Szukaj na tym blogu

środa, 10 października 2012

Gran dwójka i gran remis

Tak, wiem, że jestem strasznie nie na bieżąco i opóźniona. No cóż, niedawno doświadczyłam cudownego wydarzenia zwanego też szkolnym obozem integracyjnym, tak więc niestety moja możliwość pisania nowych notek była dość ograniczona. Są jednak takie spotkania, o których trzeba opowiedzieć choćby miało się i roczne opóźnienie i takiego świadkiem byliśmy niedawno. W ostatnią niedzielę odbyło się dokładnie 222. w historii Gran Derbi. Mecz na Camp Nou zakończył się wynikiem 2:2, a 2 największe gwiazdy biorących w nim udział 2 najsilniejszych zespołów Hiszpanii strzeliły po 2 bramki każda. A jak mam wsród czytelników jakiegoś miłośnika matematyki, to może jeszcze wziąć minuty meczu, w których padały bramki/zmiany/strzały i pododawać/poodejmować/pomnożyć/wyciągnąć logarytm i na pewno wyjdzie jakaś liczba złożona z samych dwójek. Nic więc dziwnego, że natychmiast zauważyłam to ja, osoba uzależniona od wyszukiwania różnych dziwnych zbieżności. Mieliśmy więc mecz gran dwójki.

Ale gran dwójką w kontekście tego meczu przede wszystkim trzeba nazwać dwóch głównych bohaterów tego spotkania. W kilkunastu poprzednich klasykach w każdym z nich albo jeden, albo drugi zawodził bądź przygasał, a przyćmili go koledzy z drużyny albo rywale. Tym razem mieliśmy wreszcie starcie dwóch zawodników kandydujących do miana najlepszych na całym globie, wiecznie rywalizujących, wiecznie ze sobą porównywanych, a dyskusja o tym, który jest lepszy, trwać będzie najpewniej aż do momentu zakończenia przez obydwu karier, jeśli nie dłużej. Konflikt na linii zwolenników Messiego i Ronaldo (bo chyba nie ma na tym świecie osoby, która by się nie domyśliła, że to o nich mowa) nasila się zmiennie w zależności od tego, co się akurat dzieje w światowym futbolu (albo czy jakaś jego gwiazda lub "gwiazda" akurat się na ten temat nie wypowiedziała), ale z reguły oscyluje wokół punktu zapalnego, jakim jest Złota Piłka. Gran Derbi już od dawna były zapowiadane jako pojedynki miedzy tymi dwoma graczami mające rozstrzygnąć o tej nagrodzie. W rzeczywistości różnie to bywało i nie zawsze to ten mecz decydował, ale po ostatnim El Clásico wiemy na pewno, że tym razem to nie on rozsądzi. Głównie dlatego, że nie miałby jak - obydwaj gracze zaprezentowali najwyższą klasę, to ile znaczą odpowiednio dla swoich drużyn, wspięli się na wyżyny swoich możliwości, byle by zawsze dorównać konkurentowi. I tak oto mieliśmy pojedynek piłkarzy, których może i za całokształt można porównywać i wydawać opinie, ale jeśli chodzi o ten jeden mecz, zaprezentowali poziom wręcz identyczny. Tutaj więc jedyne, co może zadecydować o tym, który był "lepszy", to preferowany styl gry - ale to jak wiadomo jest sprawa subiektywna i nie można na jej podstawie oceniać. Ale żeby tylko takie problemy były na świecie, jak decyzja który z nich jest lepszy...

To niezwykłe wyrównanie poziomów obu gwiazd było najprawdopodobniej również przyczyną, dla której w tym meczu padł remis. I to także, jak na remis wywołany przez gran dwójkę przystało, był gran remis. To znaczy nie taki przypadkowy, niewyrównanyc różnie oceniany, niesprawiedliwy, frajersko oddany przez jakiś klub albo fuksiarsko przez inny zdobyty. Nie, to był taki remis prawdziwy, remis wyrównany, remis, który po prostu musiał paść, bo obie drużyny były za dobre, żeby przegrać. To był mecz, w którym żadna z drużyn nie może być zadowolona z wywalczonego punktu, a obie czują niedosyt, bo wiedzą, że były bliskie zwycięstwa. Ale równie bliskie były porażki, bo obie miały swoje sytuacje, swoje okresy dominacji, ale jak można z tego łatwo wywnioskować - również momenty, w których musiała się bronić, bo napierali przeciwnicy. Oba kluby poczuły jak to jest wyjść na prowadzenie i jak to jest je stracić, jak to jest przegrywać i jak to jest odrobić straty. Siły rozłożyły się po równo i widać było to wszędzie. Było widoczne we wszystkich statystykach meczu (za wyjątkiem posiadania piłki i wymienionych podań, ale te rubryczki przejęła już dawno Barca i przytłacza w nich przeciwników niezależnie od tego, czy wygrywa, przegrywa czy remisuje), widać było też w obrazie meczu. Od pierwszego gwizdka tempo nadawał Real, udokumentował to nawet golem, ale w momencie gdy bramkę strzeliła Blaugrana, nagle wszystko się odwróciło i to ona zaczęła dominować na boisku. Szybko doprowadziła też wynik do stanu odzwierciedlającego sytuację na murawie, ale madrytczycy swoim zwyczajem wyprowadzili jeszcze kontrę i na tablicy wyników zalśnił remis. Gran remis.

Ale paradoksalnie ta remisowatość meczu jest powodem, dla którego nie ma właściwie za dużo o nich do opowiadania. W przypadku obu opisywanych przeze mnie poprzednich El Clásico treści i wniosków, jakie z nich płynęły, było od groma, bo za każdym razem działo się w nich absolutnie wszystko, co było możliwe, tylko nie to, czego się spodziewaliśmy. Tym razem GD było dokładnie takie, jakie można by przewidywać - Barca podaje i klepie piłkę, Real wyprowadza kontry, Barca prowadzi grę, Real i tak strzela to, co swoje, oba kluby wspinają się na wyżyny swoich możliwości i żaden nie chce się poddać przeciwnikowi, nawet indywidualnie popisali się wreszcie ci, których pojedynku oczekiwaliśmy w tych starciach już od dawna - Messi i Ronaldo. Żadnych nowych rzeczy się dzięki temu meczowi nie dowiedzieliśmy, nic się w jego wyniku nie zmieniło - z sytuacją w tabeli na czele. Różnica między Barcą a Realem wynosi nadal 8 punktów, choć mogło być to zarówno 11, jak i 5. I obydwa zespoły teraz żałują. Ten madrycki koszmarnych pudeł Benzemy i Di Marii z początku spotkania - zwłaszcza w tej drugiej sytuacji, gdy Francuz trafił w słupek, a dobitka Argentyńczyka z bliska poleciała obok niego. Ten kataloński głównie tego, że nie udało się po raz trzeci zanotować piorunującej końcówki - zamiast tego była poprzeczka Montoyi i zakończona niecelnym strzałem Pedro kontra, która pewnie w każdej innej sytuacji przyniosłaby gola. W każdej, ale nie w tej. Można narzekać. Tak samo można narzekać na to, że przy stanie 1:1, cokolwiek by nie było twierdzone przez ekspertów i "ekspertów", Iniesta BYŁ faulowany i tak, było to już w polu karnym. Sędzia zagwizdał... rzut rożny. Spoko, przyzwyczaiłam się, przecież wszyscy wiemy, że Barcelonie pomagają sędziowie. Tak samo można narzekać na to, że Blaugrana była przetrzebiona kontuzjami, na środku obrony stał defensywny pomocnik i boczny obrońca z zapędami na skrzydłowego, a gdyby w pełni sił był choć jeden zawodnik z pary Puyol-Pique, to pewnie co najmniej jedna z bramkowych akcji Realu zostałaby powstrzymana (choć z drugiej strony, przypominając sobie, co Pique wyczyniał ostatnio na Bernabeu, nie byłabym tego aż taka pewna). Pewnie, że można. Być może nawet trzeba, bo zdecydowanie wpłynęło to - i to wyraźnie - na wynik meczu. Tylko co to da, skoro i tak tego nie zmienimy. Skoro i tak skończyło się w sumie zasłużonym remisem (bo cały czas trzeba pamiętać, że jakby Benzema i Di Maria wykorzystali okazje z pierwszej połowy, to w ogóle nie byłoby o czym gadać), i można co najwyżej cieszyć się, że co prawda nie udało się powiększyć przewagi nad największym rywalem, ale przynajmniej ma on teraz o jedną dobrą szansę na odrobienie strat mniej - a to oznacza również większy margines błędu dla Dumy Katalonii. Albo może lepiej powiedzieć jakikolwiek margines błędu.

Chociaż czy ja wiem, czy można o jakimkolwiek marginesie tutaj mówić? Tak, mimo remisu różnica 8 punktów do Realu została utrzymana, ale La Liga nie składa się - choć czasami mogłoby się tak wydawać - z wyłącznie tych dwóch zespołów, a tymczasem z Blaugraną punktami zrównał się już drugi klub z Madrytu, czyli Atletico, którego tylko bilans bramek powstrzymał od objęcia pozycji lidera. A dokonał tego zwyciężając w meczu, który w każdych innych okolicznościach byłby nazwany meczem na szczycie. Bo i nic dziwnego, w każdej lidze nazywa się tak starcie drugiej z trzecią drużyną tabeli. I w każdej lidze uznaje się je za hit kolejki i wyczekuje na moment, w którym wreszcie będzie można go obejrzeć. W każdej, tylko nie w hiszpańskiej. Bo tam jak zwykle nikogo nie obchodzi żadna inna drużyna poza Realem i Barcą. I nawet nie chodzi mi już o to, że wszyscy bardziej ekscytowali się Gran Derbi - to logiczne, te mecze zawsze elektryzują cały świat i nic nie jest w stanie przezwyciężyć ich blasku - jeśli nie dokonały tego derby Mediolanu czy mecz o prowadzenie we francuskiej Ligue 1, to jak miało to zrobić spotkanie drużyn, które nawet wygrywając starcie za starciem i podbijając z hukiem zarówno rodzimą ligę, jak i europejskie puchary, nie są w stanie wyjść z cienia populaniejszych rywali i zdobyć należytego zainteresowania mediów, a większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy z ich aktualnej pozycji. Ale już osoby profesjonalnie w futbol zaangażowane, jak pracownicy telewizji sportowych, powinni sobie z tak banalnych spraw, jak aktualny układ sił w jednej z najlepszych, jeśli nie najlepszej lidze świata, zdawać sprawę, i zapewnić choć tak podstawową rzecz, jak transmitowanie takiego starcia, przypominam 2. i 3. obecnie ekipy w Hiszpanii! Tymczasem meczu Atletco - Malaga w żadnej polskiej telewizji zobaczyć się nie dało, a i o zdobycie jakiegoś linka do relacji było niezwykle ciężko, no a to już chyba lekka przesada (2. i 3. ekipa w kraju powtarzam!). W tym momencie nabieram wrażenia, że takie Atletico nie dostałoby od naszych mediów należnej mu uwagi nawet, gdyby całą ligę w ogóle wygrało. Co jest o tyle smutne, że na obecną chwilę to właśnie ono, a nie ich lokalny rywal, jest głównym konkurentem Barcelony do tytułu mistrzowskiego. Ale ile osób ma o tym w ogóle pojęcie? No właśnie.

A na zakończenie jeszcze jedna bardzo opóźniona wiadomość, tym rząd po prostu dlatego, że zapomniałam jej podać przy moim ostatnim wpisie. Otóż chciałabym dumnie ogłosić, że właśnie opublikowałam swój pierwszy artykuł na amatorskim portalu piłkarskim "Face Football". Tak ja sama nie wiem, jak mi się to udało, tym bardziej nie wiem, jak dam radę pisać dwa razy więcej, zwłaszcza z moim napiętym harmonogramem hobby, zainteresowań i zajęć dodatkowych, ale raz kozie śmierć! Oficjalnie - jestę dziennikarzę! :D

2 komentarze:

  1. O kurczę, aż się zdziwiłam że teraz post o Realu i Barcelonie :D
    Jedyne co udało mi się przewidzieć w tym meczu to gol Messiego z wolnego (identyczny jak na bodajże poprzednich derbach, damn it...), a poza tym typowałam ze 2:1 dla Realu (TAK, MOŻESZ JUŻ SIĘ ŚMIAĆ).
    I gratuluję zostania dziennikarzem albo raczej dziennikarką. Artykuł jest świetny, bo aż sobie przeczytałam. ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no wiem, wiem, po prostu no cóż, jak sie wyjeżdza, to potem trzeba nadrabiać, no chyba się nie spodziewałąś ze taki mecz jak GD przemilczę :P A powiem ci ze ten gol też przewidziałam, Leo podchodzi do wolnego, ja od razu w myślach "no proszę, tak jak na ostatnich, plizzzz...." Strzał i eksplozja, aż dziwne, że cała klasa się nie zleciała do pokoju :P

      Usuń