Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 29 października 2012

Moja dziwna Legio, nasza dziwna ligo

Już nigdy więcej nie będę typować żadnych wyników. Ani oceniać prawdopodobieństwa żadnych wydarzeń. Ani próbować twierdzić, co się stanie w jakimś meczu, czy meczach. Ani generalnie wypowiadać się o przyszłości, czy też o spotkaniach, które nie zostały rozegrane. Nigdy. A już zwłaszcza, kiedy to będzie dotyczyło Ekstraklasy. Wtedy absolutnie nie wolno mi chcieć niczego przewidywać i jeśli kiedykolwiek będę się za to zabierać, trzaśnijcie mnie mocno w twarz, dobrze? Skąd taka nagła determinacja? Ostatnio, jak zwykle czytając, co tam nowego na śledzonych przeze mnie blogach, natknęłam się na właśnie typowanie ostatniej kolejki Ekstraklasy. No więc przejrzałam sobie, z kim tam w tym tygodniu zmierza się faworyci i jakie są szanse na jakąś gwałtowną zmianę w tabeli. Patrzę, patrzę.. Polonia z GKSem, zjedzie ich, nie ma innej opcji... Lech... eee, z Jagą.. i to jeszcze w Poznaniu... 3 punkty w kieszeni... Śląsk... z Zagłębiem? Spokojnie to załatwi... Dobrze że chociaż Legia podejmuje Piasta, przynajmniej nie będzie wielkiego niebezpieczeństwa straty pozycji. I tak oto uraczyłam wpis komentarzem, że jakaś słaba ta kolejka, bo nawet jakiejś wielkiej szansy na niespodziankę nie ma, wszyscy faworyci grają z tegorocznymi outsiderami... Nic się raczej w tabeli nie zmieni, wyniki, jak rzadko to się w naszej lidze zdarza, można spokojnie przewidzieć. Wykrakałam. Zapomniałam, że w naszej dziwnej lidze nic nie można przewidzieć.

Chociaż ostatecznie z układu tabeli po tej kolejce jestem bardzo zadowolona, to jednak za pierwszym razem był to dla mnie lekki policzek. To ja tu odpuszczam sobie jakąkolwiek myśl o zwiększeniu przewagi w tabeli nad rywalami, uznając, że z takimi przeciwnikami to poradzą sobie nawet, gdyby nagle ich zawodnikom noga odpadła, a tymczasem wchodzę w internet sprawdzić, jak tam się właściwie nasza Ekstraklasa potoczyła, i co widzę? Lech dostaje 2:0 od Jagiellonii i to grającej na wyjeździe (a Jaga na wyjeździe naprawdę gra jak bez nogi), tej Jagiellonii, która jest chyba największym rozczarowaniem sezonu, a Śląsk, niepokonany we Wrocławiu od chyba ośmiu tygodni, jeśli nie dłużej, takim samym wynikiem kończy mecz z Zagłębiem, na które po raz kolejny jesień źle działa i w jej wyniku miota się po strefie spadkowej (a tym razem nie ma już Cracovii, która by ich trochę nad dnem podtrzymała)! Tak, niby wiem, że po Ekstraklasie można spodziewać się wszystkiego, ale jednak aż takie cuda to myślałam, że nawet u nas niemożliwe. Ba, prędzej bym się spodziewała, że Jagiellonia wyprzedzi Lecha w tabeli końcowej, niż że wygra z nim w Poznaniu, bo paradoksalnie takie gwałtowne zawirowania u nas nawet częstsze, niż... no nie wiem, zwycięstwa Jagi na wyjeździe? Przynajmniej Polonia zrobiła to, czego się po niej spodziewałam, i stłukła GKS na kwaśne jabłko, ale stłuc GKS to ostatnio w naszej lidze nie sztuka, a i tak wynik mnie zaskoczył - 5 goli przeciwnikom to zwykła wbijać Barcelona (której notabene akurat w tym sezonie nie przychodzi to tak łatwo, Rayo było dopiero drugim klubem, które tego doświadczyło), ale nie ekipy Ekstraklasy, tam jak obydwa zespoły w meczu trafią łącznie pięć razy do siatki, to jest święto narodowe. A już tym bardziej nie ekipy Ekstraklasy, które jeszcze kilka miesięcy temu miały nie istnieć. Do tego jeszcze Widzew przegrywa z Wisłą, co w każdym normalnym sezonie wydawało by się najnormalniejszą rzeczą pod słońcem - więc pewnie by się nie wydarzyło. W tym sezonie, w którym wszystko jest na odwrót i to Widzew był faworytem, nie zdobył żadnego punktu. Jak dobrze, że Wielkie Derby Śląska dopiero przed nami, bo ten akapit byłby pewnie zbyt wypełniony sensacjami, żeby mógł istnieć i chyba wybuchłby rozwalając mi komputer. Nie, nigdy więcej nie będę próbowała zrozumieć i ogarnąć naszej dziwnej ligi. Prędzej zrobię doktorat z historii (w moim przypadku, to gorsze niż matma i fizyka razem wzięte).

Ale co ja w ogóle gadam, skoro najpierw musiałabym zrozumieć samą siebie. Przecież ta dziwność dotknęła i mnie samą i spowodowała, że robię rzeczy, które wydawałyby się co najmniej głupie. Bo jak inaczej nazwać oglądanie meczu Legii z Piastem Gliwice, kiedy jeden kanał w dół gra Chelsea z Manchesterem United? Pokrywające się dwa mecze po raz kolejny doprowadziły mnie do strasznego dylematu, który terroryzował mnie cały piątek i całą sobotę, w końcu, po długich namyślaniach, zdecydowałam sie na moją Legię. I choć może to wydawać się dziwne, ostatecznie okazało się to dobrą decyzją. Chociaż oczywiście ona też, jak to wszystko, była dziwna, a jest to głównie zasługa mojego klubu, który - jako że w tej dziwnej lidze gra - jest, chcąc czy nie, jej dziwnością na wskroś przesiąknięty. Ale gdzieś w tym wszystkim chyba zachował resztkę normalności, a przynajmniej normalności według zwykłego, zachodniego postrzegania - co w naszej lidze wydaje się jeszcze dziwniejsze. Tak, tak, wiem, że to brzmi jak paradoks, ale tak jest, Legia jest dziwna, bo jest normalna, a jest normalna, bo jest dziwna i chyba najwyższy czas, by przestać gadać używając dziwnych niezrozumiałych ogólników i doprecyzować, o co mi właściwe chodzi. A więc w każdej zwyczajnej lidze, z reguły jest tak, że jak gra faworyt z outsiderem, to faworyt spokojnie wygrywa, a outsider ewentualnie czasem mu trochę krwi napsuje, ale zwycięstwu zbytnio nie zagrozi. Tymczasem w naszej nienormalnej lidze, jak już udowodniłam, Zagłębie pokonuje Śląsk, Jaga wygrywa z Lechem i wszyscy patrzą na to z przymrużeniem oka, bo już się do tego przyzwyczaili. Tak samo więc nikt się nie dziwi, kiedy Piast nadspodziewanie dobrze zaczyna mecz z Legią, po czym strzela jej gola, po czym Jędrzejczyk popełnia błąd przy podaniu do bramkarza, którego o dziwo już bardziej spodziewałabym się po Barcelonie niż po Legii, a Piast strzela drugiego gola. Wtedy, paradoksalnie, nie dziwię się nawet ja - tak chaotyczna gra Legii musiała się tak skończyć, a ja przecież cały czas mogę znowu zapominać, jaka jest różnica między nasza ligą a innymi, nauczona przez Barcelonę zwyciężania w samych końcówkach. Mogę udawać, że nie wiem, że Legia to nie Barca, żeby tak wyrywać trzy punkty w ostatniej chwili, ani też nie Manchester United, żeby niezależnie, ile bramek się straci na początek, i tak zakończyć zwycięsko, a do tego w Ekstraklasie powtarzanie "no, to teraz zagrajcie jak z <nazwa zespołu>" - w tym przypadku nazwą jest najczęściej Spartak albo, żeby brzmiało to bardziej przyziemnie i na swoim poziomie, Podbeskidzie - najczęściej nie działa. Najczęściej. Ale właśnie w tym momencie objawiła się ta legijna normalność-nienormalność.

Normalność rozumiana generalnie, bo takie odrabianie strat to już świat widział w samym tylko zeszłym tygodniu wiele razy, z czego najsłynniejszym przypadkiem jest powrót Man Utd w meczu LM z Bragą. Ale i nienormalność, bo gdy coś takiego dzieje się w Polsce, że klub mimo straty dwóch bramek walczy dalej i udaje mu się straty odrobić, to wszyscy wytrzeszczają oczy ze zdumienia. Tak, wiem, że w poprzedniej kolejce Śląsk tak samo wyciągnął wynik z Lechią, i to na wyjeździe. Ale ile razy wcześniej coś takiego w Ekstraklasie miało miejsce? Praktycznie nigdy. Cóż, stara siatkarska prawda mówi, że jeśli nie wygrywasz 3:0, to przegrywasz 3:2 - okazuje się, że nie tylko w siatkówce jest ona aktualna, a przekonał się o tym boleśnie Piast, który jednocześnie został doświadczony tym, że Legia u siebie musiała, jak to ja mawiam, po prostu wygrać, niezależnie od tego, jak się prezentowała. Co w sumie cieszy, bo właśnie takie punkty, wywalczone mimo problemów, są kluczowe do mistrzostwa. Dodatkowo chyba się przyzwyczaję, żeby się nie martwić żadną traconą bramką, bo niezależnie jaki zespół oglądam, i tak wygra w ostatnich 10 minutach, skoro oba moje ukochane kluby tak robią :). Ale to dobrze, bo nic tak nie cieszy jak zwycięstwo wyszarpane w samej końcówce, mimo ciężkiej przeprawy - ile to ja razy już w tym sezonie wybuchałam radością, kiedy któryś z graczy Barcelony umieszczał piłkę w siatce w ostatnich 5 minutach gry? A jeszcze większą wybuchłam, gdy golami w końcówce popisali się Jędrzejczyk i Ljuboja, bo chociaż na te bramki niecierpliwie czekałam, to jednak podświadomie nie do końca się ich spodziewałam i już szykowałam się na zawód... A jednak i Legia w tym sezonie potrafi podnosić mnie na duchu wtedy, gdy bym tego po niej się tego najmniej spodziewała. Zaskoczenie, emocje, niesamowita radość ze zwycięstwa twojego klubu - zdecydowanie dobry wybór podjęłąm spośród dwóch meczów do obejrzenia. Biorąc pod uwagę, że druga opcją było starcie dwóch klubów, z których jednego nie lubię, drugiego nie znoszę, a sytuację w tabeli mają taką, że najlepiej byłoby, gdyby obydwa przegrały... chyba jedyne czego mogę żałować, to że nie mogłam zobaczyć kilku kolejnych z 2734287346 kontrowersji sędziowskich w meczach z udziałem Manchesteru United, a filmiki na YouTube są zbyt słabej jakości (jeśli w ogóle są), aby wyrobić sobie opinię na po raz kolejny zaistniałą dyskusję, czy wspieranie Czerwonych Diabłów przez arbitrów to fakt czy kolejna paranoiczna teoria spiskowa. A słynna piękna angielska piłka? Spokojnie, naoglądam się jej, jak oba zespoły spotkają się ponownie w środę w Pucharze Ligi Angielskiej. Piękna wystarczająco dostarczyła mi Legia, jeśli nie w grze, to przynajmniej w kształcie tabeli. Pierwsze miejsce z 4 punktami przewagi nad drugim zespołem, a do tego Ljuboja jest liderem klasyfikacji strzelców - czego można chcieć więcej? Chyba tylko tego, żeby tym drugim nie była Polonia, ale już nie przesadzajmy. Jeśli wszystko dalej się tak potoczy - jeszcze będzie okazja ją odepchnąć. Chociaż w naszej lidze nigdy nic nie wiadomo...

4 komentarze:

  1. Mnie akurat pozycja Polonii w lidze bardzo cieszy i myślę, że jest adekwatna do jej gry. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby sezon zakończył się w takim układzie jak po tych 9-u kolejkach. Od razu zaznaczę, że nie mam żadnych sympatii i antypatii w ekstraklasie, chociaż z warszawskich drużyn bliżej mi do Czarnych Koszul (ale nie potrafię tego wyjaśnić). Co do naszej ligi, to już dawno się nauczyłem, że wszystko może się w niej zdarzyć, więc nawet niespecjalnie mnie zdziwiły "niespodzianki" z ostatniej kolejki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem, obiektywnie powinna, bo to wskazuje reszcie Ekstraklasy, że lepsze wyniki osiąga się młodymi, ale zaangażowanymi graczami, niż przepłacanymi gwiazduniami z zagranicy, ale cóż... jak się jest kibicem jakiegoś konkretnego klubu, to niestety patrzenie obiektywne nie jest takie proste... Chociaż czy ja wiem czy niestety? Coś w takim punkcie widzenia Ekstraklasy jest, kiedy wszystko podporządkowujesz pod bliską sobie drużynę, zwłaszcza kiedy "bliską" jest też dosłowne. Wtedy Ekstraklasa co by się w niej nie dzialo, wydaje się po prostu taka... swoja :)

      Usuń
  2. ahh ten mecz Legia - Piast... a na stadionie mówiłam tacie: "przykro mi, to nie jest Lechia - Śląsk, tu tak nie będzie, nic dwa razy się nie zdarza", a teraz proszę, mam zaprzeczenie. :D serio, to była jedna z przyjemniejszych wygranych ostatniego czasu. zwłaszcza, że gola strzelił... Jęęękuuuuś ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty się z niego tak nie ciesz patrząc na to, co zrobił przy 0:2 :D A ja jakoś tak nadal czułam że jednak tak będzie, moze dlatego, że ostatnio Barca praktycznie nie umie wygrać inaczej, niż w doliczonym czasie, więc juz sie przyzwyczaiąłm i liczyłam, że może Legia też tak zrobi ^^ BTW, ostatnio jakoś tak mało się odzywasz, co z opowiadaniem? :)

      Usuń