecz zapie*rzał jak poroniony i gryzł trawę, byleby ten wynik odmienić. Pod warunkiem, że się do gry przyłożył. Jak Ukraina. Albo Dania. Albo Chorwacja. Albo Szwecja. Albo Irlandia. Niestety, u Polaków - zwłaszcza w kontekście afer, które po mistrzostwach wypłynęły - widzę zaangażowanie tylko w walce o premie, może nie wszystkich, ale większości. I dlatego właśnie jest mi tak żal. Tak, wiem, że jeszcze niedawno ich broniłam, pisałam, żeby ich tak nie męczyć i nie objeżdżać za odpadnięcie. Ale jak słyszę, że Kuba pierwsze o co czepia się PZPNu, to brak biletów dla rodzin piłkarzy, to mi ręce opadają. To jak dla niego to jest najważniejsze, to ja się nie dziwię takim wynikom. Nie dziwię się, że kończymy to Euro zawiedzeni, z opuszczonymi głowami. I z niekoniecznie optymistyczna przyszłością w kwestii Brazylii 2014.