A wpływ musi mieć duży, biorąc pod uwagę, że w ogóle zdecydowałam się mu cały wpis poświęcić. Dlaczego? No cóż, co prawda o tym człowieku mówić można wiele i długo, więc tematem do rozważań jest świetnym, jednak - od czego chciałabym zacząć - nie ukrywam i chyba nawet nie byłabym w stanie ukrywać faktu, że portugalskiego trenera nie tyle nie lubię, co wręcz nienawidzę. Chociaż może to nawet ułatwi mi mówienie o nim. Za co go nienawidzę? Nie, wcale nie za to, że trenuje Real. Choć po części pewnie też, bo przez nieodłączną rywalizację o tron w La Lidze to, co dzieje się z Realem dotyka też Barcy. A to, co dzieje się z Realem za panowania Mourinho nie podoba mi się ani trochę. Wielokrotnie został on w internecie określony jako "wielki trener, ale mały człowiek" i ja się zupełnie z tym zgadzam. Do tej pory zresztą, co może wydawać się dziwne, mam zachowany wycinek z gazety z jednym z najlepszych artykułów na jego temat, z jakim się spotkałam - i nie pochodzi on z żadnej gazety piłkarskiej. Pochodzi z "Newsweeka" i jest przepiękną, jakby to powiedziała moja polonistka, charakterystyką porównawczą słynnego szkoleniowca z... Jarosławem Kaczyńskim. Bo i podobieństwo jest uderzające - cytując wyżej wymieniony artykuł: "Mówimy o człowieku zdolnym, charyzmatycznym, odnoszącym znaczące sukcesy, kochanym przez zwolenników, znienawidzonym przez przeciwników, widzącym się zawsze w roli moralnego zwycięzcy, absolutnie bezwzględnym w dążeniu do celu, ustawiającym się w kontrze do całego świata, obwiniającym konkurentów o oszustwa i przypisującym porażki spiskom [...], który prowokuje nawet, kiedy milczy, [...] nie tylko tolerującym, ale wręcz nagradzającym swoich ludzi za brutalne faule". Albo inny cytat: "Oskarżenia, że portugalski szkoleniowiec przekracza wszelkie dopuszczalne granice, są prawdziwe. Tyle, że przekraczanie granic to najważniejsza zasada jego postępowania. Drugą jest to, że nigdy nie przegrywa, a jeśli już, to skutek spisku. Winni jego porażkom są zawsze inni, a on jest zawsze moralnym zwycięzcą. Przy tym wszystkim trudno odmówić Mourinho talentu i charyzmy, które doprowadziły go do spektakularnych sukcesów. Dlatego ma albo wiernych wyznawców, albo zaprzysięgłych wrogów". (artykuł pt. "Palec w oko", wydany tuż po pamiętnym dwumeczu o Superpuchar Hiszpanii). W skrócie te dwa cytaty zawierają wszystko, co denerwowało mnie i po części nadal denerwuje w trenerze Realu. Jego zbytnia pewność siebie, podchodząca wręcz pod pychę, nieprzestrzeganie żadnych zasad, dążenie po trupach do celu, nieumiejętność pogodzenia się z porażką, obwinianie wszystkich wokół, tylko nie siebie i swoją drużynę, a do tego zamiłowanie do teorii spiskowych głoszących, że za sukcesami Barcelony stoi zmowa FIFY, UEFY, UE, NATO, ONZ, Majów i Marsjan - no pewnie, bo to dużo bardziej prawdopodobne, niż fakt, że Blaugrana po prostu zagrała bardzo dobry mecz. A, zapomniałam o chłopaach do podawania piłek - naprawdę pamiętam taką wypowiedź, w której to oni byli - zdaniem Portugalczyka - winni zwycięstwa Dumy Katalonii. Do tego jeszcze jego postrzeganie futbolu jako walki na śmierć i życie - patrząc na niektóre ataki jego podopiecznych, momentami mam wrażenie, że wręcz dosłownie - które nieomal nie zabiło magii El Clasico, po pierwsze czyniąc je niekiedy bardziej podobnym do walk MMA niż meczu piłkarskiego, a po drugie i może nawet ważniejsze - przeniesienie tej walki poza boisko, czyniąc w mediach takie zamieszanie, a w ludziach tak wrogie nastawienie, że momentami Gran Derbi zaczynało się mieć dość jeszcze na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Sam zresztą Xavi przed ostatnim z serii czterech klasyków na przełomie kwietnia i maja 2011 rzucił wymownym "mamy już dość grania z nimi". I niestety, Barca nie mogła uciszyć Mourinho nawet wynikami, bo każdy sukces katalońskiego klubu czynił Portugalczyka jeszcze głośniejszym. Paradoksalnie, trochę uspokoił się w sezonie 2011/2012, kiedy to jego zespół złapał zwyżkę formy - no tak, jak jest dobrze, to nie ma na co narzekać, nie trzeba nikogo obwiniać za porażki, jeśli ich nie ma.
Kilka ostatnich starć Barca-Real przebiegało już w znacznie milszej atmosferze i znowu wyczekuję kolejnego z nich z wytęsknieniem jako pięknego spotkania piłkarskiego, i nawet już nieważne, czy to przez wyrównanie się ich poziomu, czy też trener Królewskich faktycznie darował sobie tą pozaboiskową wojnę. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Tak, co prawda słyszało się o jakichś wewnętrznych konfliktach w ekipie Los Blancos, ale każda taka plotka natychmiast była dementowana przez władze klubu. I nawet, jeśli atmosfera w madryckiej szatni daleka była od idealnej i zagęszczała się coraz bardziej wraz z każdą utratą punktów przez klub i z pogłębianiem się kryzysu formy, przez jaki przechodził, nadal byłam daleka od zainteresowania tym, co się w stolicy Hiszpanii dzieje i dlaczego. Ale wtedy przyszedł mecz z Malaga i jak porażka Realu już nawet nie była dla mnie zdziwieniem (wręcz zawiedzeniem - no z kim grać w tej lidze, z kim? Jak żyć,
Ba, tylko żeby to było takie proste. Na pewno wiadomo, że nie był to ruch podyktowany, jak podał oficjalnie Portugalczyk, "względami sportowymi" - bo jaki idiota uwierzy w to, że Adan jest lepszy od Casillasa? Od najlepszego bramkarza na świecie? No please, Jose, nie ośmieszaj się. Z drugiej strony, takie oświadczenie z ust trenera Realu każe nam automatycznie wykreślić wszelkie racjonalne wyjaśnienia, takie jak to, że Iker jest ostatnimi czasy tak eksploatowany, że dostał trochę wolnego na odpoczynek. Po pierwsze, okej, takie rzeczy faktycznie robi się najlepszym zawodnikom, ale nie w meczu z bezpośrednim sąsiadem w tabeli, czwartą drużyną ligi i kiedy zespół na gwałt potrzebuje punktów, bo jest w kryzysie. Po drugie, nawet gdyby jednak chwila wytchnienia była mu potrzebna natychmiast, takie wytłumaczenie byłoby jednak w miarę akceptowalne przez fanów i spokojnie mogłoby zostać podane jako oficjalne na pomeczowej konferencji. Zamiast tego Mou wolał rzucić absurdalnym tekstem o względach sportowych, który na kilometr śmierdzi skleconą naprędce wymówką, co od razu sugeruje, że prawdziwy powód nie jest do wiadomości kibiców, a być może i samych piłkarzy. Jakiś konflikt? Możliwe, w końcu za niezgodność zdań z trenerem (a dokładniej krytykę "zbyt defensywnego stylu gry" w meczach z Barcą) na ławkę na jeden mecz powędrował nawet Cristiano Ronaldo - z tym, że to nie odbiło się aż tak szerokim echem, bo każdy potrzebuje czasami odpoczynku, a rotacje graczami z pola to we współczesnym futbolu codzienność, więc może faktycznie nie trzeba wszędzie niczym dziennikarze "Faktu" czy innej "Marki" szukać sensacji i uznać to za zbieg okoliczności. Bramkarzami jednak rotują chyba tylko Valencia i Pogoń Szczecin, a i to dlatego, że maja w składzie dwóch podobnej klasy golkiperów. Dlatego nieobecność Casillasa w meczu z Malagą może faktycznie oznaczać poważniejszy problem, zwłaszcza, że ostatnio dziennikarze wyciągają z szatni Królewskich coraz to kolejne brudy. Nawet jeśli 90% z nich jest podkoloryzowana, to jednak skądś się te ciągłe plotki biorą i nie uwierzę już więcej, że atmosfera w Realu przypomina wielką rodzinę i wszyscy stoją za sobą murem - zwłaszcza, że ci piłkarze mają takie umiejętności, że ich niezwykle słaba ostatnio gra nie może wręcz być podyktowana innymi powodami, niż te psychologiczne. A już zwłaszcza nie może się czuć komfortowo w klubie sam Mourinho, na którego przecież spadnie odpowiedzialność za fatalny sezon niezależnie od tego, czy jest to faktycznie jego wina, czy nie. I tutaj widzę inne możliwe wytłumaczenie dziwnej sytuacji, jaka ma obecnie miejsce w klubie z Madrytu.
Jose Mourinho jest bowiem innym trenerem niż większość nam znanych. W każdym klubie, który odwiedza, wprowadza swoje porządki, swoje zasady i wywraca go nieraz zupełnie do góry nogami, dostosowując wszystkich współpracowników pod siebie. Niestety ta formuła nie ma długotrwałego działania i po pewnym czasie zmiany wprowadzone przez portugalskiego trenera rozwalają klub od środka, niezależnie od tego, czy on w nim nadal jest, czy już nie - jako najlepszy dowód polecam spojrzeć, ile po jego odejściu otrząsał się Inter, dopiero w tym sezonie wrócili w okolice swojego miejsca. Ano właśnie - po jego odejściu. Problem, jaki bowiem zauważam z Mourinho, jest taki, że w odróżnieniu od 99% świata on traktuje futbol indywidualnie. Nie zdobywa kolejnych trofeów dla drużyny - zdobywa je dla siebie. Każdy sukces, jaki osiąga, jest po to, żeby móc się pochwalić jeszcze większą liczbą trofeów w swojej bogatej kolekcji. Nie jest jakoś bardzo związany z klubem, który prowadzi - jest on dla niego po prostu możliwością na prowadzenie walk na kolejnym froncie. Z tego punktu widzenia co mu po, dajmy na to, 4 mistrzostwach Anglii, skoro można zamiast tego mieć po jednym tytule na Wyspach, we Włoszech i w Hiszpanii (bo w końcu tez nie co rok zostaje się mistrzem). Mniejsze wrażenie robi pozostanie długi czas na szczycie z jedną drużyną niż doprowadzenie do sukcesu czterech. Mourinho po prostu te kluby, ligi i trofea kolekcjonuje. Niby to świadczy o jego klasie i tym, że faktycznie ma olbrzymie umiejętności, bo gdzie by nie poszedł, osiąga efekty. Z drugiej jednak strony oznacza to również, że kiedy już jakiś klub "zaliczy", nie będzie się o niego zabijał, tylko poszuka sobie następnego, który będzie mógł sobie dopisać do listy. Tyle że nigdzie wcześniej nie było to tak widoczne jak w Realu, gdzie dostał do okiełznania nazwiska większe niż gdziekolwiek wcześniej w swojej karierze, do kontroli klub o takiej marce, że margines błędu ma wręcz minimalny, a do tego za największego rywala trafiła mu się jego nemezis już od czasów pracy w Chelsea, FC Barcelona. Ale w perspektywie miał kolejne tytuły, których jeszcze nie udało mu się zdobyć, więc użył całego swojego talentu - i udało się. W pierwszym roku pracy wydarł Blaugranie Puchar Króla, w drugim dopracował maszynę Los Blancos do takiej perfekcji, że zdobył i mistrzostwo kolejnego kraju. Taka maszyna jednak oczywiście nie jest wieczna i z powrotem do formy, że tak powiem, ludzkiej wrócił Real w tym sezonie - na nieosiągalny niemal poziom wzbiła się natomiast Duma Katalonii. Presja na Królewskich rosła coraz bardziej z każdą kolejką ligową, zwłaszcza, że w formie z poprzedniego sezonu wcale nie stali by na tak straconej pozycji, w jakiej są teraz, jeśli o obronę mistrzostwa chodzi, a wręcz sprawa jego zdobycia byłaby zupełnie otwarta i z tego zdają sobie sprawę ludzie w klubie. Zdają sobie sprawę, że choć sytuacja jest nieziemsko trudna, Mou posiada umiejętności, aby wyjść z niej zwycięsko. Wymagałoby to co prawda z pewnością olbrzymiego wysiłku zarówno od niego, jak i od piłkarzy, ale byliby w stanie również dorównać kosmicznemu poziomowi, w jakim jest obecnie Barca. Tyle że właśnie, olbrzymiego wysiłku. Rok temu ten wysiłek się Portugalczykowi opłacał, bo na horyzoncie majaczyło kolejne trofeum, którego jeszcze nie posiadał - a on, jak wspominałam już w pierwszym akapicie, przecież nie może wyjść z żadnej walki przegranym i będzie próbował tak długo, póki się uda. A teraz? Co za wyzwaniem jest zdobycie mistrzostwa Hiszpanii? Raz pokazałem, że umiem, to znaczy że umiem i koniec dyskusji. A skoro i tak wszyscy już wiedzą, że umiem, to po co się wysilać? Lepiej poszukać nowych tytułów, których jeszcze nie mam w CV.
Tak oto nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że zamiast robić co możliwe, aby wyprowadzić Real z kryzysu, Portugalczyk myśli już o kolejnym miejscu w którym mógłby się sprawdzić. PSG? Być może, we Francji jeszcze przecież nie próbował swoich sił. To, gdzie trafi później, nie jest teraz najważniejsze. Najważniejsze, jak wydostać się z Realu, w którym siedzenie staje się coraz mniej przyjemne. Jak uciec z klubu, z którym wiąże nas długoterminowy kontrakt? To proste - sprawić, by to klub nas więcej nie chciał. A jak najłatwiej zrazić do siebie klub? Zwłaszcza, kiedy nie jest się Rafą Benitezem i ściąganie nienawiści kibiców nie przychodzi tak łatwo, bo jeszcze niedawno nas kochali? Wystarczy odpowiednia mieszanka słabych wyników, złej atmosfery, i kontrowersyjnych decyzji. O słabe wyniki Real nie musi się ostatnio martwić, szatnia też staje się źródłem coraz ciekawszych plotek dla "Mundo Deportivo", a jaką znajdziesz bardziej kontrowersyjną decyzję, niż posadzenie w ważnym meczu na ławce kapitana i legendę zespołu? Tym ruchem z pewnością już zupełnie zraził do siebie wielu nieprzekonanych, a nawet popierających go dotąd fanów Królewskich (ot, choćby mojego wujka). Jeszcze kilka takich akcji i będzie miał wolną drogę do odejścia z klubu, bo każdy, komu zależy na jego dobrze, będzie chciał się takiego trenera pozbyć.
Oczywiście zanim wyślę ten tekst do publikacji chciałabym po raz kolejny podkreślić, że wszystko co piszę to jedynie moje domysły. Nie mam kontaktu ani z Jose Mourinho, ani z nikim z Realu Madryt, nie znam ich personalnie i nie mam dostępu do żadnych źródeł, które mogłyby choć odrobinę potwierdzić prawdziwość moich słów. Jednak ostatnie wydarzenia coraz bardziej utwierdzają mnie w przekonaniu, że ani Mou, ani Real święty nie jest i coś faktycznie może być na rzeczy. Tylko czas pokaże, czy miałam rację.